15 kwietnia 2019

Nie ma już katolickiej Francji?

(fot. Arina Lebedeva/TASS/FORUM)

Jeszcze nie tak dawno Francja była światowym magister elegantiarum, subtelnie, acz stanowczo dyktującym wszystkim pozostałym krajom, co wypada, a co nie. Każdą nową ideę, każdą modę pochodzącą znad Sekwany traktowano na całej kuli ziemskiej niezwykle poważnie. Kraj starożytnych Galów był punktem odniesienia we wszystkim, co dotyczyło kultury i obyczajowości. Nic w tym dziwnego, przecież Francuzi odegrali w dziejach cywilizacji chrześcijańskiego Zachodu rolę nieporównywalną z żadnym innym narodem.

 

Jednak w minionym stuleciu, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, sprawy się odmieniły. Dziś nikt nie patrzy już na Francję z podziwem (raczej z nostalgią), znajomość francuskiego nie jest już obowiązkowa w wyższych sferach, o Francuzach opowiada się natomiast dowcipy. Francja wciąż jest krajem zamożnym, ale z roku na rok jakby mniej atrakcyjnym. Wciąż w dobrym tonie jest jeździć do Francji, ale raczej już tylko po to, by zwiedzać zabytki świadczące o minionej potędze.

Wesprzyj nas już teraz!

Tymczasem Francja umiera. Poświadczy to każdy, kto widział urocze niegdyś francuskie miasteczka, zupełnie dziś opustoszałe, lub zasiedlone przez ludzi nie mających nic wspólnego z cywilizacją, która je zbudowała. Każdy, kto w tym katolickim niegdyś kraju w niedzielę przejechał wiele kilometrów w poszukiwaniu choćby jednego czynnego kościoła.

 

Co stało się z arcychrześcijańską, „słodką Francją”, którą kiedyś podziwiał cały świat?

Należy podkreślić, że dopóki Francja ściśle wiązała swe losy z katolicyzmem, jej znaczenie w świecie rosło, aż do szczytu potęgi, w jakim się znalazła w XVII i XVIII wieku. Były one bez wątpienia „wiekami Francji”, podczas których zaczęła ona nadawać ton reszcie Europy niemal pod każdym względem. Ugruntowana wówczas pozycja jest dorobkiem, który choć trwoniony od ponad dwóch stuleci, nawet obecnie, w dobie postępującej degrengolady kraju nad Sekwaną, nie został całkowicie wyczerpany.

 

Dziś z perspektywy wielu lat widać wyraźnie, że rewolucja 1789 roku, uparcie nazywana przez swych apologetów „Wielką”, była dla Francji prawdziwą katastrofą. Samobójcza próba zamordowania „starej Francji” i budowy na jej gruzach nowej – ufundowanej na antychrześcijańskich mrzonkach „encyklopedystów”, zakończyła się całkowitym zniszczeniem bogatego i rozwiniętego cywilizacyjnie kraju, a podczas empirowej epopei, która po niej nastąpiła, Francuzi zapłacili gigantyczną daninę krwi – nie za wzrost potęgi swego kraju, ale za rozniesienie idei rewolucji po całej Europie. Choć przez cały XIX wiek wstrząsana kolejnymi rewoltami Francja nadal była uważana za jedno z mocarstw europejskich, stopniowo traciła swą pozycję – przede wszystkim na rzecz Anglii, ale również Niemiec, Rosji i Stanów Zjednoczonych. Mimo że po 1918 r. znalazła się w obozie zwycięzców, zawdzięczała to już głównie swym silniejszym koalicjantom. Kolejna wojna światowa przyniosła Francuzom całkowitą kompromitację, a późniejsza formalna pozycja ich państwa nie odpowiadała zupełnie jego faktycznemu znaczeniu militarnemu i politycznemu. Projektem mającym służyć „grandeur de France” jest dziś Unia Europejska, w niej jednak kraj nad Sekwaną osiąga swoje cele częściej przez zakulisowe działania rozmaitych środowisk niż dzięki własnej sile.

