15 stycznia 2014

Msza trydencka oducza aktorstwa!

(fot. Marcin Mituś / Trydent Przemyska)

Mszę nauczyłem się sprawować na szóstym roku seminarium. Kiedy moi koledzy zamykali się w swoich pokojach, aby ćwiczyć „nową” Mszę, ja dodatkowo przygotowywałem się do „starej” Mszy – mówi dla portalu PCh24.pl ks. Bartosz Gajerski, wikariusz parafii pw. Św. Mikołaja w Nowotańcu w archidiecezji przemyskiej.


Księże Bartoszu, czy pamięta Ksiądz może, kiedy usłyszał po raz pierwszy o Mszy trydenckiej? Jakie były pierwsze refleksje, przemyślenia na ten temat?

Wesprzyj nas już teraz!


Chcąc odpowiedzieć na to pytanie trzeba by się cofnąć do czasów dzieciństwa, kiedy to moja Babcia zabierała mnie do leżącego blisko naszego domu rodzinnego sanktuarium Matki Bożej Bolesnej. Piękny, barokowy kościół położony na „Wzgórzu Pobożności”, którego wnętrze zanurzone jest w półmroku, zapach kadzidła, którym przesiąknięte są nawet kamienie, zawsze mnie intrygował i pociągał. Babcia pokazywała mi obrazy i figury, freski na ścianach, a przede wszystkim stare ołtarze opowiadając, że kiedyś Ojcowie Dominikanie sprawowali przy nich Msze święte, ale dzisiaj służą już tylko jako stoliki na kwiatki i obrazki. Jako dziecko niewiele z tego rozumiałem, ale pamiętam piękno wielkiego ołtarza z cudowną Pietą, z wielkimi lampami wieczernikowymi zwieszającymi się ze sklepienia, z ogromnymi – jak dla dziecka – balaskami, przy których Babcia klękała, przyjmując Komunię… Dzisiaj nie ma już ani tych lamp – leżą na strychu bazyliki, ani balasek – rozrzuconych w częściach po różnych pomieszczeniach, ale wspomnienia pozostały.

Wiele lat później Babcia opowiadała mi, już wtedy klerykowi, jak to było „przed Soborem”, kiedy Msza była tyłem do ludzi, po łacinie i szeptem, tak że nikt nie rozumiał i nie wiedział co się dzieje. Zaraz jednak dodawała – nikt nas nie uczył, nikt nam nie mówił o tym, co się dzieje przy ołtarzu, a myśmy chcieli wiedzieć… W końcu kiedy zostałem diakonem postanowiłem dowiedzieć się więcej o starej Mszy. Wiedziałem, że o. Wojciech Gołaski, dominikanin, odprawia „po staremu” w czasie Festiwalu Muzyki Dawnej „Pieśń Naszych Korzeni” w Jarosławiu i że jeśli chcę się nauczyć odprawiać taką Mszę, to powinienem z Nim porozmawiać. Po pierwszym koncercie poprosiłem Ojca o pomoc, a w trakcie toczącej się w większym gronie dyskusji pan Sławomir Dronka z Rzeszowa zaproponował mi, żebym najpierw nauczył się posługi diakona we Mszy uroczystej. Zapytałem: ile czasu to zajmie? Pan Sławek odpowiedział, że „pół godziny, no może jeden wieczór, żeby wszystko dobrze opanować”. Zgodziłem się, a nauka, którą prowadził kleryk Bartłomiej Krzych IBP zabrała nam pięć dni po 5-6 godzin ćwiczeń, tłumaczeń i prób… Do tego dochodziły dyskusje z klerykiem Bartkiem i panem Sławkiem o liturgii trydenckiej i prostowanie moich wyobrażeń i przekonań w tym temacie. Pamiętam słowa, jakie m.in. usłyszałem: „jak już raz ksiądz posłuży, to będzie chciał więcej”, i tak się stało.Wreszcie odprawiliśmy solenną Mszę, a ja połknąłem „haczyk”.

Zatem gdy wstępował Ksiądz do seminarium, nie miał jeszcze Ksiądz chęci sprawowania Mszy w tej formie rytu po święceniach kapłańskich. Czy trudno było się nauczyć?


Faktycznie, wstępując do seminarium nie miałem zamiaru sprawować Mszy trydenckiej, bo właściwie niewiele o niej wiedziałem. Pragnienie celebrowania w tej formie kiełkowało powoli i stopniowo. Mszę nauczyłem się sprawować na szóstym roku seminarium. Kiedy moi koledzy zamykali się w swoich pokojach, aby ćwiczyć „nową” Mszę, ja dodatkowo przygotowywałem się do „starej” Mszy. Nikt z kapłanów mi nie pomagał, sam uczyłem się gestów i ruchów, oglądając filmiki instruktażowe i czytając o obrzędach Mszy. Nauka była trudna, ponieważ nie było nikogo, kto pokazałby mi co robię nie tak, gdzie się mylę, gdzie gubię. Stopniowo jednak ryt zaczął mnie sam prowadzić. Wszystko stawało się logiczne i do siebie pasujące, jak jedna wielka układanka.

Z jakim największym stereotypem w kwestii Mszy trydenckiej Ksiądz się spotkał?


Pierwszy i największy stereotyp, z jakim się spotykam, to kult liczb i statystyk. W Polsce króluje nadal przekonanie, że jeśli coś jest dobre, gromadzi wielu, a jeśli ludzi jest mało, to nie warto tego robić i jest to złe. Działa to na zasadzie: „na Oazie/Odnowie/jakiejkolwiek innej grupie mam tyle i tyle osób, a ty na tej trydenckiej Mszy ile masz?”. Bardzo często muszę więc odpowiadać na pytania: „ile osób przychodzi?”, „ilu was jest?”. Staram się wówczas uświadamiać, że to nie liczba wiernych decyduje o tym czy mam odprawić Mszę, czy warto się starać, lecz świadomość, że Msza jest darem najpierw dla mnie, grzesznego człowieka. Moje zaś starania nie są dla ludzi, lecz dla Boga. Pięknie wyraża to modlitwa „In spiritu humilitatis”, gdzie proszę, by ofiara, którą składamy – Jezus Chrystus przez moje ręce – dokonała się tak, by się samemu Bogu podobała. Ofiara ma się podobać Bogu, ludziom nie musi…

Inny stereotyp to przekonanie, że Msza trydencka jest dla „elity”, „starych babć”, „sentymentalnych dziwaków”. Wielu nie może pojąć, że są w Polsce dzieci, które na „nową” Mszę nie chodzą, bo odnajdują się w jej starszej wersji o wiele lepiej. Niektórzy też nie chcą przyjąć do wiadomości, że ta Msza przyciąga młodych ludzi, którzy często chcą czegoś więcej, niż dziecinnych piosenek na gitarce, tamburynków i konferansjerki zza ołtarza.

Oczywiście pozostaje jeszcze zarzut o lefebryzm tajny lub jawny, którym próbuje się czasami sprowokować do głupiej dyskusji, lecz jest to tak bezsensowny zarzut, że nawet nie chcę się z nim rozprawiać…

Pochodzi Ksiądz z archidiecezji przemyskiej, jednej z najbardziej religijnych diecezji w Polsce. Jak wygląda tamtejsze środowisko wiernych tradycji łacińskiej?


Środowisko wiernych? Trudna sprawa… Zaczęliśmy celebracje w Jarosławiu, lecz zostały zawieszone z powodu braku ministrantów (do tej pory korzystaliśmy z pomocy zaprzyjaźnionego Duszpasterstwa z Rzeszowa). Kiedy panowie zechcą się nauczyć służyć, Msze będą wznowione. Msza trydencka była odprawiana także w Przemyślu, ale z pewnych względów została również „skasowana”.

Generalnie w Archidiecezji Przemyskiej są grupy wiernych, którzy pragną uczestniczyć w Mszy trydenckiej, jednak brakuje kapłanów, którzy chcieliby podjąć się tej posługi na stałe. Wydaje się też, że u nas nie ma aż takich wielkich nadużyć, jak w innych rejonach kraju, toteż mało kto zauważa potrzebę powracania do starych form liturgicznych. W tym miejscu przypominają mi się słowa: „Gdzie jednak wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska” (Rz 5, 20b). Potrzeba więc wiele modlitwy, o którą proszę.

Rozpoczął Ksiądz nieregularne odprawianie publicznych Mszy św. trydenckich w parafii, gdzie jest Ksiądz wikariuszem. Jakie były pierwsze reakcje wśród parafian? Czy mógł Ksiądz liczyć na życzliwość księdza proboszcza w tej sprawie?


Kwestia odprawiania Mszy trydenckiej w parafii, gdzie posługuję, wyszła niespodziewanie. Pan Bóg ma swoje sposoby działania i nawet w niezwykły sposób potrafi spełnić pragnienia człowieka. Najważniejsze jednak, że Ksiądz Proboszcz bardzo otwarcie spojrzał na tę kwestię, nie robiąc żadnych problemów i nie wyszukując trudności. Nie tłumaczył się, że musi spytać biskupa czy dziekana, lecz sam, zgodnie zresztą z prawem kościelnym, pozwolił na odprawianie Mszy trydenckiej, o ile ktoś z wiernych o to poprosi. Najważniejsze jednak, że w bardzo krótkim czasie – niecały tydzień – udało się wyszkolić czterech ministrantów, którzy stopniowo zaczynają pełnić służbę przy ołtarzu, co jest dowodem, że jak się naprawdę chce, to można.

Reakcje w parafii to przede wszystkim zwykła, ludzka ciekawość, zainteresowanie czymś „nowym” i niezwykłym. Na Mszę przychodzi czasami piętnaście osób, czasem pięć, a czasami jesteśmy tylko we trzech: Bóg, ministrant i ja… Pierwsze reakcje wiernych, bynajmniej nie negatywne, to zdumienie długą ciszą. Wielu odkrywa, że wreszcie ma czas, by powiedzieć Bogu o tym co przeżywają, o tym co dla nich ważne, bo nie muszą skupiać się na postawach ciała, gestach, słowach kapłana. Odkrywanie ciszy, w której wszystko w nas krzyczy do Boga, jest niezwykle ważne dla współczesnego człowieka, który sumienie zagłusza na każdy możliwy sposób.

Czy uważa Ksiądz, że Msza w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego powinna bardziej zagościć w rzeczywistości parafii w Polsce?


Pytanie nie powinno brzmieć czy powinna, ona musi zagościć w większej liczbie parafii. Zbyt długo trwało przekonanie, że Msza trydencka jest zakazana, jakby była złem w czystej postaci. Zbyt długo pielęgnuje się praktyczne oderwanie liturgii od przepisów ją regulujących, od tradycji dwóch tysiącleci tak, że wielu kapłanów nie rozumie, skąd wzięły się pewne gesty, modlitwy, szaty, paramenty i czemu one służą. Zbyt często zapomina się, że człowiek potrzebuje ciszy i skupienia, które liturgia w nadzwyczajnej formie zapewnia. Msza trydencka, która skłania mnie do perfekcji w gestach, postawach, do wyrzeczenia się siebie, bo trzeba czynić wszystko zgodnie z rubrykami, uczy pokory. Nie ja bowiem tworzę liturgię, nie ja nią kieruję, lecz Bóg, który poprzez Kościół ustanowił owe święte obrzędy, których strzec i przestrzegać jest moim obowiązkiem. Choć zabrzmi to górnolotnie, to jednak Msza trydencka oducza mnie aktorstwa, udawania przed Bogiem i ludźmi lepszego niż jestem. Msza trydencka jest skarbem najpierw dla kapłana, który ją sprawuje, kiedy więc to zrozumiemy – my kapłani – wówczas na dobre powróci do naszych parafii.

Bóg zapłać za rozmowę!


Rozmawiał Kajetan Rajski


Osoby zainteresowane złożeniem intencji mszalnej proszone są o kontakt z ks. Bartoszem Gajerskim: facebook.com/bartosz.gajerski, lub tel. 134664152.

mat

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie