28 czerwca 2017

Loyola – rodzinny zamek świętego Ignacego

(fot. wikimedia.org)

W tym miejscu urodził się wielki święty. Dwukrotnie – raz w ciele, jako żołnierz swego króla, powtórnie w duchu, jako żołnierz Króla królów.

 

Loyola to cicha miejscowość, pełna nowoczesnych domów wielorodzinnych, ukryta w rozległej dolinie obrzeżonej łagodnymi wzgórzami, tak bardzo charakterystycznymi dla kraju dzielnych, dumnych i wojowniczych Basków. Gdy się tam wreszcie dojedzie jedną z bocznych dróg od autostrady biegnącej z Burgos do San Sebastian, przychodzi na chwilę moment rozczarowania. No bo gdzież w końcu jest ów zamek Loyolów? Nigdzie go nie widać. – Tam, w środku tego monasteru – wskazuje spotkany na parkingu przechodzień.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Nie do wiary! Ogromny zespół klasztorny z gigantyczną kopułą wieńczącą kościół na planie oktogonu zajął sam środek doliny. Nie można było jednak postąpić inaczej, skoro ojcowie jezuici zażyczyli sobie obudować średniowieczny zamek klasztorem. Ten zaś stanął tam w ostatnich dekadach XVII wieku i chociaż przyoblekł się w szatę baroku, zachował w sobie coś z ascetycznej surowości Juana Herrery, który ponad sto lat wcześniej wybudował dla Filipa II pałac‑klasztor w Escorial.

 

Za to kościół odzwierciedla całą wzniosłość jezuickiego baroku – bo to przecież jezuici upowszechnili ten styl w świecie, wprawdzie opracowany i rozwinięty w Rzymie, ale uznany za swój także w Hiszpanii. Wszak katolickie świątynie, w opozycji do protestanckich, mają odzwierciedlać świętość, wspaniałość i piękno katolickiej liturgii odnowionej postanowieniami Soboru Trydenckiego. Tak chciał święty Ignacy Loyola i tak już pozostało.

 

Z rodu górskich zabijaków

Aby znaleźć zamek Loyolów, trzeba wykupić bilet wstępu i zanurzyć się w labirynt klasztornych zaułków. Musieli się mocno napracować siedemnastowieczni architekci, by móc zgrabnie wkomponować zamek w strukturę klasztoru. I powiodło im się – wnętrze zamku zostało zachowane w całości, należało tylko zrezygnować z dwóch jego zewnętrznych ścian.

 

Średniowieczny rycerski kasztel Loyolów stanowił rodzaj wieży obronnej i niczym szczególnym się nie wyróżniał spośród dziesiątków podobnych mu zameczków w kraju Basków. Stawianie tego typu kaszteli było wówczas na porządku dziennym, a to z obawy przed zagrożeniem ze strony zwaśnionych klanów, nieustannie prowadzących ze sobą sąsiedzkie bijatyki. Kiedy w XV wieku Hiszpania wstępowała na drogę jednoczenia się pod jedną koroną, król Henryk IV wydał w roku 1457 dekret nakazujący wyburzenie wszystkich klanowych wież warownych, by tym sposobem ukrócić bezprawie lokalnych przywódców, tak zwanych Parientes Mayores, i przywrócić spokój w kraju. Rozesłane w teren oddziały królewskiego wojska przystąpiły do palenia gniazd rozwydrzonych wodzów klanowych, z których wielu siłą przesiedlono aż do Andaluzji na ogarnięte pożogą wojny z Maurami kastylijskie pogranicze.

 

Taki los spotkał dziadka świętego Ignacego – Juana Pereza Loyolę – jednego z owych klanowych watażków. Po kilku latach nieobecności król pozwolił mu wrócić do ojczyzny pod warunkiem przekształcenia swej fortecy w dom mieszkalny bez dodawania doń jakichkolwiek elementów o charakterze obronnym. Posłuszni królewskim nakazom Loyolowie nadbudowali nad wieżą – już z cegły, nie z kamienia – część mieszkalną z wieżyczkami w narożnikach, raczej dla ozdoby niezgrabnego domiszcza. Dla jeszcze większego upiększenia powracający banita umieścił na fasadach nieco elementów ażurowych, z jakimi zetknął się u Maurów. Niewykluczone, iż któregoś z nich przywiódł ze sobą jako jeńca i przymusił do robót budowlanych.

 

Wojna była jego żywiołem

W takim oto zameczku, trącącym nieco stylem Mudejar, w roku 1491 przyszedł na świat Iñigo – ósme dziecko w rodzinie Beltrana Ibañez de Oñaza i Mariny Sanchez de Licony, raczej niezamożnych szlachciców baskijskich.

 

Dziś na czwartym piętrze zamku pokazuje się komnatę, w której urodził się przyszły święty. Należał on do wojowniczego klanu, jako tako utemperowanego królewskimi nakazami, z wolna cywilizującego się od czasu wstępowania mężczyzn na służbę królewską w charakterze najemnych żołnierzy. Takim był ojciec Świętego, lojalny poddany i wzięty żołnierz Katolickich Monarchów; takimi byli jego kuzyni i bracia; takim był również on sam – dzielny żołnierz o rycerskich aspiracjach.

Czwarte piętro zamku Loyolów – niezwykłe to miejsce, wzruszające, obecnie zamienione na kaplicę z ołtarzem pośrodku. Izba ta sama, piętnastowieczna – ta sama podłoga zbita z solidnych dech, te same okna (tyle że inaczej przeszklone) i ten sam niski sufit z wychodzącymi na wierzch belkami, podobnie zresztą jak na wszystkich pozostałych piętrach. Przez okna niewiele już dziś widać, bo zostały przysłonięte zabudową klasztorną, ale w tamtych czasach pozwalały przykutemu do łóżka Ignacemu oglądać całymi nocami rozgwieżdżone niebo i piękno budzącego się poranka.

 

Ustrzelił sobie Pan Bóg Iñiga na wojnie w Pampelunie! Tocząca się od pewnego czasu zbrojna konfrontacja pomiędzy Hiszpanią a Francją o przygraniczną prowincję Nawarry absorbowała również rycerstwo Basków. Po stronie hiszpańskiej nie mogło zabraknąć Ignacego, wszak z wojowaniem miał on do czynienia od dziesięciu co najmniej lat; wojna w służbie możnych, głównie księcia Najery, na którego dworze był swego czasu paziem, była jego żywiołem.

 

W maju 1521 roku Francuzi zeszli z pirenejskich przełęczy, wkroczyli na równinę Nawarry i niemal z marszu zajęli jej największe miasto – Pampelunę, a w mieście oblegli twierdzę. Ta za sprawą rycerskiej postawy Ignacego, walczącego w randze kapitana, postanowiła bronić się do ostatka. Sytuacja była poważna. Niewielkiej załodze po udanym szturmie w każdej chwili groziła śmierć. Ignacy zdawał sobie z tego sprawę. Z braku kapłana z konieczności wyspowiadał się przed towarzyszem broni. I oto stało się. Kula wystrzelona z francuskiego działa strzaskała nogę dzielnego obrońcy. Ciężko ranny nie mógł dowodzić, zatem bez dowódcy twierdza poddała się Francuzom. Ci, po wejściu do środka, potraktowali załogę łaskawie i z pełną kurtuazją zajęli się umierającym dowódcą twierdzy.

 

Francuscy chirurdzy uratowali mu życie, zatamowali upływ krwi, jako tako poskładali roztrzaskaną nogę i po kilkunastu dniach leczenia odesłali chorego do domu. Zamek Loyolów leży blisko Pampeluny, kilka dni drogi w pieszej wędrówce przez góry. Przyniesiony na noszach Ignacy, otoczony opieką domowników i sprowadzanych zewsząd lekarzy wydawał się dochodzić do siebie, gdy niespodziewanie, w wigilię święta apostołów Piotra i Pawła, nastąpiło załamanie zdrowia. Ranny wyspowiadał się, przyjął sakrament chorych i czekał śmierci, powierzywszy swój los świętemu Piotrowi, do którego żywił szczególne nabożeństwo. Tymczasem o północy, kiedy już wróżono koniec, nastąpiło przesilenie. Chory bardzo szybko zaczął powracać do zdrowia.

 

Po pewnym czasie wyraził życzenie, by hiszpańscy chirurdzy naprawili błąd swych francuskich kolegów po fachu i źle złożoną przez nich nogę raz jeszcze połamali, by powtórnie złożyć kości – tym razem prawidłowo (wystającą na zewnątrz kość kazał odpiłować, bo jakżeby mógł rycerz chodzić z tak szpetną nogą, niczym żebrak). Przy tych zabiegach Ignacy nie wydał najmniejszego nawet jęku, z bólu zaciskał tylko pięści, a przecież operację przeprowadzono w warunkach domowych, bez znieczulenia.

 

Książki i gwiazdy

Rekonwalescencja trwała ponad rok. Unieruchomionego w łożu doglądała gospodyni zamku – bratowa Ignacego Magdalena Araoz, której mąż ciągle jeszcze przebywał na wyprawie wojennej przeciwko Francuzom. Ignacy miał dużo czasu na snucie przemyśleń o swoim życiu. Jako kaleka nie mógł nawet marzyć o powrocie do służby wojskowej. Ukończył już trzydziesty rok życia, był więc najwyższy czas, aby się wreszcie ustatkować. Układał sobie więc różne scenariusze. Przywoływał w marzeniach damę swojego serca, bo przecież każdy rycerz winien mieć damę, której mógłby służyć, dla niej walczyć, jej poświęcać miłosne strofy. Ignacy mierzył wysoko – damą jego serca była najmłodsza siostra króla Karola I, późniejszego cesarza Karola V, niebawem małżonka króla portugalskiego Jana III. Młody Iñigo poznał tę nieszczęsną dziewczynę, pod przymusem zamkniętą na zamku w Tordesillas przy chorej psychicznie matce, Joannie Szalonej, będąc paziem na dworze wielkiego skarbnika hiszpańskiego monarchy.

 

Kilkakrotnie przeczytał swój ulubiony romans o Amadisie z Walii. Lektura rozpalała jego wyobraźnię – niczym błędny rycerz rwał się wyruszać w dalekie strony, by zasmakować niecodziennych przygód. Ale te okna w zamkowej komnacie na czwartym piętrze! Te miriady gwiazd nocą, to palące latem za dnia słońce, głęboki błękit nieba, mroźna i śnieżna zima w baskijskich górach. Piękno stworzenia. Wszystko to dostrzegał dopiero tu, po raz pierwszy w życiu. Wcześniej nie zwracał na takie rzeczy najmniejszej uwagi. Żołnierz nie ma czasu na refleksje. Jego rzemiosłem jest wojowanie, a w porze wolnej od rycerskich zajęć – gra w karty i kości, pijaństwo, rubaszne rozmowy, karczemne burdy, nocne awantury, swobodne miłostki, pojedynki. Teraz miał w bród czasu na rozmyślania. Zastanawiał się więc. W rycerskim kasztelu niewiele było książek, wszak żołnierze nie byli stworzeni do czytania, gdyby nawet potrafili czytać. Ignacy potrafił.

 

Pewnego dnia opiekuńcza i miłosierna bratowa podsunęła mu dwie książki o tematyce zupełnie mu dotąd nieznanej: Życie Chrystusa autorstwa czternastowiecznego kartuza Ludolfa z Saksonii i Złotą legendę Jakuba de Voragine, trzynastowiecznego dominikanina i biskupa Genui. Obie książki, właśnie przetłumaczone na kastylijski i ogłoszone drukiem, zdobywały zawrotną popularność. Magdalena zapoznała się z tą literaturą, kiedy jako dama dworu królowej Izabeli Kastylijskiej obracała się w wielkim świecie.

 

Z braku innej literatury Ignacy sięgnął po dostarczone mu książki. Żywoty świętych okazały się fascynującą lekturą. Czytając o życiu Jezusa, robił na gorąco notatki. Odkrywał nieznane mu dotąd wymiary innej, nadprzyrodzonej rzeczywistości.

 

O kulach w nową drogę

Pod wpływem tej lektury następowało przebudzenie. Ale żołnierz nie nawraca się ot tak sobie, z dnia na dzień. Dojrzewanie do nawrócenia jest procesem, wymaga czasu. W przypadku Ignacego zajęło to kilka, a może nawet kilkanaście miesięcy, aż wreszcie pewnego dnia zerwał się z łoża, stanął na niewykurowanych do końca, kulawych jeszcze nogach, by wyruszyć w świat. Ale dokąd? W jakim celu? Wiedział jedno: już nie może służyć księciu Najery ani nawet królowi Hiszpanii, lecz tylko Odwiecznemu Panu.

 

Starszy brat temperował jego zapał, jednak na Ignacego nie było już sposobu.Święty Dominik zrobił to, więc i ja muszę to zrobić; święty Franciszek zrobił to, więc i ja muszę to zrobić – zwykł powtarzać.

 

Wystrugał sobie kostur, przepasał się rycerskim pasem, przypiął miecz i sztylet, osiodłał swoją mulicę i ruszył w drogę. Umyślił sobie udać się do Jerozolimy, aby tam nawracać muzułmanów, skoro nie było ich już w Hiszpanii po zdobyciu w roku 1492 przez Monarchów Katolickich ostatniego bastionu w Granadzie.

 

Pożegnał się z bliskimi, po raz ostatni spojrzał na rodzinny zamek i ruszył traktem do Navarrety, aby złożyć uszanowanie księciu Najery i odebrać odeń należne mu kilka dukatów. Stamtąd planował przewędrować Hiszpanię w drodze do Barcelony, gdzie mógłby znaleźć okręt płynący najlepiej do Wenecji, a stamtąd już prosto udać się do Ziemi Świętej. Ale po drodze znajdowało się jeszcze Montserrat – prastare opactwo benedyktyńskie ze słynącą łaskami figurką Madonny z Dzieciątkiem, patronki Katalonii. A tuż obok grota Manresa. Oba te miejsca pokrzyżowały zaplanowaną marszrutę i zmieniły życie Ignacego Loyoli. Jeszcze po omacku, ale już nieodmiennie wkraczał na inną drogę – na drogę doświadczeń duchowych zapoczątkowaną w izbie na czwartym piętrze rodzinnego zamku Loyolów.

 

Jan Gać – historyk, fotografik, członek elitarnego klubu podróżników i odkrywców The Explorers Club w Nowym Jorku.



Tekst pochodzi z 55. numeru magazynu „Polonia Christiana”



Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 127 624 zł cel: 300 000 zł
43%
wybierz kwotę:
Wspieram