 

Przez cały ten czas republikańska Francja kroczyła w forpoczcie Rewolucji, która jednocześnie trawiła jej wewnętrzne siły. Krok po kroku coraz silniejszą pozycję zdobywały lewicowe ugrupowania, którym nie wystarczały już „równość, wolność, braterstwo” w sferze politycznej. To na paryskiej Sorbonie narodziła się rewolucja ‘68 roku, której przedstawiciele dokonują dziś dechrystianizacji Europy. To im Francuzi zawdzięczają z jednej strony depopulację kraju będącą efektem rewolucji seksualnej i idącej za nią aborcyjnej i antykoncepcyjnej cywilizacji śmierci, z drugiej zaś – otwarcie na nieprzerwany strumień imigracji z krajów muzułmańskich.

W kraju, w którym dotychczas jedyne poważne różnice kulturowe między mieszkańcami stanowiły różnice regionalne, pojawiła się duża, skupiająca się przede wszystkim w miastach społeczność. Nie tylko nie uległa ona stopniowej integracji z rdzennymi Francuzami, ale zachowała swoją religię i kulturę, tworząc wspólnoty żyjące według wynikających z niej zasad i za nic mające sobie nie tylko prawa Republiki, ale również podstawowe europejskie standardy cywilizacyjne. Dzięki nieubłaganym procesom demograficznym za dwadzieścia kilka lat co czwarty mieszkaniec Francji będzie muzułmaninem. Może to właściwie oznaczać przejęcie całkowitej kontroli nad Republiką przez wyznawców islamu, jeśli rdzenni Francuzi nie będą w stanie przeciwstawić się im jako zwarta społeczność, posiadająca własną, ściśle określoną tożsamość.

 

Tymczasem sytuacja katolicyzmu, jedynej religii, na której może oprzeć się prawdziwa tożsamość rdzennych Francuzów, wydaje się tragiczna. Francuski Kościół, którego teolodzy, korzystając z prestiżu, jakim cieszyli się niegdyś w całym katolicyzmie, odegrali złowrogą rolę promotorów progresywizmu w czasach posoborowych, dziś znajduje się właściwie w stanie agonalnym. Zabawiany przez „postępowych” kapłanów lud w ciągu kilku dziesiątków lat porzucił wiarę i opuścił świątynie. Hierarchowie znad Sekwany i Rodanu, których pastoralne eksperymenty, mające „pogodzić Kościół z nowoczesnym światem” obserwował przez lata z uwagą cały katolicki świat, dziś są doskonale pogodzeni ze światem, są nawet niekiedy przez niego akceptowani – jako zupełnie już niegroźni. I pozostają coraz bardziej osamotnieni. Francuski kler zamienia się w niknące z każdym rokiem zgromadzenie księży-emerytów, a ziemie starożytnej Galii stają się terenami misyjnymi, jak dżungle Czarnej Afryki czy Daleki Wschód.

 

Jedynymi grupami wiernych, które notują dynamiczny wzrost, równocześnie trwając przy katolickiej ortodoksji, są wspólnoty tradycjonalistyczne, skupiające rodziny żyjące według chrześcijańskich zasad moralnych (a co za tym idzie – w dużej części wielodzietne). Być może to właśnie te wspólnoty uratują Francję w chwili ostatecznej konfrontacji, która – jeśli wziąć pod uwagę logikę rewolucyjnego procesu – wydaje się nieunikniona. Sądząc z ludzkiej perspektywy, nie mają one wielkich szans, by doprowadzić do odrodzenia „najstarszej córy Kościoła”, znajdującej się dziś w morderczym uścisku pomiędzy nihilistycznym laicyzmem a dynamicznym islamizmem. Pamiętajmy jednak, że dla Bożej Opatrzności nie ma rzeczy niemożliwych.

 

Piotr Doerre

 

Powyższy tekst stanowi fragment artykułu opublikowanego w numerze 12. magazynu „Polonia Christiana”

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie