6 marca 2015

My wszyscy partyzanci?

(fot.Piotr Guzik/Forum)

Tradycja partyzancka w Polsce istnieje już od czasów konfederacji barskiej, czyli prawie 250 lat. Potem mieliśmy partyzanckie epizody w wojnie z Rosją 1831 roku, powstanie styczniowe, czy przede wszystkim, Polskie Państwo Podziemne. Nieprzypadkowo jednak żaden z tych zrywów nie miał zwycięskiego zakończenia. Dawid z Goliatem wygrał cudem, nie liczmy na to, że dobry Bóg będzie swoją bezpośrednią interwencją ratował nas z kolejnej opresji, w jakiej się znajdziemy wskutek nieudolności rządzących. Jest obowiązkiem ludzi poważnych zawczasu podjąć przygotowania.

 

Boli nas organiczna słabość państwa, więc cieszymy się z każdego kroku ku wzmocnieniu jego siły militarnej. Warto jednak pamiętać, że wojna partyzancka, choć czasem skuteczna, jest najstraszliwszą metodą oporu stawianego okupantowi. Straty są zawsze niewspółmierne do osiągniętego efektu wojskowego. Nieprzypadkowo kraje znane z podjęcia walki partyzanckiej są symbolem zniszczeń i doznawanych okrucieństw wojennych. Hiszpania doby napoleońskiej, Jugosławia czy Polska podczas drugiej wojny, Wietnam bądź Afganistan lat osiemdziesiątych to klasyczne przykłady katastrofy humanitarnej.

Wesprzyj nas już teraz!

 

W mediach i w sieci pojawiają się zachęty do tworzenia zawczasu w Polsce partyzantki. Od jesieni ubiegłego roku rejestracji podlegają wszystkie organizacje paramilitarne. Mają być podporządkowane ministerstwu obrony. Od 1 marca ochotnicy mogą zgłaszać się na przeszkolenie wojskowe.

 

Ostatnio najbardziej popularnymi bohaterami młodzieży patriotycznej są Żołnierze Niezłomni. W naturalny sposób utożsamiamy się z nimi. Jednak ich walka była samoobroną przed biologicznym wyniszczeniem, nie zaś z góry zaplanowaną metodą dojścia do zwycięstwa. Uczestnicy niepodległościowego podziemia są prawdziwym przykładem wierności do końca, myślę jednak, że nie chcieliby dla nas swojego wilczego – leśnego losu.

 

Jeśli jakieś państwo zakłada możliwość wybuchu w niedługim czasie klasycznego konfliktu, to inwestuje w te rodzaje wojsk, które wystawić – czyli wyposażyć i wyszkolić można najszybciej. Współcześnie cechy te spełniają oddziały zmotoryzowane. Ich skuteczność na polu walki nie jest najwyższa, ale nadają się do ochrony drugorzędnych kierunków, jak i do obrony w sprzyjających okolicznościach. Jak pokazali islamiści z IS, potrafią być efektywne też w rajdach kawaleryjskich i oskrzydlaniu przeciwnika. Ich główną bronią pozostają moździerze, działa bezodrzutowe, przeciwpancerne pociski rakietowe i przenośne przeciwlotnicze zestawy rakietowe. Nie zastąpią wojsk zmechanizowanych, mogą być jednak ich wsparciem. Takich wojsk jednak nie budujemy.

 

W przypadku gdy istniejące oddziały notują niepełne stany osobowe (a w Polsce tak właśnie jest), można i należy je wobec potrzeby uzupełniać. Wojska Lądowe liczą obecnie około 45 tysięcy ludzi, jeśli brygady ogólnowojskowe uzyskałyby pełne obsady, potrzebujemy dwukrotnie więcej żołnierzy. Powinniśmy zatem ich zatrudniać, tego jednak nie robimy.

 

Ludzie współodpowiedzialni za nasze bezpieczeństwo nawołują do tworzenia Gwardii Terytorialnej, która ma mieć za zadanie w małych grupach operować w sobie znanym terenie na tyłach wroga. Zatem założeniem podstawowym w potencjalnej wojnie obronnej jest nowa okupacja. Dlaczego? Ponieważ rządzący wiedzą, że w obliczu napaści na Polskę nikt nas nie wesprze. Niemcy dysponują 225 czołgami, to zaś dziesięć razy mniej niż we wrześniu 1939. Rosja zaś ma ich 2 tysiące w linii i kilkanaście tysięcy w rezerwie. W 2014 roku potencjalni agresorzy modernizowali je na trzy zmiany. Są gotowi. Natomiast my, zgodnie z planami NATO, mamy szykować się do walki jako partyzanci w strefie buforowej od Odry do Bugu. Dla państw zachodnich to wygodne, bo przeciwnik będzie musiał operować na terenie pełnym partyzantów, zwalczać ich i ponosić koszty materiałowe oraz propagandowe takich operacji. Taki los planują nam znowu sojusznicy.

 

W wielu z nas nawiązanie do patriotycznych tradycji powstańczych budzi radość zamiast grozy. Niestety, są sytuacje w których należy podjąć taką formę walki, jednak nigdy z lekkim sercem. Walka partyzancka oznacza zawsze chronienie się walczących za plecami wspierającej ją ludności cywilnej i to na nią spada odwet nieprzyjaciela. Ponieważ tak jest najtaniej i najskuteczniej. Niestety, również najbardziej okrutnie. Niech nas Bóg broni przed entuzjastycznym zdawaniem się na taką formę walki, zwłaszcza, że mamy, chociaż kulawą, to wciąż istniejącą armię oraz państwo. Jeśli rządzący, zamiast podnosić jego militarny potencjał, zaczynają nas zachęcać i szkolić nas do partyzantki, znaczy to, że w przypadku zbrojnego konfliktu widzą siebie w charakterze rządu emigracyjnego, nas zaś w roli paliwa dla stosu ojczyzny.

 

Jacek Hoga


Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie