16 listopada 2017

Marksiści wciąż w akcji. Czyli jak to jest z kulturą w Polsce

(Źródło: NAC)

Uwielbiam głupotę marksistów kulturowych o poranku; ich niewymuszony infantylizm i zaprogramowaną ignorancję. W głowie się nie mieści, że ten propagandowy bolszewicki bełkot, ktoś może brać na poważnie. Ale czerwoni hunwejbini jednocześnie otwartym tekstem mówią, że kultura nie może być apolityczna i to w sam raz warto zapamiętać. Tym bardziej, że jednocześnie zarzucają obecnie rządzącym kierowanie się sympatiami politycznymi.  

 

Niejacy Wodzyński i Frąckowiak do niedawna „odpolaczali” Teatr Polski w Bydgoszczy. Teraz „przytuliła” ich prezydent Warszawy, dając stanowiska dyrektorów nowo powołanej instytucji o nazwie – Scena Prezentacje. Panowie wypowiedzieli się na łamach współczesnego „Czerwonego Sztandaru”, czyli Krytyki Politycznej. Mówili oczywiście o opresji współczesnej władzy, o cenzurze PiS-owskiej i w związku z tym upadku kultury oraz utracie jej kontaktu z normalnością. Czyli nic nowego. Nie komentując tego bełkotu, postanowiłem jednak, bazując na owym tekście, nieco urealnić wypowiedzi tych kulturalnych towarzyszy, czyli napisać, jak jest naprawdę z kulturą w Polsce AD 2017. Życzę dobrego odbioru i… wyciągnięcia wniosków.    

Wesprzyj nas już teraz!

 

* * *

Jesteśmy dziś w zupełnie innym politycznym momencie niż dwa lata temu. W międzyczasie doszło do kilku istotnych wydarzeń zmieniających zarówno sytuację międzynarodową, jak i wewnętrzną. Niestety, w zasadzie prawie w niczym nie zmieniło to realnej i symbolicznej przemocy, jaką ideologia lewicowa stosuje od lat w kulturze.

 

Utraciwszy władze rządową i prezydencką, lewica skupiła się na utrzymaniu już zdobytych i okupowanych przez siebie polskich instytucji kultury podległych samorządom i formalnie niezależnych od opcji politycznej rządzącej Polską. Od dwóch lat podstawowym sposobem działania lewicy jest zarządzanie strachem. Trochę to jest tak, jak z mitycznymi listami proskrypcyjnymi, które miała tworzyć Solidarność w 1981 roku. Teraz straszy się PiS-em, cenzurą, falą zwolnień i konkursami. Dodatkowo, dla tego straszenia doskonałym gruntem stał się kryzys europejskiej polityki migracyjnej. Mamy więc państwo nie tylko opresyjne, ale nacjonalistyczne, wręcz faszystowskie. Do prowadzenia takiej indoktrynacji doskonale nadaje się sztuka.  

 

Poprzez sztukę kulturowi marksiści suflują więc w galeriach i teatrach pozornie alternatywne modele społeczne, ekonomiczne, egzystencjalne, ale również instytucjonalne. Bardzo dobrze wykorzystują naturalny niepokój ludzi dotyczący przyszłości. Przyszłość jest bowiem chyba najbardziej inkluzywnym, interesującym każdego tematem, a to daje szansę na zaangażowanie szerszej publiczności.

 

Im nie chodzi tylko o ogólny sprzeciw wobec konserwatywnej wyobraźni, wobec tradycji. To socjotechnika ukierunkowana na megaspołeczne i pokoleniowe zmiany. Teraz na przykład świadomie bazują na kontrowaniu zaproponowanej formuły obchodów stulecia odzyskania przez Polskę Niepodległości. Swoją negację narodowego kontekstu naszej kultury reklamują przewrotnie jako odwagę myślenia. Ewidentne wyjście poza wspólnotę Polaków nazywają debatą, a realizować to chcą (i realizują!) za publiczne pieniądze, używając do tego celu oddanych w ich ręce instytucji.

 

Przy znanej już od lat praktyce wykluczania inaczej myślących, opluwania, bluźnienia i bezczeszczenia polskości oraz wiary katolickiej, jednocześnie w publicznej narracji posługują się bezpieczną „mową-trawą”, która jest klasycznym semantycznym bełkotem pisanym brukselską nowomową.

 

Oto przykład dla odpornych: W efekcie powstała propozycja instytucji nowego typu – która nie będzie ani teatrem, ani muzeum sztuki nowoczesnej, ani instytucją badawczą czy watchdogowo-aktywistyczną organizacją z trzeciego sektora, a jednocześnie po trochu będzie tym wszystkim. Podejmiemy jednocześnie działania w obszarze artystycznym, dyskursywno-badawczym oraz aktywistycznym. Chcemy, by wszystkie te trzy pola przecinały się przy okazji realizowania różnych, konkretnych projektów. Naszą ambicją jest realizacja prawdziwie transdyscyplinarnych przedsięwzięć bez ścisłego podziału na teatr i sztuki wizualne czy praktykę artystyczną i działalność badawczą (…)

 

Niezłe, prawda? A ich instytucje w realu mają być (i są!) narzędziem tej neomarksistowskiej polityki, gdzie z założenia, bardziej niż na tworzeniu dzieł sztuki, chodzi o wypracowywanie realnie działających mechanizmów społecznych.

  

Politycznie lewica i łżeliberłowie są teraz w opozycji parlamentarnej. Ale przecież ich są samorządy, szczególnie w dużych miastach, czyli tam, gdzie funkcjonują najważniejsze krajowe instytucje kultury. Notując ze zgrozą niemalejące poparcie dla PiS-u, swą szansę na przyszłość widzą właśnie w „okopaniu się” w tych samorządach. Teraz w ich planie na wojnę kulturową, to miasta mają stać się podmiotami nowych form transnarodowej organizacji i współpracy, zarówno na polu artystycznym, jak i politycznym. Realizując taki program – nie waham się napisać – zdrady narodowej, „nasi” kulturowi marksiści projektują, że teraz miasta będą również prowadzić własną politykę zagraniczną. I tutaj, co przy tym wszystkim nie jest zaskoczeniem, pojawiają się grupy docelowe tych działań, czyli tzw. imigranci i uchodźcy, a za tym idą pieniądze z zagranicy.

 

Nieuzbrojonym okiem widać, że nie chodzi przy tym wyłącznie o samą ofertę programową. Ona jest ważna i jednoznacznie sformatowana, ale istotniejszym jest w tym planowaniu przyszły kształt instytucji kultury, które mają stać się przestrzeniami zdolnymi włączać w swą działalność wszelkie mniejszości, także seksualne. Oprócz zdegenerowanego społecznego naskórka, owego premierowego i wernisażowego salonu, lewica nie ma wielkiego „brania” u Polaków. Chcą więc, śladem Francji, Niemiec czy Norwegii, tak zmieniać praktyki instytucjonalne i formy ich organizacji, aby móc zatrudniać migrantów i budować wokół instytucji społeczności cudzoziemców.

 

To jest to „otwarte społeczeństwo”, takie mają być nowe „otwarte instytucje”. A jakie kraje interesują tych inżynierów społecznych spod czerwonej gwiazdy? Łatwo się domyśleć: Syria, Irak, Algieria. Dalej towarzysze inżynierowie idą już „po całości”, planując włączenie w swe działania społeczności ukraińskiej i to nie na zasadzie widowni, ale kogoś, kto uczestniczy w produkcji wydarzeń.  

 

Lewica najbardziej obawia się przyszłorocznych wyborów samorządowych i ewentualnego zwycięstwa prawicy w dużych miastach. Ten scenariusz, w kontekście planów marksistów kulturowych, jest oczywiście śmiertelnym zagrożeniem. To, co dzieje się obecnie w Polsce, uważają za negatywne. Boją się dalszych zmian; zmian „schodzących” w dół, do gmin włącznie. Wiedzą, że to jest możliwe, bo dokładnie tak udało się to zrobić na Węgrzech.

 

Swoją drogą, im szybciej zrozumiemy to, co zrobiono w Budapeszcie, tym prędzej odkomunizujemy polską kulturę. Dotychczasowe „flirtowanie” z lewicą nie ma sensu, szczególnie, gdy robione to jest w duchu neutralnego „ekumenizmu”. Oni myślą i robią inaczej. I sami nam to mówią: nie da się już dłużej dyskutować o kulturze z apolitycznych pozycji. To nie jest skuteczne. To jest nieodpowiedzialne. Nie można dłużej odwoływać się do iluzji apolityczności sfery kultury, mówić, że „nie ma sztuki prawicowej i lewicowej.

 

Niektórym polityka kojarzy się wyłącznie z grą partyjnych interesów, czymś brudnym i niebezpiecznym, a powinna z różnymi wizjami organizacji rzeczywistości i wspólnoty, z potrzebą sprawczego wpływania na kształt rzeczywistości.

 

Poza tym, nie możemy jedynie oprotestowywać skądinąd drańskich wystaw czy spektakli. Musimy się także zająć tworzeniem własnych projektów, pokazywaniem konkretnej wizji zmian. Potrzebna nam jest jednoznacznie światopoglądowa, czyli polityczna kreacja kulturowa. Chcąc wygrać Polskę musimy zrealizować te wszystkie cele, a to wymaga „ustawienia” ich w charakterze priorytetów politycznych, a także podjęcie pracy nad nowymi formami instytucjonalno-organizacyjnymi, odpowiadającymi takiej wizji, gdyż złe drzewo nie urodzi dobrych owoców.

 

Trzeba wykorzystać polską diasporę, ale też nade wszystko siłę mitologii Kresów, a zmniejszyć istotnie tzw. uniwersalizm międzynarodowy, ową toksyczną multikulturowość. Kluczem do tego będzie centralizacja priorytetów przy jednoczesnej prawdziwej decentralizacji praktyki i inwestowanie w małe ośrodki i autonomiczne centra kulturotwórcze.

 

Tomasz A. Żak

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie