12 grudnia 2013

Dlaczego Niemcy wojowali z Rzymem?

(Fot. sxc.hu)

Książka berlińskiego profesora Herfrieda Münklera pt. „Mity Niemców” pozwala zajrzeć w niemiecką duszę, jeśli rozumieć przez to pojęcie zespół utrwalonych przez stulecia kodów kulturowych oddziaływujących również na świat niemieckiej polityki.

 

Najświeższy towar eksportowy niemieckiej soft power (czyt. propagandy) czyli serial „Nasze matki, nasi ojcowie” oprócz zakłamanego obrazu II wojny światowej i zrównywania Armii Krajowej z bandą oszalałych od nienawiści antysemitów, jest również dowodem na żywotność w szeroko pojętej niemieckiej sferze publicznej mitu „dzikiego Wschodu” vel „słowiańskiej dziczy”. Z tym mitem współgra inny wytworzony przez Niemców stereotyp – „pracy kulturowej” (Kulturarbeit) Niemców na Wschodzie. Niemcy jako „nosiciele kultury” (Kulturträger) na zapyziałe obszary „dzikiego Wschodu” – to temat wiodący skierowanej przeciw Polakom pruskiej propagandy począwszy od oświeceniowego króla – filozofa Fryderyka II.

Wesprzyj nas już teraz!

 

W tle zaś tych wszystkich mitycznych wyobrażeń kultywowanych (nie tylko w zamierzchłej przeszłości) przez niemieckie elity polityczne i kulturowe tkwił nie tylko mit, ale także realny program polityczny Drang nach Osten (parcia na Wschód). Jego realizacja byłą dyktowana „mądrościami etapu”. Raz był to program budowania Mitteleuropy (okres I wojny światowej), innym razem projekt „niemieckiej przestrzeni życiowej” (Lebensraum) oraz stworzenia w Europie „wielkiej przestrzeni gospodarczej” (Grossraumwirtschaft – także realizowany przez narodowo-socjalistyczną III Rzeszę Niemiecką od 1939 roku).

 

Akurat ten dość pokaźny zestaw niemieckiej mitologii politycznej porządkowany przez kluczowe pojęcia „niemieckiej kultury” i „niecywilizowanego Wschodu” nie znalazł się w opracowaniu Herfrieda Münklera, noszącym tytuł „Mity Niemców” (Wydawnictwo Sic!, 2013). Mimo tego braku książka berlińskiego profesora pozwala zajrzeć w niemiecką duszę, jeśli rozumieć przez to pojęcie zespół utrwalonych przez stulecia kodów kulturowych oddziaływujących nie również na świat niemieckiej polityki.

 

Można więc zapoznać się z długowiekową walką Niemców z Rzymem – zarówno z Rzymem imperatorów jak i Rzymem papieży. W szerszym kontekście oznaczało to wrogość wobec kultury romańskiej (łacińskiej) jako takiej. Przed laty rozważano wśród niemieckich historyków tezę o „szczególnej drodze” (Sonderweg) dziejowej Niemiec, jakimś zwichnięciu historii tego narodu, które zaowocowało monstrualnym wynaturzeniem w postaci hitlerowskiego narodowego socjalizmu. Jeśli istnieje jakiś argument wspierający tą tezę, to jest nim ta utrzymująca się przez stulecia nad Renem i Sprewą wrogość wobec „romańszczyzny”.

Z Rzymem na różne sposoby wojowali niemieccy humaniści, twórcy reformacji (z Lutrem na czele), dziewiętnastowieczni nacjonaliści szkoły romantycznej i potem darwinistycznej, piewcy bismarckowskiego Kulturkampfu, wreszcie narodowi socjaliści.

 

W szesnastym wieku w kręgach niemieckiego humanizmu upowszechniano pogląd zestawiający niemiecką „czystość” kulturową z rzymskim „zepsuciem”. Jak pisze autor wspomnianego opracowania, myśl tą można było streścić w przekonaniu, że „to, co źródłowe, zdecydowanie przewyższa swoją czystością i nieskazitelnością byty rozwinięte”. Na to nałożyła się wojna, jaką wydał Rzymowi – „stolicy Antychrysta” Luter. Jak słusznie zauważa niemiecki uczony, ta wrogość Lutra (oraz innych przywódców reformacji) wobec Wiecznego Miasta bardzo szybko przerodziła się we wrogość wobec kultury romańskiej (łacińskiej) jako takiej. Przecież zmorą „Doktora Marcina” nie tylko był Rzym papieski, ale i główna potęga polityczna katolickiego świata – Hiszpania. Słynne Tischgespräche (rozmowy przy stole) prowadzone przez twórcę reformacji są jego wielkim wkładem w rozwój antyhiszpańskiej legenda Negra. Hiszpanie są w tym ujęciu ucieleśnieniem wszystkich „wad rzymskich”: z lubieżnością (Borgiowie!) i pędem do władzy na czele.

Aż do dziewiętnastego wieku niekwestionowanym bohaterem walki Niemców o uwolnienie się spod „rzymskiego jarzma” był Marcin Luter. W dobie walk z Napoleonem odświeżono zaś pamięć o Arminiuszu (Hermannie) z plemienia Cherusków – dowódcy wojsk germańskich, które urządziły krwawą łaźnię rzymskim legionom w Lesie Teutoburskim w 9 roku po Chrystusie.

 

Warto w tym miejscu zrobić eksperyment myślowy i zatrzymać się na chwilę przed tym wydarzeniem. Oktawian August aż do swojej śmierci miał wołać w rozpaczy do poległego w bitwie dowódcy rzymskiego: „Warusie, oddaj moje legiony!”. A czym dla nas jest ta bitwa? Czy żałujemy tej największej klęski legionów w Europie od czasów Kann, która zahamowała ekspansję cesarstwa w Germanii? Czy jest to również, w jakimś sensie nasza klęska? Komu kibicujemy oglądając pierwsze sceny z filmu Ridleya Scotta „Gladiator” (co prawda opowiadające o kolejnej odsłonie walki Rzymu z Germanami)?

 

Dla rodzącego się w dziewiętnastym wieku niemieckiego nacjonalizmu przywrócona pamięć o zwycięzcy z Lasu Teutoburskiego służyła jako zachęta do wzmożonej walki z kolejnym „reprezentantem Rzymu” (sic!) czyli Napoleonem. Po raz kolejny po Arminiusza sięgnięto w czasie następnej wojny z „odwiecznym wrogiem” Niemiec w latach 1870 – 1871. W II Rzeszy wódz Cherusków doczekał się nawet wielkiego pomnika wystawionego w 1875 roku nieopodal Detmold (Hesja); w miejscu, które niemieccy historycy i archeolodzy wskazali jako obszar pamiętnej bitwy z Rzymianami.

 

Bismarckowskie Niemcy wojowały nie tylko z „reprezentantami Rzymu” (Francja), ale i z samym Rzymem – stolicą Kościoła powszechnego. Rozpętany przez Bismarcka i wspierających go niemieckich liberałów Kulturkampf od początku był związany z walką wytoczoną „romańskości”.

 

Krótko po utworzeniu II Rzeszy niemiecki historyk Wilhelm Giesebrecht pisał: „Rzesza, w której będziemy żyć to nowy twór; nic w niej nie jest rzymskie, a wszystko niemieckie!”. To właśnie w okresie Kulturkampfu doszło niemal do scalenia w jedno dwóch wielkich bohaterów „niemieckiej wojny wyzwoleńczej” przeciw Rzymowi: Lutra i Arminiusza. W prasie liberalnej i protestanckiej co rusz przedstawiano „wojnę o kulturę” jako kolejną odsłonę bitwy w Lesie Teutoburskim, jako „Boży ślad wiodący od 1517 do 1871 roku”.

 

Mocną stroną książki H. Münklera jest ukazanie tych antyrzymskich mitów w dłuższej perspektywie, uwzględniając również czasy komunistycznej NRD. Państwo Ulbrichta i Honeckera to ciągle jedno z najmniej znanych w Polsce państw niemieckich. Ksiązka berlińskiego historyka pozwala wejrzeć w działania enerdowskiej propagandy budującej tożsamość tego komunistycznego państwa na micie „antyfaszystowskiego oporu” (zauważmy, że wspomniany film „Nasze matki, nasi ojcowie” powraca do tego tropu), starannie unikając określenia „narodowy socjalizm”, preferując w to miejsce „faszyzm”. Zrzucano w ten sposób odpowiedzialność Niemców (zwłaszcza niemieckiej „klasy robotniczej”) za rozwój hitleryzmu, skoro „faszyzm” ma konotacje daleko szersze niż tylko kontekst niemiecki. Komunistyczna propaganda na Zachodzie od czasów tzw. antyfaszystowskich frontów ludowych (lata trzydzieste XX wieku) zrobiła swoje. Jak pisze H. Münkler, „uniwersalizacja narodowego socjalizmu funkcjonowała jako wielka maszyna oczyszczania z win, dzięki której obywatele NRD długo mogli się czuć lepszymi Niemcami”.

 

Taki sam cel służył również skazaniu przez enerdowską propagandę na zamilczenie zbrodni ludobójstwa popełnionej przez państwo niemieckie na Żydach. Skoro NRD wyrosło z „antyfaszystowskiego oporu niemieckiej klasy robotniczej”, oznaczało to, że nie tutaj należało szukać odpowiedzialnych za tą zbrodnię, tylko w państwie „rewizjonistów i pachołków amerykańskiego imperializmu” czyli RFN.

 

Na potrzeby walki propagandowej z tak zdefiniowanym Zachodem odgrzewano w NRD dawną antyrzymską mitologię. Po 1949 roku w roli „Rzymu” zostało obsadzone NATO, Stany Zjednoczone i rządzona przez chadecję Adenauera Bundesrepublika. Wracano więc do bitwy w Lesie Teutoburskim, którą w enerdowskiej historiografii chwalono jako wydarzenie, dzięki któremu „plemiona germańskie na wschód od Renu zapewniły sobie możliwość samodzielnego rozwoju socjoekonomicznego i etnicznego”. W ten sposób Arminiusz stał się jednym z ojców założycieli Niemieckiej Republiki Demokratycznej.

 

Analogicznie zostali obsadzani w tej roli twórcy pruskich reform po 1806 roku, zwłaszcza reform wojskowych. W ujęciu enerdowskich historyków, Scharnhorst i Gneisenau oraz inni reformatorzy pruskiej armii po klęsce w wojnie z Napoleonem „służyli postępowi społecznemu”, a „ich działalność należy do obrazu tradycji, która przyświeca Niemieckiej Republice Demokratycznej i jej Narodowej Armii Ludowej”.

 

Zresztą toczone przez Prusy w sojuszu z Rosją wojny z Napoleonem były w ujęciu enerdowskiej propagandy prefiguracją „niemiecko-rosyjskiego braterstwa broni”, a bitwa pod Lipskiem w 1813 roku urastała niemal do rangi pierwszej bitwy wojsk Układu Warszawskiego stoczonej przeciw „imperialistycznemu Zachodowi” (NATO – Napoleon-Rzym).

 

W tym kontekście bardzo charakterystyczne jest dowartościowanie w NRD postaci Marcina Lutra. Początkowo w Niemczech Wschodnich reformację rozpatrywano łącznie z tzw. wielką wojną chłopską (1524 – 1525) jako „rewolucję wczesnomieszczańską”. Ze względów propagandowych zdecydowanie bardziej afirmowano ten drugi element, dostrzegając w ruchu Thomasa Münzera zapowiedź wszystkich kolejnych niemieckich „rewolucji proletariackich”. Z kolei skierowane przez Lutra pod adresem niemieckich władców nawoływania do bezwzględnego stłumienia powstania chłopskiego były początkowo oceniane przez wschodnioniemieckich historyków jako „zdrada najbardziej naturalnych, żywotnych żądań ludu”.

 

Jednak z biegiem lat ta opinia o Lutrze jako „największej figurze duchowej kontrrewolucji niemieckiej” uległa w NRD daleko idącej rewizji. Przełomem był rok 1983 i huczne fetowanie pięćsetlecia urodzin twórcy reformacji. Obchody, które swoją skalą przyćmiły w NRD równolegle obchodzoną tam setną rocznicę śmierci Marksa. Za Ericha Honeckera Marcin Luter bardzo mocno awansował. Akcentowano jego „postępowe dokonania”, na czele z „praktyczną walką z pasożytniczą istotą Kościoła rzymskiego”, co stanowiło „początek klasowych starć rewolucji wczesnomieszczańskiej”.

 

Za Lutra, Bismarcka, Hitlera i Honeckera Niemcy mieli zawsze ten sam problem – z Rzymem.

 

Grzegorz Kucharczyk

 

{galeria}

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie