4 lutego 2014

Jesteśmy republiką bananową

My, za komuny, mieliśmy przegwizdane. Ale dzisiaj młode pokolenie ma przegwizdane do kwadratu. Dostaje wiele różnych ofert, które są iluzją. Zostanie im z tego tylko kredyt – mówi PCh24.pl Piotr Fugiel, jeden z założycieli krakowskiego oddziału Federacji Młodzieży Walczącej.

 


Wesprzyj nas już teraz!

Odłóżmy sentymenty na bok. Proszę spojrzeć na to z dystansu – był sens walczyć z komuną?

 

Absolutnie. Sens był. Uważam, że każde pokolenie Polaków ma taki moment, kiedy musi dać świadectwo.

 

A Pana pokolenie?

 

Gdy działaliśmy w Federacji Młodzieży Walczącej, mieliśmy, jako młodzi ludzie, swój czas. Dojrzewaliśmy, kształtowały się nasze poglądy polityczne. Dla nas to było oczywiste, że warto walczyć. Daliśmy świadectwo. Maksymalnie zaangażowaliśmy się w obalanie komuny. Do dzisiaj opowiadam dzieciom, że tata nie umie zbyt dobrze angielskiego, bo nie miał czasu by się go nauczyć. Nic innego nie robiliśmy tylko knuliśmy.

 

Doświadczenie nabyte w tamtych latach procentuje zresztą do dzisiaj. Wtedy nabieraliśmy takich cech jak punktualność, rzetelność, uczciwość. To nam zostało. Została nam też przyjaźń, pewność, że ludzie, którzy stali razem – ramię w ramię – na pierwszej linii frontu przed gliniarzami, są sobie wierni do dzisiaj. Możemy na siebie liczyć.

 

Pan pyta zresztą szeroko, o całe pokolenie. Ja mogę mówić przede wszystkim w imieniu środowiska Federacji. Dla nas nie istniały pakty i układy z komunizmem. Sprzeciwialiśmy mu się jednoznacznie. O dogadywaniu się, czy reformowaniu systemu nie było mowy. Żaden socjalizm z ludzką twarzą. Interesowało nas tylko obalenie komuny.

 

Chyba naczytaliście się wtedy dużo książek o polskich konspiratorach z czasów II wojny światowej, bo mieliście pseudonimy, skrzynki kontaktowe, a spotkania były absolutnie tajne.

 

Tak. Ja na przykład miałem na tym punkcie fioła. Czytywałem książki o Polskim Państwie Podziemnym. Rzeczywiście, tworzyliśmy coś na wzór struktury Szarych Szeregów. I staraliśmy się przestrzegać zasad konspiracji i to przez kilka lat. Zgoda na dekonspirację została wydana dopiero 1987 roku, z okazji pielgrzymki Jana Pawła II. Ruszyliśmy wtedy razem na Błonia, z transparentami. Niektórzy twierdzili, że przesadzaliśmy z tym tkwieniem w konspiracji. Ale to skutkowało chociażby tym, że byliśmy mało rozpoznani przez komunistyczne służby. W swoich strukturach nie mieliśmy żadnych agentów.

 

Jest Pan tego pewien?

 

Są dokumenty w IPN. W jednym z nich znajduje się zalecenie wzmożenia pozyskiwania agentury w strukturach FMW, bo brakowało im wiedzy na nasz temat. Jeżeli jacyś agenci byli, to kręcili się gdzieś na obrzeżach. Ale w naszych strukturach SB nie miała nikogo.

 

To ciekawe, że choć byliście bardzo młodzi, potrafiliście gubić trop esbeckich wyjadaczy.

 

Z jednej strony mocno trzymaliśmy się zasad konspiracji, a z drugiej zawsze byliśmy na pierwszej linii frontu. Jak walczyliśmy, to ostro. Dla nas demonstracja zaczynała się nie wtedy, gdy gromadzili się ludzie, gdy krzyczeli hasła, ale wtedy gdy do akcji wkraczała milicja. Wtedy ruszaliśmy my. Wyciągaliśmy proce, butelki z benzyną i resztę sprzętu. Tak zaczynała się „impreza”.

 

Mieliśmy jedną żelazną zasadę – nie odpowiadaliśmy pierwsi. Bo były takie demonstracje, których milicja nie rozbijała. Rzadko, bo rzadko, ale były.

 

Pomimo że milicja ścierała się wciąż z nami, nie wiedziała o nas zbyt wiele. Przynajmniej patrząc przez pryzmat tego, co znajduje się w ipeenowskich teczkach: ich wiedza o FMW była znikoma.

 

O czym marzyliście jako młodzi ludzi, gdy decydowaliście się ruszać z butelkami na milicję?

 

Pyta Pan jak wyobrażaliśmy sobie przyszłość? Właściwie trudno powiedzieć. Często artykułowaliśmy takie punkowe hasło: no future. Nie myśleliśmy o przyszłości. Nie zakładaliśmy nawet, że komuna upadnie.

 

Wiedzieliśmy natomiast, że trzeba walczyć, dawać odpór. Żyliśmy z dnia na dzień, co zresztą było w tamtych czasach dość powszechne. Nie planowaliśmy przyszłości, nie myśleliśmy: wtedy dorobię się małego fiata, a potem będę miał to czy tamto. Myśleliśmy kategoriami przetrwania. Fizycznego przetrwania. A marzenia? Pamiętam najwyżej jedno: że raz podjętą walkę musimy wygrać. A kiedy to nastąpi? Tego nie wiedzieliśmy.

 

Nie zastanawialiście się nad tym, jak to zwycięstwo może wyglądać?

 

Wychodziliśmy z założenia, że musimy wygrać z komunistami fizycznie. Po to się organizowaliśmy i po to konspirowaliśmy by stanowić w końcu siłę zdolną to przeciwstawienia się milicji. Wspieraliśmy oczywiście przy tym inne organizacje, które szły na fizyczną konfrontację, jak na przykład Wolność i Pokój czy Niezależne Zrzeszenie Studentów. Wspieraliśmy też oczywiście „Solidarność”. Obalenie komuny było celem nadrzędnym.

 

Chcieliście „znaleźć pałę na d… generała”?

 

Tak. Dokładnie.

 

Kiedy się zorientowaliście, że żadnej pały nie będzie?

 

Pierwszym otrzeźwieniem była sprawa pomnika Lenina w Nowej Hucie. To była jesień 1989 roku. Po pierwszych protestach przeciwko temu by pomnik tam stał, zostaliśmy zaproszeni do sali w budynku Kombinatu. Przyjechał Aleksander Hall, który był wtedy doradcą premiera Mazowieckiego. Było jeszcze kilku innych działaczy „Solidarności”. Najkrócej rzecz biorąc napieprzali na nas, żebyśmy skończyli z tymi manifestacjami, bo trzeba się dogadać i tak dalej. Wtedy poczuliśmy się tak, jakbyśmy zderzyli się ze ścianą. Jak to? Tak oczywisty symbol komuny, który jako jeden z pierwszych powinien zniknąć, ma nadal stać na Placu Centralnym? Dla mnie to było szokujące.

 

W jakim kierunku to powinno pójść?

 

Ja nie kontestowałem obrad Okrągłego Stołu. Jeżeli rozmawiają, jeżeli coś się uda – to fajnie. Wałęsa tłumaczył zresztą, że to takie włożenie nogi w drzwi. I po tym uchyleniu drzwi nadal mieliśmy obalać komunę. Nie miałem nic przeciwko temu. Potem jednak pojawił się artykuł „Wasz prezydent, nasz premier”. Wtedy od razu pomyślałem, że coś jest nie tak, że nie o to chodzi. Później był Lenin. A w końcu zauważyłem, że ci ubecy, którzy nas prześladowali, funkcjonują, że to wszystko nadal działa. Ubek, który mnie gnoił w 1982 roku, w III RP został przedstawicielem dużej firmy na Małopolskę. Zostaliśmy oszukani.

 

III RP ma swój grzech pierworodny – powstała na fundamentach starego systemu. Nie przeprowadzono lustracji, dekomunizacji. Dla mnie w zasadzie nie było najważniejsze to, czy przemiany odbędą się drogą pokojową, czy – do czego my byliśmy przygotowani – gwałtownie. Jeśli miałbym zaakceptować jakiekolwiek porozumienie, to jedynie jako taktykę, element szerszej strategii pokonania komunistów. Niestety, przedstawiciele „Solidarności” podzielili się władzą z czerwonymi, pozwolili zachować im przywileje. I ten grzech pierworodny odbija się nam czkawką po dziś dzień. Stworzono państwo, które jest republiką bananową. Takim pseudopaństwem nie mającym zasad. Wszystko jest rozmyte. Bohaterem może być Kukliński, ale może być nim też Jaruzelski. To kto nim tak naprawdę jest?

 

Mówi Pan, że zostaliście oszukani. Ufał Pan tym ludziom bez wyjątku?

 

Nie miałem powodu, żeby im nie ufać. FMW nie zajmowała się polityką. Byliśmy federacją młodych ludzi o różnych poglądach. Mieścili się w niej osoby o poglądach radykalnych i umiarkowanych – jedni chcieli się po prostu naparzać, inni orientowali się na aktywność intelektualną a jeszcze inni chcieli rozklejać ulotki. W Federacji wszyscy mieli swoje miejsce. Byliśmy neutralni politycznie. To dawało pewien komfort, bo mogliśmy rozmawiać ze wszystkimi odłamami opozycji. Ale wiązało się to też z pewną polityczną naiwnością. Dla nas zasadą było, że nie ma wolności dla wrogów wolności. I nagle ci pseudopolitycy, którym wydawało się, że coś ciekawego kombinują, wmanewrowali nas w państwo pełne szarych odcieni, mglistych wartości, państwo, którego przyszłość jest nieciekawa.

 

Mam zresztą wyrzuty sumienia, bo w 89. albo 90. roku trzeba było wykrzesać jeszcze trochę siły i próbować dalej walczyć.

 

Dało się wtedy jeszcze coś zrobić?

 

Wie Pan, dało się. Ale zachłysnęliśmy się tym pseudokapitalizmem, wolnością, która na początku lat 90. dawała jednak pewne możliwości, jak chociażby prowadzenie działalności gospodarczej. Dzięki temu wielu z nas osiągnęło dzisiaj osobisty sukces. Ale konsekwencje tego są takie, że mamy teraz kaca.

 

Zachłysnęliście się i dlatego nie wzięliście w dłonie kamieni w 90. roku?

 

No tak.

 

Ale jak Pan to sobie wyobraża? Naprawdę wierzy Pan, że wzięcie kamieni do rąk po wyborach czerwcowych mogło jeszcze coś zmienić?

 

Inaczej: gdyby było w nas trochę więcej determinacji i gdybyśmy byli trochę mniej naiwni to myślę, że moglibyśmy powalczyć.

 

I czym, Pana zdaniem, taka walka mogła się skończyć?

 

Na pewno w rozmowach Okrągłego Stołu i innych negocjacjach dominowała linia, wyznaczona przez Wałęsę i jego otoczenie. Strona solidarnościowa nie wykorzystała tego, że właściwie całą siłę opozycji roku 1988 tworzyli młodzi ludzie. Bo „stara” opozycja była poważnie osłabiona. Nie cieszyła się wcale dużym poparciem. Ludzie po stanie wojennym byli zwyczajnie zmęczeni. Strajki robili więc głównie młodzi. To my byliśmy najbardziej radykalni i zdesperowani. Bo wchodziliśmy powoli w dorosłe życie i zderzaliśmy się ze ścianą.

 

Aż prosiło się o to, by podczas rozmów z władzą wykorzystać naszą aktywność. Negocjować twardziej, wskazując na presję z naszej strony. Mogli mówić: słuchajcie, dogadajcie się z nami, przystańcie na nasze warunki, bo inaczej przyjdą młodzi i was powywieszają.

 

Komuniści faktycznie dążyli do tego, by jak najszybciej siąść do stołu z opozycją między innymi dlatego, że obawiali się was – młodych i radykalnych działaczy.

 

Oni to wiedzieli. Natomiast „Solidarność” w ogóle tego nie podnosiła. Można było dzięki temu znacznie więcej uzyskać, poszerzyć pole wolności, jeżeli już zdecydowano się na negocjacje. Powinni przychodzić do nas i mówić: my negocjujemy, więc wy naciskajcie, róbcie coś. A, o ile dobrze pamiętam, było tak: my dymiliśmy, a oni nas uspokajali. Potrzebujecie pieniędzy? Proszę bardzo. Chcecie powielacze? To będziecie mieć. Ale przestańcie dymić!

 

Czyli przekupstwo.

 

Próbowali przekupić, ale zasada była jasna: my rozgrywamy partię, a wy siedźcie cicho.

 

I, jak rozumiem, gdybyście wyszli na ulicę w 1990 roku, to udałoby się wam wywrzeć jakiś nacisk? Nie wszystko jeszcze było dla was przegrane?

 

Nie. Można było jeszcze spróbować powalczyć o, chociażby, przeprowadzanie lustracji. Przecież porozumienie przy Okrągłym Stole mogło być potraktowane jako doraźne ustalenie. Później należało je zerwać. Po wyborach strona solidarnościowa mogła powiedzieć: hola, sytuacja się zmieniła, wszystkie nasze ustalenia są nieważne. Przypuszczam jednak, że wtedy komuniści odpowiedzieliby: hola, my mamy na waszych ludzi różne papiery, sorry, ale jesteście u nas na uwięzi.

 

Wystarczyło przecież, żeby osoby z opozycji, które miały coś na sumieniu, przyznały, że popełniły błąd. Tymczasem zaniechano lustracji. I to był bardzo poważny grzech. Jakie były jego efekty? Na przykład takie, że – jak wynika z archiwów IPN – wobec środowiska Federacji prowadzono działania operacyjne jeszcze w 1990 roku. Czyli jest już rząd Mazowieckiego, Orzeł w koronie, niby wszystko dobrze, a esbecja nadal zbiera na nas materiały. To świadczy o tym, że mieliśmy do czynienia z fikcją.

 

Co się stało z „waszą klasą”? Co się stało z ludźmi z FMW?

 

Mamy ze sobą kontakt. Założyliśmy stowarzyszenie. Zajęliśmy się życiem, pracujemy, mamy rodziny i spotykamy się. Wielu prowadzi działalność gospodarczą, niektórzy zostali dziennikarzami. Wszyscy odnosimy mniejsze bądź większe sukcesy.

 

A jak Pan patrzy dzisiaj na pokolenie młodych ludzi? Oni też wychodzą na ulice, skandują antysystemowe hasła.

 

Kibicuję tym młodym ludziom. Jestem zachwycony tym, że spora część młodzieży – w większym lub mniejszym stopniu – neguje komunizm, lewactwo. Bo młodzi ludzie często mają skłonność raczej do fascynacji rewolucyjnymi ideami. To jest łatwe, nie wymaga zobowiązań, hulaj dusza piekła nie ma. W Polsce młodzi ludzie zauważają, w jaki sposób nasz kraj funkcjonuje, że są zakazane owoce. Są przy tym przekorni. Demonstrują swój patriotyzm, i to w tym najlepszym wydaniu, bo odwołują się do tradycji Żołnierzy Wyklętych. To pokolenie jest stracone dla lewicy – i to jest budujące.

 

Natomiast martwi mnie co innego – to pokolenie właściwie się nie buntuje. Bo te demonstracje są dość rachityczne. Gdybym ja miał takie perspektywy jak oni, to nie zajmowałbym się niczym innym tylko knuciem w jaki sposób obalić ten system. My mieliśmy przegwizdane, ale oni mają przegwizdane do kwadratu. Mają gorzej niż my.

 

Gorzej niż za komuny?

 

Tak jest. Bo my nie mieliśmy wyjścia. Mogliśmy zająć się walką, bo nie było dla nas innej oferty. Dzisiaj młodzi ludzie dostają szereg propozycji. A wszystkie są tak naprawdę iluzją.

 

Dlaczego? Mogą zarabiać pieniądze, kupić fajne mieszkanie, samochód.

 

Nie będą mieć samochodu – będą mieć kredyty. Będą po prostu uwiązani. To, o czym Pan mówi to jest ułuda. Człowiek, który kupuje mieszkanie i samochód ma do spłacenia kredyt. A co to oznacza? Musi uważać, żeby utrzymać pracę, bo trzeba spłacić kolejną ratę. I to jest kapitalne rozwiązanie! Niech któryś z tych młodych się teraz zbuntuje.

 

Na Ukrainie wielu młodych ludzi od kilku tygodni walczy w bardzo trudnych warunkach, ale oni – proszę zauważyć – nie mają nic do stracenia. Nie mają kredytów, hipotek, obawy, że stracą pracę, bo jeśli nawet jakąś mają to za marne grosze.

 

A u nas? Ludzie kuszeni są wakacjami, luksusowym życiem. Ale rozbudzone aspiracje nie zostaną zaspokojone, bo można skończyć studia, obronić dyplom i nie móc znaleźć pracy. Nasze państwo nie jest zainteresowany młodymi ludźmi. Najchętniej wypchnięto by ich za granicę.

 

Ok, ale Pan mówi, że młodzi mają gorzej niż za komuny. Prosty przykład: ja nie dostanę pałą za to, że powiem czy napiszę coś co nie jest po myśli rządzących. Trudno porównywać życie wtedy, a obecnie.

 

Właściwie nie wiadomo co jest gorsze, bo wie Pan… jeśli dostałby Pan pałą za komuny, to przynajmniej będzie Pan wiedział, że to za poglądy. Natomiast dzisiaj można pójść na demonstrację i trafić z jakiegoś powodu – wcale nie mam na myśli żadnych aktów wandalizmu – do aresztu. Powie Pan o tym swojemu pracodawcy i najpewniej straci Pan pracę. I wtedy będzie Pan miał pretensje bardziej do siebie niż do tego komornika, który będzie Pana licytował, bo nie zapłaci Pan kolejnych rat kredytu. Ten mechanizm przywiązania młodego pokolenia jest bardziej subtelny, ale dlatego taki skuteczny.

 

Młodzi wychodzą dzisiaj na ulice, protestują, czasem nawet bardzo ostro.

 

Zgoda, ale przez ostatnie dwadzieścia pięć lat było na ulicy raczej cicho. A przecież młody wiek to najlepszy okres do buntu. Za komuny mniej więcej co kilka lat wybuchały jakieś protesty. Młodzi nabierali świadomości politycznej i po prostu się buntowali.

 

W III RP mija już 25 lat od Okrągłego Stołu i cisza. Dopiero od niedawna można zauważyć jakieś poruszenie w młodym pokoleniu. Oni zachłysnęli się wolnością, myślą, że coś będą mieli. Nic nie będą mieli. Jesteśmy republiką bananową.

 

 

Rozmawiał: Krzysztof Gędłek

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie