15 maja 2018

Marsz jednego procenta? Czyli dokąd zmierza opozycja

(Liderzy centrolewicowej i lewicowej opozycji (Warszawa, 07 maja 2016). FOT.Wojciech Krynski/FORUM)

Wyborcze zwycięstwo PiSu z roku 2015 wprowadziło w szeregach krajowych liberałów niemały zamęt. Salonowi politycy dość długo nie mogli odnaleźć się w nowej rzeczywistość, a wszelkie próby wspólnego organizowania opozycyjnych szeregów kompromitowały postępowych przeciwników PiS. Gdy w końcu wydawało się, że listy wyborcze połączą i umocnią blok o centrolewicowym zabarwieniu, w ich szeregach pojawiła się wyrwa. Niewykluczone więc, że w najbliższych miesiącach będziemy świadkami potężnego przetasowania na scenie politycznej.

 

Smuta, smuta i… po smucie

Wesprzyj nas już teraz!

Kilka miesięcy po wyborach z jesieni roku 2015 najprawdopodobniejszym scenariuszem dla opozycji był rozwój Nowoczesnej i powolny upadek PO. Wskazywał na to zarówno niespodziewanie dobry wynik wyborczy partii Ryszarda Petru, która ciągle zyskiwała w sondażach, jak i zauważalna smuta w Platformie Obywatelskiej oraz ucieczka niektórych działaczy spod starego, przegranego szyldu, pod nowy, jeszcze niesplamiony. Trzecim graczem po liberalnej stronie politycznej barykady zaczął jawić się Komitet Obrony Demokracji. Pierwsze marsze pod tym szyldem zaskoczyły frekwencją wielu komentatorów. Czasy rządów PO przyzwyczaiły nas bowiem do faktu, że postępowcy nie należą do środowisk zdolnych do jakiejkolwiek mobilizacji.

 

Ten oparty o obserwację rzeczywistości schemat załamał się szybciej, niż powstał. Nowoczesna najpierw straciła sporą część dotacji, a jej lider – za sprawą słownych wpadek – opinię eksperta. Potem było już tylko gorzej, gdyż Ryszard Petru został przyłapany na zimowych wczasach z partyjną „koleżanką”. Oczywiście środowiska postępowe ubolewały dlatego, że posłowie wyjechali z kraju, gdy trwał protest opozycji w Sejmie. Mało kto natomiast zauważał, że zarówno Petru jak i Joanna Schmidt mieli swoje rodziny. Chwilę później kompromitująca fala dotknęła również KOD. Stabilne pozycje – co dziwi, gdy przypomnimy sobie stan z jesieni roku 2015 – zachowała natomiast PO.

 

Cześć, mogę Cię zjeść?

To właśnie formacja Grzegorza Schetyny sprawia dziś wrażenie głównego rozgrywającego przy układaniu opozycyjnych list wyborczych. Siły Platformy względem Nowoczesnej nie osłabia brak charyzmy u przywódcy partii. Po stronie partnera jest bowiem jeszcze gorzej. Śmiesznego (nie mylić z zabawnym) założyciela Nowoczesnej na stanowisku szefa partii zastąpiła bowiem Katarzyna Lubnauer, postać bez wyrazu, za której rządów doszło do zawarcia porozumienia i jednoczenia się opozycji przed wyborami samorządowymi.

 

Z sondażu przeprowadzonego w dniach 10-11 maja przez IBRIS na zlecenie dziennika „Rzeczpospolita” wynika, że obecnie Nowoczesna – jeszcze 2 lata temu nadzieja liberałów – „cieszy” się poparciem… 2,9 proc. ankietowanych. To wynik mizerny, szczególnie po skonfrontowaniu go z 27,3 proc. poparcia dla PO. Perspektywy na przyszłość są dzisiaj dokładną odwrotnością scenariusza z końca roku 2015 i początku roku 2016. Nie mówimy więc obecnie o upadku PO i tryumfalnym marszu Nowoczesnej, ale raczej o wchłonięciu partii Lubnauer przez formację Schetyny.

 

Ryszard tęczą nie pogardzi?

Klub wprowadzony do Sejmu przez Ryszarda Petru jest obecnie cieniem samego siebie. Dziś liczy ledwie 22 osoby, a nieoficjalnie mówi się, że formację Katarzyny Lubnauer chce opuścić jeszcze co najmniej dwóch parlamentarzystów. Czyniąc tak dołączą do założyciela partii Ryszarda Petru, jego „koleżanki” Joanny Schmidt i rozpoznawalnej za sprawą proaborcyjnej i feministycznej aktywności Joanny Scheuring-Wielgus.

 

Bez wątpienia jednak wystąpienie posłów z Nowoczesnej nie oznacza rezygnacji z walki politycznej. Petru zapowiedział co prawda wstrzymanie się z zakładaniem nowej partii do czasów wyborów samorządowych, nic nie stoi jednak na przeszkodzie, by do listopada tworzyć struktury – na przykład w ramach stowarzyszenia Plan Petru oraz spotykać się z innymi potencjalnymi liderami nowej, centrolewicowej formacji.

 

W materiale TVN dotyczącym odejścia z Nowoczesnej posłanek Schmidt i Scheuring-Wielgus pojawiła się sugestia, że liderami postępowej listy do Parlamentu Europejskiego mogliby być również Robert Biedroń i Barbara Nowacka, osoby mocno zaangażowane w obyczajową rewolucję. Doniesienia o planowanych spotkaniach z nimi potwierdziła później Joanna Schmidt.

 

Ten pierwszy karierę zrobił jako homoseksualny aktywista, a dziś – po przywdzianiu szat stonowanego eksperta, samorządowca, a nawet męża stanu – wymieniany jest jako potencjalny kandydat lewicy w wyborach prezydenckich. Niewątpliwie takiemu scenariuszowi sprzyjają postępowe media. Nowacka to z kolei twarz walki feministycznych fundamentalistów o prawo do niczym nieskrępowanego mordowania nienarodzonych dzieci. Postulat ten nie stanowi problemu ani dla Biedronia, ani dla byłych twarzy Nowoczesnej. Sformowanie więc takiej centrolewicowej koalicji wydaje się więcej niż prawdopodobne. Jej wynik stoi jednak pod znakiem zapytania. Wszak na lewicy i w centrum zrobiło się ostatnio bardzo ciasno. Wyborców zainteresowanych obyczajową rewolucją może więc braknąć – szczególnie, że o taki elektorat bić się będą również inni.

 

Jak się pisze postkomunizm?

Sojusz Lewicy Demokratycznej we wspomnianym wyżej sondażu zebrał aż 10,4 proc. poparcia i wiele wskazuje na to, że głosy wieszczące upadek postkomunistycznej partii okazały się przedwczesne. Dobre wyniki uzyskiwane w badaniach samodzielnie spowodują zapewne wśród liderów SLD utratę zainteresowania współdziałaniem z innymi podmiotami, szczególnie, że listy z Petru – niegdyś asystentem Leszka Balcerowicza – odebrałyby spadkobiercom PZPR resztki „lewicowej wiarygodności”.

 

Wątpliwe również, by Sojusz chciał (szczególnie, że tego nie potrzebuje) startować ramię w ramię z radykalnie neomarksistowską partią Razem. Chodzi jednak nie tyle o ideologię, a o obustronne animozje. Te są na tyle głębokie, że i formacja Adriana Zandberga nie będzie palić się do wspólnych list z SLD. I to pomimo faktu, że mogłaby na tym sporo skorzystać – wszak nawet intensywne lansowanie formacji przez postępowe media, nie pomaga im zaistnieć w sondażach.

 

Lewica kawiorowa w luksusowych samochodach oraz bolszewicy w markowych okularach i z kubkami z drogiej kawiarni w ręku chętnie powalczą o los uciśnionej klasy robotniczej, ludu pracującego, proletariatu, prekariatu i rozmaitych mniejszości. Byle osobno.

 

Przepychanki na kanapie

Sondaż IBRIS pokazuje, że pomimo problemów natury wizerunkowej, poparcie dla partii rządzącej wciąż pozostaje wysokie. Odpływ części elektoratu, spowodowany przyznanymi sobie premiami i butą, z jaką politycy PiS ich bronili, okazał się chwilowy. Stratę najpewniej zniwelowało obniżenie parlamentarnych uposażeń.

 

Jak długo więc opozycja nie przekona do siebie Polaków i to PiS cieszył się będzie zaufaniem blisko 40 proc. obywateli, tak długo rozmaite podziały, przetasowania, koalicje i zwieranie opozycyjnych szeregów będzie li tylko przepychanką na ciasnej kanapie. Walką o to, kto po przegranych wyborach otrzyma wyższą dotację.

 

Na zmianę trendów się nie zanosi i wiele wskazuje na to, że opozycja w najbliższych miesiącach skupiać się będzie na walce o zagospodarowanie jednoznacznie antypisowskiego elektoratu. Słowem: na walce w rewolucyjnej rodzinie. Liberałowie – na walce z liberałami. Socjaliści – na walce z socjalistami.

 

Organizowany niedawno przez PO „Marsz Wolności” nie odniósł frekwencyjnego sukcesu. Zbliżająca się kampania wyborcza może być więc dla Platformy marszem w obronie samorządowego status quo, dla SLD marszem o powrót do ekstraklasy, ale dla pozostałych może już zabraknąć procentów do rozszabrowania. W wielu przypadkach obserwować więc możemy przygnębiający dla postępowców marsz jednego procenta.

 

 

Michał Wałach

 

  

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie