19 lutego 2016

Muszkieterowie spod Wayna Daga

(Autor: Kweniston (Praca własna) [CC BY 3.0 (http://creativecommons.org/licenses/by/3.0)], Wikimedia Commons)

Wspomnienie o dawnym braterstwie broni między katolikami, a chrześcijanami z Etiopii, o bohaterskim Krzysztofie da Gama, o nieulękłych mosqueteiros i o szczęśliwym strzelcu spod Wayna Daga powinno być dla obu stron niezwykle głębokim natchnieniem na przyszłość. Warto pamięć o tym, że w obliczu ofensywy dżihadu katolicy Starego Kontynentu – nie po raz pierwszy i nie ostatni w dziejach – wyciągnęli pomocną dłoń do swych braci na Wschodzie.

 

Pierwszym wyznawcą Chrystusa z Etiopii był dworzanin królewski, o którym wspominają Dzieje Apostolskie, nawrócony przez diakona jerozolimskiego Filipa, kilka lat po śmierci Jezusa.

Wesprzyj nas już teraz!

 

W ówczesnym państwie Aksum (z którego potem wyrosło cesarstwo etiopskie) prawdziwy rozkwit wiary w Chrystusa nastąpił w IV stuleciu, gdy zjawił się tam Frumencjusz, grecki mnich z Tyru. Frumencjusz po wielu przygodach znalazł się na dworze władców Aksum. Z zapałem oddał się dziełu ewangelizacji. W przyszłości miał zostać pierwszym biskupem etiopskim, a po śmierci ogłoszono go świętym. Założona przezeń wspólnota chrześcijańska rozwijała się bujnie. Tamtejszy Kościół aż do 1948 roku podlegał patriarchatowi aleksandryjskiemu.

 

Najeźdźcy

 

Dokonany przez arabskich muzułmanów podbój Bliskiego Wschodu, a następnie Afryki Północnej praktycznie odciął Etiopię od świata chrześcijańskiego.

 

Islam mocno zakorzenił się w Afryce. Ziemie etiopskich chrześcijan opasał stalową obręczą. Po kilku stuleciach na lokalną potęgę wyrósł sułtanat Adal, położony na ziemiach dzisiejszej Etiopii, Somalii, Erytrei i Dżibuti. Głównym źródłem jego dochodów były łupieżcze najazdy i handel niewolnikami. Do Adalu przybywali też licznie ochotnicy z krajów mahometańskich – z Egiptu, Jemenu, Turcji, a nawet z Azerbejdżanu czy Persji, szukający okazji do „świętej wojny” i tępienia „niewiernych”. Dzięki nim pogranicze z chrześcijańską Etiopią bezustannie stało w ogniu.

 

Ataki muzułmanów przybrały na sile szczególnie na początku XVI wieku, gdy na scenę wkroczył wybitny dowódca wojskowy Ahmad ibn Ibrahim al-Ghazi, zwany Zdobywcą bądź Mańkutem (Grañ). Ów obdarzony ponad dwumetrowym wzrostem olbrzym cieszył się nabożną czcią wśród wojska. Szaleńczo odważny, rzucał się w wir najgorętszej walki, zawsze bez pancerza i tarczy, głosząc, że wystarczającą ochroną jest mu wiara w Allacha. Słynął z okrucieństwa i nienawiści do chrześcijan. O ile jego podwładnym na wojnie przyświecały często przyziemne cele, marzyli bowiem o ujarzmieniu podbitej ludności czy porywaniu niewolników, Mańkut był zwolennikiem całkowitej eksterminacji giaurów.

 

Ahmad zdobył ogromne wpływy w sułtanacie, z czasem przejmując faktyczną władzę. Rychło ogłosił się imamem (przywódcą duchowym). Wezwał wtedy do „świętej wojny” przeciw Etiopii. Ze zniszczenia chrześcijańskiego cesarstwa uczynił cel swego życia i bliski był realizacji tego zamierzenia.

 

Prowadził wojnę totalną, stosując terror wobec ludności podbitych ziem, mordując ze szczególną zajadłością kapłanów, paląc świątynie, klasztory i biblioteki. Zdołał pozyskać pomoc osmańskiej Turcji, wówczas niekwestionowanego lidera świata muzułmańskiego, która wsparła go licznym kontyngentem wojskowym. Dostarczone przez Turków armaty i rusznice stanowiły istotne novum na afrykańskim teatrze działań wojennych. Ówczesna artyleria oraz ręczna broń palna, mimo swych ograniczeń, wywierały potężny wpływ psychologiczny na walczących, wielokrotnie przesądzając o losach bitew.

 

Odsiecz

 

Również i Etiopia zyskała mężnego sojusznika.

 

W owym czasie w Afryce i Azji mocno usadowili się Portugalczycy. Ich posiadłości były nękane przez muzułmanów. Atak floty osmańskiej na Diu (1538) zapoczątkował wojnę portugalsko-turecką. Zażarte boje toczyły się na ogromnym obszarze, na wodach Zatoki Perskiej i Oceanu Indyjskiego, od Afryki po wybrzeża Indii. W interesie Lizbony było wspieranie Etiopczyków na froncie angażującym nie tylko siły afrykańskich mahometan, ale również pokaźne zastępy arabskie i tureckie.

 

9 sierpnia 1541 roku w Arkiko – jedynym porcie morskim kontrolowanym jeszcze przez wojska etiopskie – wylądował oddział 400 Portugalczyków dowodzonych przez Krzysztofa da Gama, syna słynnego podróżnika i odkrywcy. Większość żołnierzy miała za sobą służbę w Indiach, niestraszna była im więc wojaczka w gorącym klimacie. Wraz z wojskowymi przybywali również katoliccy misjonarze, szczególnie jezuici, którzy podjęli wysiłki w celu przywrócenia jedności Kościoła Etiopskiego z Rzymem.

 

Krzysztof da Gama i jego wojownicy rychło pokazali, na co ich stać. Pod Baçente, wspierani przez  tubylców, rozgromili znacznie liczniejsze zgrupowanie bisurmanów. Pole bitwy zasłało półtora tysiąca trupów wrogich żołnierzy, podczas gdy Portugalczycy stracili zaledwie 8 ludzi!

 

Waleczny oddział odniósł jeszcze kilka pięknych zwycięstw, choć walki mocno wykruszyły jego skład osobowy. Zastęp przetrwał również groźną klęskę pod Wofla, gdzie osaczyła go wielotysięczna horda wrogów dowodzona przez imama Graña. Padło wtedy w boju 160 Portugalczyków, a ich dowódca, ranny, dostał się do niewoli.

 

Imam Grañ nakazał przyprowadzić przed swe oblicze wodza giaurów. Chciał nakłonić go do przejścia na islam. Krzysztof da Gama dumnie odrzucił propozycję. Poddano go torturom, które zniósł mężnie. Wreszcie imam, rozeźlony niepowodzeniem swych prozelickich starań, osobiście ściął dzielnego katolika, a następnie wrzucił jego głowę do pobliskiego strumienia.

Powiadano, że po tym zdarzeniu woda w strumieniu nabrała uzdrowicielskich mocy…

 

Salwa pod Winnym Wzgórzem

 

Do decydującej bitwy doszło 21 lutego 1543 roku pod Winnym Wzgórzem (Wayna Daga), na wschód od jeziora Tana.

 

Stawił się tu władca Etiopii, cesarz Klaudiusz, na czele 8000 piechoty i 500 kawalerii. Dodatkowo wspierali go Portugalczycy w liczbie 70 muszkieterów i 60 jeźdźców – ledwie trzecia część pozostała z walecznego zastępu, który dwa lata wcześniej stanął na afrykańskiej ziemi.

 

Naprzeciwko stanęły wojska imama Graña: 14 000 piechoty i 1200 jazdy, głównie Somalijczyków, Afarów i Arabów, posiłkowanych przez 200 Turków zbrojnych w rusznice.

Dwukrotna przewaga liczebna muzułmanów nie wróżyła dobrze chrześcijanom. Mimo to pierwszy atak mahometan załamał się, odparty przez kawalerię cesarską oraz Portugalczyków. Wówczas imam dosiadł rumaka i osobiście poprowadził do boju swe zastępy. Zrządzeniem losu wódz bisurmanów skierował się wprost na pozycje zajmowane przez portugalskich muszkieterów…

 

Ówczesna ręczna broń palna miał niewielki zasięg. Proces ładowania prochu i kul był czasochłonny, stąd było wiadomo, że jeśli przeciwnika nie powstrzyma pierwsza salwa, wówczas nie starczy chwili na ponowne nabicie luf. Chyba nikt nie liczył na to, że 70 strzelców odeprze wielotysięczną hordę. Mimo to zdyscyplinowani mosqueteiros unieśli broń do ramion. Wymierzyli jak najstaranniej, po czym, na komendę dowódcy dali ognia.

Obłok dymu, jaki wyłonił się z 70 luf, na chwilę zasłonił im wroga. Żołnierze odrzucili bezużyteczne muszkiety, po czym porwali za miecze. Tymczasem na polu bitwy nastała cisza. Szeregi muzułmanów stanęły.

 

Nagle rozległa się wrzawa, z sekundy na sekundę coraz potężniejsza. Szyki wroga pękły. Mrowie rozgorączkowanych wyznawców proroka tłoczyło się wokół miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą posuwał się konno ich wódz. Teraz stał tam jedynie rumak imama, z pustym siodłem…

 

Tarcza Allacha

 

Ahmad Grañ swoim zwyczajem nie przywdział w tym dniu pancerza. Jak mawiał, szczera wiara była dlań tarczą Allacha…

 

Teraz otrzymał postrzał w pierś. Kiedy runął na ziemię, wśród jego podwładnych zapanował chaos, który rychło przerodził się w wybuch paniki. Wódz muzułmanów był duszą dżihadu, płomieniem rozgrzewającym serca wojowników Mahometa. Kiedy ów płomień zgasł, bisurmanów ogarnęło przerażenie. Jedna kula z portugalskiego muszkietu powstrzymała piętnastotysięczną armię.

 

Cesarz Klaudiusz wykorzystał kryzys w szeregach wroga i dał rozkaz do ataku. Muzułmańska armia poszła w rozsypkę. Postępujący za uciekającymi wrogiem chrześcijanie wtargnęli do nieprzyjacielskiego obozu. Uwolnili tu znaczną liczbę jasyru. Wielu żołnierzy etiopskich z radością odnalazło wśród brańców swoich krewnych uprowadzonych w niewolę.

 

Nigdy nie ustalono, kim był ów szczęśliwy muszkieter, który celnie ugodził wodza mahometan. A przecież to właśnie jego strzał ocalił Etiopię i przesądził o wynikach wojny. Ów żołnierz na zawsze pozostanie bezimiennym przedstawicielem garstki walecznych, która wypełniła swój obowiązek broniąc powierzonego im odcinka.

 

Braterstwo broni

 

Wojna trwała jeszcze wiele lat. Muzułmanie raz po raz podejmowali ataki zarówno przeciw Etiopii, jak i posiadłościom Portugalczyków.

 

Jednak po śmierci imama Graña nacisk zbrojny na ziemie cesarstwa wyraźnie osłabł. W 1556 roku Turcy raz jeszcze zdobyli się na ogromny wysiłek – ich potężna flota inwazyjna ruszyła w stronę portugalskich Indii. Wszelako w rejonie Gudżaratu straszliwy sztorm zatopił okręty. Powszechnie odczytano to jako interwencję Niebios. Trzy lata później poległ w bitwie cesarz Klaudiusz, ale osłabieni muzułmanie nie byli w stanie tego wykorzystać. Sułtanat Adal chylił się ku upadkowi.

 

Etiopia przetrwała islamską nawałę. Niestety, próby zacieśnienia współpracy ze światem cywilizacji łacińskiej nie przetrwały próby dziejów. Przyjęcie katolicyzmu przez cesarza Susnyjosa (1622) i poparcie przezeń unii z Rzymem spotkało się z oporem duchowieństwa ortodoksyjnego. Doszło do ostrego konfliktu, następnie do wojny domowej zakończonej abdykacją cesarza, wypędzeniem misjonarzy jezuickich i krwawymi prześladowaniami katolików. Rozłam między chrześcijanami Zachodu i Wschodu okazał się zbyt głęboki.

Tym niemniej powinno przetrwać wspomnienie o dawnym braterstwie broni, o bohaterskim Krzysztofie da Gama, o nieulękłych mosqueteiros, o szczęśliwym strzelcu spod Wayna Daga. Pamięć o tym, że w obliczu ofensywy dżihadu katolicy Starego Kontynentu – nie po raz pierwszy i nie ostatni w dziejach – wyciągnęli pomocną dłoń do swych braci na Wschodzie.

 

 

 

Andrzej Solak

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie