16 kwietnia 2014

Jednym z podstawowych czynników rewolucji obyczajowej drugiej połowy XX wieku, która zdaje się być dzisiaj w swym apogeum, stała się tzw. „filozofia drogi”. I nie chodzi  tutaj o recepcję rozważań Platona czy Heideggera, a raczej o mit kontestacji obecny w „kultowym” przekazie beatników, jakim była książka Jacka Kerouaca pt. „On the Road”. Z czasem, ten pozornie romantyczny hipisowski trakt, który miał wieść nowe pokolenia ku wolności, zamienił się w perfekcyjną „highway to hell”. I nijak świat nie może znaleźć zjazdu z tej autostrady na prowadzącą do zbawienia „drogę krzyżową”.

 

W obręb murów starej Jerozolimy wszedłem od strony dzielnicy arabskiej przez Bramę Lwów, zwaną też Bramą św. Szczepana, od imienia pierwszego męczennika, ukamienowanego poniżej w dolinie Cedronu.  Niedaleko stąd zaczyna się właśnie ta droga, którą współczesnemu człowiekowi tak trudno odnaleźć. W bramie niespodzianka… a może jednak nie niespodzianka, bo żołnierze z bronią gotową do użycia nie powinni dziwić w tym miejscu świata. Dla tych młodych chłopaków, opartych leniwie o mur i żujących gumę, to rutynowa i nudna codzienność. Uśpiona w nich władza i śmierć jest dokładnie taka sama, jak ta u rzymskich legionistów dwa tysiące lat temu.  

Wesprzyj nas już teraz!

 

A ja idę ulicą, która swą nazwę wzięła od bramy ; idę w stronę Via Dolorosa i łapię się co chwila na porównywaniu moich wyobrażeń o tym miejscu z jego kształtem obecnym. I myślę o zdradzie, o tej naszej ludzkiej zmienności – od hołdów składanych Bogu jednego dnia, do „ukrzyżuj go!” wykrzyczanego niewiele godzin później.  To właśnie tędy do miasta wjeżdżał na osiołku  Pan Jezus, krocząc wśród okrzyków „Hosanna!” po rzucanych pod jego nogi płaszczach i palmowych gałązkach.  Czy Jezus  widział wówczas łuk Ecce Homo, oczywisty dla nas dzisiaj znak miejsca, w którym Piłat wskazując na ubiczowanego Chrystusa powiedział te słynne słowa: „Oto Człowiek”?   

 

Turyści patrzą na tę XIX-wieczną imitację łuku dawnej wschodniej bramy miasta, fotografują ją z tej i z tamtej strony i… niepostrzeżenie zaczynają deptać po bruku najsłynniejszej drogi świata. Jej nazwa, którą tu i ówdzie można odczytać na tabliczkach w trzech językach, w trzech alfabetach, mówi nam, że idziemy teraz Drogą Cierpienia. Jakież to zaskoczenie dla światowego człowieka. Jakżesz to inna treść, niż kontrkulturowe „make love not war”. I jak sfotografować łzy?

 

Ulica El Wad to wciąż część arabska Świętego Miasta, a nazwę ulicy można tłumaczyć jako „ból serca”. Stacja IV – Pan Jezus spotyka swoją Matkę. W mojej głowie słyszę gardłowy zaśpiew: „Adoramus te, Christi, et benedicimus tibi” i niosącą się echem pośród domów tysięczną odpowiedź pielgrzymów: „Quia per sanctam Crucem tuam redemisti mundum”. Powinniśmy uklęknąć, upaść na oba kolana. Gdzież bowiem znajdziemy sens naszych wszystkich porażek i cierpień, jeżeli nie tutaj, w miejscu, w którym idący na śmierć Syn spotka Matkę Bolesną. Nie klękamy. Nie słyszę już łacińskiej modlitwy. Czuję zapach kadzideł i jakichś przypraw. Czuję zapach przepalonego oleju. Ktoś wrzeszczy po arabsku, ktoś mu odpowiada. Nie, to nie kłótnia, to zwykły handel. Jesteśmy na wielkim odwiecznym bazarze pełnym straganów i sklepików.

 

Do kapliczki Stacji IV od wielu już lat nie można wejść – nie wiem dlaczego. Zresztą stan większości chrześcijańskich budowli i pamiątek w Jerozolimie woła „o pomstę do nieba”. Czy któryś papież wyciągnie z tego wnioski, jak niegdyś uczynił to błogosławiony Urban II? 

Tę zamkniętą kapliczkę zbudowano w 1957 r. z ofiar Polaków. Nazywana polską jest też położona zaledwie ok. 50 metrów stąd kaplica Stacji Trzeciej. Powstała w latach 1941-46 z datków żołnierzy armii gen. Andersa i polskich uchodźców w Palestynie. To bardzo ważne miejsce na drodze, którą idziemy. Fresk nad wewnętrznymi drzwiami przedstawia alegoryczną  drogę krzyżową Polaków: za świetlistym  Jezusem dźwigającym krzyż idzie polski tłum ze swoimi krzyżami na ramionach. W środkowej kopule kaplicy namalowano Orła Białego, a na lewo za wejściem przymocowano do ściany drewniany krzyż niesiony przez naszych rodaków  podczas procesji w Wielki Piątek roku 1941. Absydę kaplicy wypełnia mały ołtarz z marmurową płaskorzeźbę Jezusa upadającego pod krzyżem i malarskim tłem z tłumem modlących się u stóp Golgoty, rozpaczających aniołów (chyba zamierzone nawiązanie do tego tłumu ludzi z krzyżami).  

 

Autorem wystroju wnętrza kaplicy był Tadeusz Adam Zieliński. Ten sam artysta, który w obozie jenieckim w Kozielsku wyrzeźbił wizerunek Maryi, znany dzisiaj wszystkim, jako Matka Boża Kozielska, inaczej zwana też Katyńską. Ten wizerunek cudem ocalały, jak i jego twórca, po wojnie znaleźli się w Londynie. W dolnym rogu obrazu rzeźbiarz ukrył deseczkę, na której po jednej stronie wyrzezał swoje imię i nazwisko oraz datę 3.5.1941, a po drugiej frazę z Adama Mickiewicza: „Tak nas powrócisz cudem na Ojczyzny łono”. I stało się. Niemal od początku III RP płaskorzeźba towarzyszyła wszystkim uroczystościom upamiętniającym śmierć polskich oficerów w Katyniu. Miała również znajdować się 10 kwietnia 2010 r. na pokładzie Tu-154M i ulec zniszczeniu w tej niebywałej katastrofie. Okazało się jednak, że z niewiadomych powodów obrazu tym razem nie zabrano…

 

Tradycyjną modlitwę przy każdej stacji Drogi Krzyżowej zamykają krótkie śpiewane rozważania cierpienia Bożej Rodzicielki. Stacji III (Jezus pod krzyżem upada po raz pierwszy) towarzyszy następująca fraza: „Jak cierpiała i bolała, / Jakże drżała, gdy widziała / Dziecię swe wśród śmierci trwóg”.

               

Zdawać by się mogło, że odeszliśmy dość daleko od Via Dolorosa, ale przecież, tak naprawdę, nigdzie stąd się nie ruszyliśmy. Nawet o krok, choć dobrze wiemy, że ta prawdziwa, cierpieniem i krwią Pana Jezusa nasycona droga pewnie nieco inaczej wiodła ku Wzgórzu Czaszki, niż to dzisiaj wyznacza bieg ulic Jerozolimy. A już na pewno jej bruków trzeba szukać kilka, a nawet kilkanaście metrów pod powierzchnią współczesnego miasta.

 

Począwszy od Stacji IV, droga zaczyna się wznosić (pojawiają się nawet  schody) i niewiele dalej przestajemy widzieć niebo. W tym miejscu dwa tysiąclecia lat temu kończyło się miasta. Kiedy Weronika wycierała twarz Jezusa i mógł przez chwilę przytomniej popatrzeć przed siebie, to pewnie po raz pierwszy zobaczył szczyt Golgoty. My nie zobaczymy. I nie tylko dlatego, że całe Wzgórze Czaszki  wraz z ostatnimi pięcioma stacjami Męki Pańskiej „zniknęło” pod kopułami Bazyliki Grobu Pańskiego, ale dlatego, że rozrastające się miasto przykryło swe ulice, aby przestrzeń nad nim wykorzystać na zabudowę. Idziemy więc odtąd jakby zadaszonym korytarzem. Półmrok rozświetlają lampy mijanych sklepów i światła ulicznych stoisk. Migoczą reklamy. Jest ich coraz więcej i coraz większy tutaj gwar i tumult. Głośna arabska muzyka. Odbiera się to całym sobą – do bólu, a ja odkrywam kolejną tajemnicę tej drogi. Przecież dokładnie tak samo było wtedy. On szedł pomiędzy straganami. Żołnierze rozpychali tłum, dla którego ten zmasakrowany Żyd, wlokący belkę krzyża, był tylko kolejnym z dziesiątków skazańców wiedzionych tędy na śmierć . Może kiedyś, jak krzyżowania jeszcze nie upowszechniły się, jak były atrakcją, to takie przejście mogło wzbudzić zainteresowanie.  Ale dzisiaj, parę godzin przed szabatem? Dzisiaj to tylko przeszkadza w handlu, nie pozwala dzieciom na zabawę, blokuje ruch i jeszcze trzeba patrzeć na tych znienawidzonych Rzymian!

 

„W telewizji czterej znawcy od nawozów i od świata” niezmiennie mędrkują apropos o drodze, na której miesza się profanum i sacrum. O mulitikulturowości, o tolerancji, o ekumenizmie oraz o jednorożcu… to znaczy o judeochrześcijaństwie. Zaś adepci subkultur wyzwolonych nurkują w „strumieniu świadomości” i machają rękami na obwodnicach wielkich miast, licząc, że „świat się zatrzyma”, a oni zawsze już będą piękni i młodzi. Tymczasem ja opieram dłoń o szorstką ścianę koptyjskiego klasztoru, którego mury przylegają do Golgoty. Gdzieś tutaj Chrystus upadł po raz trzeci. Stara kolumna, wmurowana w ścianę, tuż za absydą Bazyliki Grobu, symbolicznie oznacza to miejsce. Za nami około 600 metrów drogi. Za nami całe życie. Stąd tylko metry dzielą nas od Zbawienia.

 

Ta droga na dwa sposoby różni się od „ślepej uliczki” wszelkiej maści modernistów. Oba definiuje Ewangelia św. Jana : „Jam jest droga, prawda i życie” (J 14,6) i „Ja jestem bramą. Jeżeli ktoś wejdzie przeze Mnie, będzie zbawiony” (10, 1-10).  

 

 

Tomasz A. Żak

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 126 084 zł cel: 300 000 zł
42%
wybierz kwotę:
Wspieram