6 kwietnia 2020

Najdroższa epidemia w historii

(Zdjęcie ilustracyjne. Źródło: pixabay.com (romanakr))

Koszty globalnej epidemii koronawirusa będą niebagatelne. Mogłyby być znacznie mniejsze, gdyby tylko decydenci potrafili wyciągać wnioski z przeszłości.

Pierwsze szacunki dotyczące wpływu choroby zwanej COVID-19 na gospodarkę mówią o poważnym tąpnięciu nie tylko w produkcji przemysłowej, ale także w działalności całego sektora usług prywatnych oraz handlu międzynarodowego. W 2020 roku nie będzie na świecie zapewne kraju zdolnego do tego, aby wypracować wzrost PKB w stosunku do poprzedniego roku. Nawet jeśli dane państwo poradzi sobie z epidemią szybciej niż pozostałe, na jego gospodarkę z pewnością wpłynie długotrwały lockdown w innych regionach świata.

W tych dniach wszyscy zadajemy sobie pytanie, czy podjęte drastyczne środki są rzeczywiście adekwatne do zaistniałej sytuacji. Czy rzeczywiście warto paraliżować całą gospodarkę w imię zagrożenia, które dla zdecydowanej większości społeczeństwa wydaje się nadal dość wirtualne ze względu na stosunkowo wciąż niewielką liczbę zakażeń? Aby zrozumieć obecną reakcję zdecydowanej większości państw na świecie, polegającą na wymuszeniu jak największego ograniczania kontaktów społecznych, trzeba najpierw przyjrzeć się temu, jak z epidemiami radzono sobie w przeszłości.

Wesprzyj nas już teraz!

Plagi i zarazy stanowiły przez wieki w pewnym sensie naturalne dla wszystkich zjawisko. Wiadomo, że już w średniowieczu władze państwowe stosowały kwarantannę, zamykając okresowo granicę dla przybyszów. Sam termin „kwarantanna” wziął zresztą nazwę od czterdziestu dni (wł. quaranta giorni), w czasie których załogi statków musiały czekać – w okresie po wybuchu Czarnej Śmierci w XV wieku – w porcie przed zejściem na ląd. O uchwalaniu jakichkolwiek „tarcz antykryzysowych” nie mogło być jeszcze mowy. Choć zabrzmi to nieco brutalnie, władze państwowe na ogół nie musiały stosować żadnych programów pomocowych dla społeczeństwa, gdyż naturalną nagrodą dla tych, którzy przeżyli, były zdecydowanie wyższe zarobki, wynikające z wymarcia części siły roboczej. W czasach gdy funkcjonowała wciąż tzw. pułapka maltuzjańska, ziemia i znane techniki produkcji rolnej nie były w stanie wyżywić zbyt wielkiej liczby osób, dlatego zarazy przynosiły tak naprawdę swego rodzaju ulgę, uszczuplając okresowo populację i umożliwiając wyższy standard życia.

Sytuacja zmieniła się tak naprawdę dopiero pod koniec XIX wieku, kiedy zaczęły się formować znane nam współcześnie tzw. publiczne systemy zdrowia oraz systemy powszechnych ubezpieczeń społecznych. Powracające regularnie epidemie cholery, tyfusu czy też gruźlicy zaniepokoiły światowe potęgi jako czynnik mający negatywny wpływ na ich gospodarki, gdyż dziesiątkowały siłę roboczą i dezorganizowały proces produkcji. Doszło tym samym do ważnej zmiany polegającej na tym, że państwa wzięły na siebie ciężar dbania o stan zdrowia całego społeczeństwa.

Niedostateczna wiedza na temat wirusów czy też bakterii sprawiała, że wcześniej w epidemiach widziano pewien nieunikniony element życia, któremu próbowano przeciwdziałać jedynie zapewniając w miarę możliwości odpowiednie warunki sanitarne. Całość działań nie była jednak koordynowana i ujęta w formie powszechnie obowiązujących przepisów.

Swego rodzaju momentem zwrotnym okazała się pandemia grypy hiszpanki w latach 1918-20, która na całym świecie pochłonęła życie nawet ok. 40 mln osób. W przeciwieństwie do obecnej pandemii wprowadzone wówczas środki zaradcze różniły się w zależności od kraju. W niektórych miastach w Stanach Zjednoczonych wprowadzono – znane z obecnej epidemii – ścisłe ograniczenia kontaktu między ludźmi, w innych ograniczono się jedynie do noszenia masek. W Europie zamykano szkoły, teatry i kościoły, choć zakłady przemysłowe pozostawały na ogół otwarte. Choć poprzedniczka Światowej Organizacji Zdrowia – Office International d’Hygiène Publique – istniała już od 1907 roku, współpraca międzynarodowa była w zasadzie iluzoryczna. Od czasów „hiszpanki” przeciwdziałanie epidemiom stawało się jednak powoli jednym z priorytetów dla władz, a poszczególne kraje zaczęły wdrażać powszechnie obowiązujące regulacje mające na celu ograniczenie ryzyka kolejnej fali zachorowań.

Warto przy tym zauważyć, że wybuchowi epidemii hiszpanki nie towarzyszyły żadne szczególne środki natury ekonomicznej podejmowane przez rządy. Wpływ na to miał przede wszystkim stosunkowo krótki okres jej trwania. Informacje nie były przekazywane w tak szybkim tempie jak obecnie i dlatego całe wydarzenie nie zdominowało życia publicznego, a przez to nie wymogło na poszczególnych rządach uruchomienia żadnych programów pomocowych na wielką skalę. Świat podnosił się właśnie z I wojny światowej i masowe zgony były w gruncie rzeczy czymś normalnym. Ponadto, ze względu na powojenny chaos, ciężko dziś nawet rzetelnie ocenić jak wielki wpływ miała epidemia hiszpanki na gospodarkę, choć biorąc pod uwagę fakt, iż jej ofiarami zostawało setki tysięcy osób w wieku produkcyjnym (hiszpanka paradoksalnie była najgroźniejsza dla osób z najsilniejszą odpornością, ponieważ prowokowała morderczą dla organizmu reakcję odpornościową, zabijając przede wszystkim młodych dorosłych), skala problemu była ogromna.

Dokonujący się w XX wieku postęp technologiczny przyniósł masową produkcję antybiotyków, szczepionek oraz ogólną poprawę jakości opieki medycznej. Lepszy dostęp do usług medycznych oraz wyższy poziom życia sprawił jednak niestety, że czujność decydentów została uśpiona. Pamięć o hiszpance okazała się stosunkowo krótkotrwała. Co jakiś czas pojawiały się jednak sygnały ostrzegawcze. W 1957 roku miała miejsce epidemia grypy azjatyckiej, na którą zmarło ok. 2 mln osób. W krajach zachodnich spowodowała jednak stosunkowo niewielką liczbę zgonów, co z kolei wpłynęło na zbagatelizowanie potencjalnych skutków nowych epidemii.

Z drzemki świat został wyrwany tak naprawdę dopiero w 2003 roku za sprawą wirusa SARS, który wprawdzie nie przyniósł zbyt wielu ofiar (ok. 800), lecz związane z nim kilkumiesięczne zawirowania w Chinach, Hongkongu, Singapurze czy też na Tajwanie okazały się mieć spore koszty dla całego globu. Wczytując się dziś w opis ograniczeń, jakie nakładano we wspomnianych państwach w związku z epidemią, możemy tylko zazdrościć ich łagodności. Obecnie szacuje się, że epidemia SARS kosztowała światową gospodarkę aż 40 mld dolarów, gdyż ucierpiały nie tylko kraje bezpośrednio nią dotknięte, lecz także wszystkie pozostałe, utrzymujące z nimi kontakty handlowe lub zlecające produkcję. W samej Kanadzie, w której odnotowano zaledwie 361 przypadków SARS, straty oszacowano na 5 mld dolarów ubytku w PKB.

Kolejnym ostrzeżeniem dla świata była pandemia grypy A/H1N1 (czyli tzw. świńskiej grypy) w latach 2009-2010, na którą mogło zachorować nawet 1,4 mld osób. Jej stosunkowo łagodny przebieg nie wywołał żadnych poważnych konsekwencji gospodarczych. Wedle niektórych szacunków każdego roku grypa sezonowa generuje w samych tylko Stanach Zjednoczonych średnio ponad 7 mld dolarów strat w wyniku spadku produktywności oraz konieczności wypłacania zasiłków chorobowych. W następstwie pandemii grypy A/H1N1 uznano niestety, że każda kolejna pandemia może się okazać co najwyżej mniej lub bardziej kosztowną wersją pandemii, które miały miejsce w poprzednich latach.

Pomimo tego, że epidemiolodzy od lat bili na alarm, że w razie pojawienia się nowego, nieznanego wirusa, systemy opieki zdrowotnej nawet najbogatszych państw są zupełnie nieprzygotowane do zmierzenia się ze wzmożoną falą zachorowań, główni decydenci nie podjęli żadnych przygotowań. Od wielu lat można było jedynie zastanawiać się nie tyle, czy nowy groźny wirus pojawi się, lecz kiedy to nastąpi. Kilka lat temu spekulowano, czy przyczyną ogromnych zawirowań może potencjalnie zostać wirus zika, lecz znikome koszty walki z nim jeszcze bardziej ośmieliły wszystkich do faktycznej bezczynności.

Bezprecedensowe środki finansowe przeznaczane na opanowanie kryzysu wynikającego z pandemii koronawirusa oraz wprowadzane ograniczenia budzą zrozumiałe protesty, gdyż obecnie większość państw na świecie płaci ogromną cenę za brak zapobiegliwości. Mówiąc obrazowo, obecnie mamy do czynienia z próbą ugaszenia pożaru, który wybuchł dlatego, że nie zainstalowano odpowiednich zabezpieczeń przeciwpożarowych. Wielobilionowe środki przeznaczane na walkę z pandemią są czymś absolutnie bezprecedensowym w historii ludzkości. To, że wcześniej nigdy nie mieliśmy do czynienia z czymś podobnym, wynika głównie z faktu, iż od lat sprzyjało nam szczęście i pomimo dużego ryzyka poważne zarazy trzymały się od nas z daleka. Gdyby zawczasu przygotowano odpowiednie programy monitorujące pojawianie się nowych wirusów, zabezpieczono odpowiednią ilość sprzętu ochronnego oraz dostęp do niego w kryzysowym momencie oraz zadbano o odpowiednie przygotowanie placówek medycznych na wypadek masowej skali zachorowań, obecnie czulibyśmy się znacznie pewniej.

Jeżeli stosunkowo krótka i mająca niewielki zasięg pandemia wirusa SARS spowodowała straty rzędu 40 mld dolarów, to trudno dziś sobie nawet wyobrazić, jak wielki rachunek wystawi nam epidemia koronawirusa. Wysokość rachunku będzie jednak niestety mocno powiększona przez fakt, że zarówno rządy, jak i międzynarodowe organizacje, kompletnie zlekceważyły zalecenia ekspertów i zachowywały się tak, jak gdyby pandemie wywołane przez nowe, nieznane wirusy, miały już nigdy nie nadejść. Fakt ten potwierdza niestety smutną obserwację, że cywilizacja zachodnia coraz bardziej traci instynkt samozachowawczy. Zamiast przygotować się na spodziewane komplikacje związane z możliwą nową pandemią, politycy woleli wydawać miliardy na walkę z globalnym ociepleniem, zwalczanie tzw. „homofobii” czy też niepotrzebne programy socjalne.

Osobną kwestią pozostaje także wołające o pomstę do nieba zarządzanie w służbie zdrowia. W Polsce już od wielu lat dominuje fałszywe przekonanie, że „na ludzkim zdrowiu nie można zarabiać”, które wiąże się z przyzwoleniem na niegospodarność i marnotrawienie środków w zdecydowanej większości szpitali. Choć nakłady na służbę zdrowia nieustannie rosną, nie przekłada się to niestety na jakość usług. Wszyscy trzymamy dziś kciuki za lekarzy i pielęgniarki zmagających się z poświęceniem życia z koronawirusem, ale po zakończeniu pandemii trzeba będzie koniecznie podjąć szeroką debatę na temat komercjalizacji służby zdrowia. Los naszych oszczędności, miejsc pracy oraz przedsiębiorstw zawisł w ostatnich tygodniach od wydolności sektora, który od wielu lat sam był niewydolny.

 

 

Jakub Wozinski

 

 

Polecamy także nasz e-tygodnik.

Aby go pobrać wystarczy kliknąć TUTAJ.

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie