20 października 2015

Niech mi ktoś powie, kto tam jest „diabłem”

(Fot. Ho/Planet Pix via ZUMA Wire)

O co w danym momencie chodzi w konflikcie bliskowschodnim – kto z kim aktualnie walczy, można dowiedzieć się tylko na miejscu, bowiem sytuacja zmienia się z miesiąca na miesiąc – mówi Witold Gadowski, reporter, dziennikarz śledczy, publicysta, autor filmów dokumentalnych.



Wesprzyj nas już teraz!





 

Jaka jest natura konfliktów rozgrywających się na Bliskim Wschodzie?

W państwach arabskich przez długie lata rządziły dyktatury – niektóre zbliżone do bloku sowieckiego, inne do Stanów Zjednoczonych, które na Bliskim Wschodzie po drugiej wojnie światowej przejęły dawną rolę Brytyjczyków i Francuzów. Amerykanie eksperymentowali, niezbyt głęboko wnikając w tak złożoną materię, jaką jest ten konglomerat języków, religii, narodów i kultur.

 

Układ, który wytworzył się po II wojnie światowej, przetrwał bez większych zmian także po tzw. zimnej wojnie. Został zdestabilizowany dopiero kilka lat temu, kiedy Francuzi i Amerykanie, a w ślad za nimi także Brytyjczycy, uznali, że nadszedł czas tzw. jaśminowych rewolucji, czyli obalania tyranii i „wprowadzania demokracji” w społeczeństwach, które nigdy demokracji nie rozumiały i nawet nie znały. Jest im ona absolutnie obca kulturowo.

 

Naprawdę zachodnie mocarstwa nie zdawały sobie sprawy, że to daremne przedsięwzięcie?

Uznały, że taki eksperyment społeczny jest atrakcyjny i ważny. W ślad za wzruszeniem tradycyjnego układu sił szły przecież pieniądze, nowe kontrakty. Do destabilizacji sytuacji w północnej Afryce i na Bliskim Wschodzie parł kapitał, między innymi amerykański przemysł zbrojeniowy. No i tak się zaczęło: Tunezja, Algieria, Egipt i bardzo bolesny dla Stanów Zjednoczonych upadek Hosni Mubaraka, Libia (obalenie Muammara Kadafiego mocno odczuła z kolei Rosja).

 

Społeczność Libii, żyjącą w granicach sztucznie nakreślonych przez kolonizatorów, tworzyło kilkadziesiąt najdzikszych arabskich plemion. Muammar Kadafi przejął rządy za pomocą sprytnych manewrów i długo je utrzymywał. Dla wszystkich było to wygodne, bo trzymał państwo w ryzach.

 

Francuzom marzyło się natomiast niewielkie imperium, to znaczy odbudowa wpływów w Libii. Chcieli odsunąć Rosjan i przejąć duże wpływy włoskiego kapitału. Skończyło się zamordowaniem Kadafiego, a Libia jako państwo dzisiaj praktycznie nie istnieje. To terytorium bez władzy zaś tak zwani demokraci popełniają większe zbrodnie niż niegdyś potępiany powszechnie krwawy dyktator. Realnej demokracji nie ma, są plemiona i bandy watażków. Libia jest też drugim, po Iraku terenem, na którym rozwija się kalifat islamski.

 

Najgłośniej ostatnio o Syrii, to tam konflikt eskaluje się najbardziej.

Amerykańskie uderzenie w państwo Baszszara al-Asada jest dopełnieniem całego procesu destrukcji północnej Afryki. Społeczeństwo jego kraju, zwłaszcza w miastach, było rozwinięte. Rosły uniwersytety, ludzie kształcili się, kwitło życie umysłowe. Syria nie była krajem zacofanym ani biednym. Dyktator utrzymywał równowagę pomiędzy większością sunnicką a zamieszkującymi kraj licznymi mniejszościami. Nie z dobrego serca, ale z powodów taktycznych ochraniał chrześcijan i robi tak do dzisiaj. Brutalnymi metodami, z pomocą armii i sojuszniczego Kremla utrzymywał jednak porządek w kraju. Zawsze stacjonowały tam kilkunastotysięczne oddziały rosyjskie – dywizjony rakietowe, lotnictwo i marynarka. Naraz Amerykanie powiedzieli Rosjanom: „koniec z waszą Syrią, teraz my będziemy tam rządzić, za pomocą demokratów”. Rewolucję zorganizowali jednak w taki sposób, że Asad i Rosjanie zyskali trochę czasu. W krótkim czasie powstało Państwo Islamskie – organizacja przybyła z Iraku.

 

Stany Zjednoczone posłużyły się pretekstem ataku chemicznego, nazywano Asada rzeźnikiem. Oczywiście, on mordował, jak wszyscy watażkowie arabscy. Stosował wymyślne tortury, przesłuchiwał, raził prądem, obdzierał ze skóry, to wszystko prawda. Proszę jednak nie myśleć, że tak zwani demokraci na Bliskim Wschodzie zachowują się inaczej. Są tak samo groźni jak islamiści, tak samo brutalni. Nastawieni na zysk i skorumpowani. Rozmawiałem z kilkudziesięcioma opozycjonistami syryjskimi, dzisiaj ci ludzie mówią, że rewolucja została ukradziona przez gangi bandytów, przestępców, którzy tworzyli Free Syrian Army, chociaż oczywiście powstawały też oddziały studentów czy dezerterów z armii Asada.

Obama rozpoczął projekt rewolucji syryjskiej w oparciu o gangi syryjskie. Owszem, było tam trochę studentów, trochę pięknoduchów, poetów. Tylko trzeba zdawać sobie sprawę, że owe pięknoduchy, ci idealiści znaleźli się na emigracji, zostali z Syrii wyrzuceni. 

 

Dzisiaj już tylko Amerykanie mówią: „żadnych rozmów z Asadem”. Wiele krajów wolałoby się z nim porozumieć, ponieważ był on jedynym stabilnym punktem w regionie. Nie ma w kraju żadnej politycznej opozycji. Rząd Free Syrian Army znajduje się w Gaziantep, na łasce władz tureckich.

 

Jak narodziła się ideologia dżihadu w dzisiejszym rozumieniu i formie?

Dżihadem jako bronią polityczną posłużyli się jako pierwsi Amerykanie. Bodaj w 1979 roku prezydent Carter wraz ze swym doradcą politycznym Zbigniewem Brzezińskim wymyślił operację „Cyklon”, polegającą na wzbudzeniu agresywnego dżihadu. Wówczas dżihad nie był w ogóle siłą polityczną, liczył się tylko socjalizm panarabski, proklamowany przez Dżamala ab del Nasera, a potem niesiony przez dyktatorów różnych arabskich krajów. Dżihad miał posłużyć do walki z bezbożnym systemem sowieckim. Sprawdził się w Afganistanie, wygrał tę wojnę, ale okazał się dżinem wypuszczonym z butelki. Ci, którzy tego dokonali, nie potrafili jednak ponownie dżina ujarzmić i zaczął on walczyć z drugim „szatanem”, czyli ze Stanami Zjednoczonymi.

 

Rosjanie, którzy po klęsce afgańskiej zorientowali się, że dżihad jest aż tak poważną siłą, zaczęli z nim flirtować i robią to do dzisiaj, na co istnieją rozliczne dowody. Dzięki istnieniu Państwa Islamskiego rozwiązują mnóstwo swoich problemów, między innymi kwestię czeczeńskich radykałów, którzy zamiast stwarzać zagrożenie na terenie Rosji, jadą na Bliski Wschód, gdzie są systematycznie wybijani. Rosja ma do czynienia z liczną populacją muzułmańską, zarówno na swoim terenie, jak i w krajach strefy postsowieckiej, będących obszarem wpływów Kremla.

 

Jak powstało Państwo Islamskie?

Jego organizacyjne zręby wykształciły się w 2003 roku, kiedy Amerykanie zaatakowali Irak. Obalenie Saddama Husajna było rozbiciem tego państwa, które dziś składa się z trzech części – szyickiego południa, szyickiego środka (ISIS) oraz kurdyjskiej północy. Po inwazji Amerykanie wyrzucili z armii wszystkich oficerów Husajna, szkolonych w Moskwie świetnych fachowców i strategów. Proszę pamiętać, że za czasów dyktatury armia iracka była piąta co do wielkości na świecie. Na bruku znalazła się w krótkim czasie, pod wodzą związanego z Iranem szyity al-Malikiego, większość przeciwdziałającej fanatyzmowi tzw. milicji sunnickiej – osiemdziesiąt tysięcy ludzi. Co ci ludzie mieli robić? Zaczęli szukać zatrudnienia u ekstremistów, którzy najpierw walczyli z Amerykanami, a po ich wycofaniu z wojskami irackimi – wprawdzie dowodzonymi przez szyitów, ale liczebnie zdominowanymi przez sunnitów. Żołnierze nie mieli więc morale, nie chcieli walczyć, zwłaszcza przeciwko islamistom.

 

W 2004 roku do więzienia wtrącony został młody mułła z Samary, Abu Bakr al-Bakhdadi. Chociaż zarzucano mu działalność terrorystyczną, przebywał za kratami niespełna rok. Najpierw wraz z przywódcą al-Kaidy as-Zarkawim, a później samodzielnie tworzył struktury Państwa Islamskiego. Z początku podlegało ono właśnie al-Kaidzie, najsilniejszemu ośrodkowi ideologicznemu dżihadystów. Baghdadi, jako jeden z nielicznych spośród kierownictwa Państwa Islamskiego, przetrwał wojnę z Amerykanami, potem z państwem irackim i stanął na czele organizacji nazywającej się wówczas Państwo Islamskie w Iraku. As-Zarkawi, który stanął na czele al-Kaidy po prawdopodobnym zabiciu bin Ladena, poprosił go o pomoc w Syrii, gdzie działał Front Dżabhat an-Nusra, czyli zbrojne ramię al-Kaidy. Ugrupowanie to nie radziło sobie w jednoczesnej walce przeciwko Free Syrian Army i Asadowi. Baghdadi w tym czasie już dysponował dużą siłą militarną, opartą na dawnych oficerach Husajna (wojskowych i z tajnych służb), byłych socjalistach z partii Baas, którzy zapuścili brody i stali się islamistami. Ta struktura, przeniesiona do Syrii szybko osiągnęła sukces militarny. Wtedy Baghdadi wypowiedział posłuszeństwo as-Zarkawiemu mówiąc, że jemu już al-Kaida nie jest potrzebna, że sam się ogłosi kalifem i że będzie to ów słynny, jedyny kalifat, który rządzić będzie światem panarabskim.

 

Istotnie, siła ISIS systematycznie wzrasta, o al-Kaidzie słyszymy coraz mniej…

Baghdadi praktycznie zerwał  przymierze z al-Kaidą w 2013 roku, a rok później, po zdobyciu 1,5 milionowego Mosulu, drugiego co do wielkości miasta w Iraku, ogłosił kalifat. Został ogłoszony kalifem przez mało znaczącą ummę, ale do mas islamskich przemawia fakt, że spełnia wymogi stawiane kandydatom do tej godności: pochodzi z plemienia „proroka”, jest zdrowy na umyśle i samodzielny, a także posiada odpowiednie religijne wykształcenie.

 

Kto dzisiaj stanowi największą zbrojną siłę w świecie wojującego islamu?

Od zdobycia Mosulu Państwo Islamskie – ISIS – jest w ofensywie, słabnie natomiast al-Kaida. Często jeszcze współpracują, ale bywa z tym różnie. Dominującą siłą w islamie dziś stanowi ISIS, czyli Daesh. Jest prawdziwym państwem. Kalif dysponuje bardzo dobrym sztabem wojskowym, złożonym z wykwalifikowanych, szkolonych w Moskwie irackich i syryjskich oficerów wojska oraz służb specjalnych. ISIS ma dwóch premierów dla Syrii i Iraku, około 295 tysięcy kilometrów kwadratowych powierzchni i stolicę w Rakce. Zdobyło aktywa banków syryjskich i irackich oraz złoża, które eksploatuje. Szacuje się, że mimo amerykańskich bombardowań wydobywa około 60 tysięcy baryłek ropy dziennie. Ponieważ kalifat sprzedaje ropę w cenie 25-30 dolarów za baryłkę, łatwo obliczyć, jakie z tego tytułu osiąga dochody. Surowiec ten jest tańszy o połowę niż na giełdach, zatem wiele państw kupuje go od ISIS. Wyróżniają się w tym procederze firmy tureckie, ale kupuje go również na przykład Izrael, udając, że nie wie, skąd pochodzi towar, a nawet Asad.

 

Państwo Islamskie ma własny wydział kurierski, który zastępuje system łączności. Dowódcy nie używają żadnej łączności radiowej, satelitarnej, komórkowej. Wiadomości są przekazywane błyskawicznie, z ust do ust. Są nie do wykrycia, gdyż wyciągnęli wnioski z operacji „Jawbreaker”, w trakcie której talibowie zostali pokonani dlatego, że tworzyli duże, łatwe do namierzenia i zbombardowania zgrupowania militarne.

 

Państwo Islamskie ma dzisiaj około 50 tysięcy żołnierzy. To zbieranina z całego świata, są wśród nich przestępcy, poszukiwacze przygód, islamiści fanatycy i zwykli szaleńcy. To przeważnie piechota, mają też, oczywiście trochę czołgów i transporterów. W samym Mosulu przejęli więcej transporterów opancerzonych i czołgów niż posiada cała polska armia. To były trzy kompletnie wyposażone przez Amerykanów dywizje irackie, które uciekły pozostawiając cały sprzęt. ISIS przechwyciło też sprzęt, którym Ameryka cały czas dozbraja Free Syrian Army, a ta handluje nim z Państwem Islamskim. Bardzo dobre rakiety niemieckie typu Milan znalazły się w posiadaniu ISIS, chociaż miały być przeznaczone tylko dla tzw. demokratów.

 

Kto realnie przeciwstawia się ISIS?

Państwo Islamskie nie tworzy zgrupowań, jego oddziały przebywają na terenie dużych miast. Żeby je zaatakować z powietrza, trzeba by bombardować ludność cywilną, a kto się na to zdecyduje? Wojnę tę mogą więc wygrać tylko oddziały lądowe, mogą wygrać oddziały kurdyjskie, gdyby zostały dozbrojone. Ale Amerykanie nie zaopatrują Kurdów, ani tych irackich, czyli Peszmergów podległych prezydentowi Masudowi Barzaniemu, ani syryjskich z Ludowych Jednostek Samoobrony YPG. Ci ostatni to marksiści, w tej chwili już maoiści. Mają mocne oddziały męskie i kobiece. Te wojska wygrywają z Państwem Islamskim. Wyzwoliły cały pas przy granicy z Turcją. Kurdowie jednak potrafią skutecznie walczyć tylko w górach, nie mają sprzętu potrzebnego do zmagań na nizinach i ponoszą tam klęski. Nie mają czołgów, dział, transporterów. Zatrzymali się w pobliżu Mosulu.

 

Front irackiego Kurdystanu liczy ponad tysiąc kilometrów. Kolejne 1,5 tysiąca to front Rożawy, czyli kurdyjskiej enklawy w Syrii. Te enklawy się łączyły, współdziałały ze sobą, mimo różnic pomiędzy nimi. Komuniści z YPG mówią na Peszmergów per „faszyści” zaś tamci odwzajemniają się „komunistami”. Chociaż w sprawach ideologicznych się nie dogadają, to solidarność narodowa jest dla nich ważniejsza.

 

Jak ocenia Pan postawę Turcji?

Recep Erdoğan chce wprowadzić dyktaturę prezydencką. Nie był zadowolony z wyniku ostatnich wyborów, w których partia kurdyjska osiągnęła prawie 13 procent głosów i zyskała 80 deputowanych do parlamentu. Prezydent chcąc mieć większość konstytucyjną doprowadził więc do rozwiązania parlamentu i przedterminowych wyborów. Posługuje się armią. Sam jest islamistą ze szkoły sunnickiej. Ma dużą opozycję na wybrzeżu, w Stambule, jednak nie na tyle liczną, by przegrywał wybory.

 

Turcy dążą do wybicia Kurdów z terenów Rożawy i rekolonizowania tych terenów przez ludność arabską oraz turecką. Stąd opór i wojna domowa, która rozgorzała na powrót w kraju liczącym 23 miliony Kurdów. Turcja nie może pozwolić sobie na to, by Rożawa uzyskała dostęp do morza, bo wówczas połączyłaby się z Kurdystanem irackim. Kurdowie są liczni i już teraz, jak na tamten rejon mają dosyć duże siły militarne. Jeśli jeszcze zyskaliby porty, ich państwowość byłaby wówczas nie do zatrzymania. W sumie bowiem, na terenie Syrii, Iraku, Iranu i Turcji mieszka dużo ponad trzydzieści milionów Kurdów.

 

Jak w tej konstelacji sytuuje się Iran?

Amerykanie próbują tam cały czas wywołać powstanie Kurdów przeciwko Teheranowi. Ten wspiera Asada, który jest alawitą, czyli szyitą. Iran wysłał mu do pomocy Hezbollah, który razem z Asadem walczy przeciwko Państwu Islamskiemu. Niedawno miały miejsce starcia, w których żołnierze rosyjscy walczyli ramię w ramię z Hezbollahem i ramię w ramię z żołnierzami Asada. Niech mi teraz ktoś powie, kto w tym konflikcie jest „diabłem”.

 

Mocne wejście w konflikcie zanotowała ostatnio Rosja…

Rosjanie wykonują teraz ponad dwadzieścia nalotów dziennie: na pozycje Dżabhat an-Nusra – islamskiej opozycji wobec ISIS, a także na pozycje Free Syrian Army. O co w danym momencie tam chodzi i kto z kim aktualnie walczy, można dowiedzieć się tylko na miejscu, bowiem sytuacja zmienia się z miesiąca na miesiąc. Armia turecka, która miała walczyć z Państwem Islamskim, nie wykonała przeciwko niemu ani jednego ataku, natomiast trzepie cały czas Kurdów. Asad, który ma bronić demokracji, wyrzyna całe plemiona, które zmuszone zostały do hołdu wobec ISIS.

 

Rosjanie skierowali do Syrii świetne oddziały – dwie eskadry, czyli około trzydziestu samolotów bojowych – myśliwców i bombowców; świetnie wyposażony batalion piechoty morskiej z kilkudziesięcioma transporterami, z dużą siłą ogniową, jednostki logistyczne, jednostki zwiadu. To taka mała, kompaktowa ekspedycja wojskowa, która dużo może. W Syrii nie ma bowiem dużych sił militarnych. Wszystkie te siły, zarówno należące do Państwa Islamskiego, i Dzabat an Nusra, i Asada, i Free Syrian Army, i kilkunastu innych sojuszy, nie są zbyt duże. To z reguły doraźne bandy, które się rozlatują i na nowo tworzą.

 

Amerykanie boją się tam wejść, szczególnie skierować tam swojej piechoty, bo przyniosłoby to ogromne straty. Wojna z islamistami jest nieobliczalna. Kiedy byliśmy na linii frontu, Kurdowie pokazywali nam filmy z ataków ISIS. Najpierw, na początek wysyłało do boju jedenasto-, dwunastoletnich chłopców, obwieszonych pasami szahidów, idących wysadzić się w powietrze na pozycjach kurdyjskich. Kurdowie, którzy sami są ojcami rodzin, muszą strzelać do tych dzieci, których zwęglone ciała widzieliśmy na własne oczy.

 

Kurdystan jest bardzo biedny. Ankara specjalnie nie dosyła tam funduszy, nie wzmacnia infrastruktury. Ludzie emigrują zarobkowo.

 

Na szczęście, dla Kurdów ważniejsza niż religia jest przynależność narodowa i klanowa. Oni są w ponad 90 procentach sunnitami, podobnie jak Państwo Islamskie, a mimo to przeciwko niemu walczą. Oni są Indoeuropejczykami, podczas gdy Arabowie – semitami. Kulturowe standardy obydwu ludów są diametralnie różne. Kurdowie zachowują się po europejsku, godnie. Mają honor, swoje biznesowe interesy prowadzą dosyć transparentnie. Są czyści. Od razu można zauważyć różnicę między nimi, oni nie mogą żyć razem w jednym państwie, dlatego walczą.

 

Czy Kurdowie mają sojuszników?

PKK ma tradycyjnych sojuszników w postaci Rosjan. Mają broń rosyjską – słabą, przestarzałą.

Teraz nie otrzymują już dostaw, ale myślę, że Putin je wznowi, zwłaszcza teraz, po rozpoczęciu swojej akcji militarnej w Syrii, a Kurdowie na to przystaną. To będzie tragedia, bo Kurdowie dzielnie walczą z Państwem Islamskim a jednocześnie będą sprzymierzeńcami Rosji. Ten fakt spowoduje reakcję Turcji i kocioł się tylko podgrzeje.

 

Kurdowie będą sojusznikami Rosjan, o ile Amerykanie nie dojdą z nimi do porozumienia. Zwłaszcza mam na myśli YPG, zbrojne oddziały zdelegalizowanej PKK – komunistów z partii Abdullaha Öcalana, którzy rządzą Rożawą, czyli całym kurdyjskim terytorium północnej Syrii. Jak wspomniałem, oni jako jedyni stawili skuteczny opór Państwu Islamskiemu, na przykład nie oddali oblężonego przez pół roku miasta Kobane, które dzisiaj wygląda jak Warszawa po powstaniu 1944 roku. Mieszka tam jeszcze około 40 tysięcy ludzi, nie ma wody, prądu, jedzenia. Turcy zamknęli granice i nie dostarczają tam nic, wszystkie towary są przemycane. Uchodźcy z Kobane przebywają w Suruç, są prześladowani przez tureckie służby specjalne, które jednocześnie ułatwiają islamistom przemykanie na terytorium ISIS.

 

Kwestia kurdyjska jest więc bolesna dla Turcji i jednocześnie skomplikowana dla Stanów Zjednoczonych. Mamy dzisiaj wojnę wszystkich z wszystkimi. Amerykanie prowadzą rutynowe naloty, do których niedawno włączyli się Francuzi. Jednak jedynym efektem tych działań było osłonięcie Kobane, bowiem po raz pierwszy islamiści, zwłaszcza Czeczeni, musieli utworzyć zgrupowanie wojskowe i trwale oblegać miasto, a wtedy można ich było bombardować. Kobane ocalało.

 

Kto jest największą ofiarą tego kotła?

Najbardziej cierpią jazydzi. Żyją w północnym Kurdystanie, gdzie było ich około trzystu tysięcy. To wyznawcy religii liczącej sobie mniej więcej dwa i pół tysiąca lat, bardzo pokojowi ludzie. Są najbardziej znienawidzeni przez Państwo Islamskie, uważające ich za satanistów i jako takich chcące zmieść z powierzchni ziemi.

 

Drugą prześladowaną grupą są szyici, którym po prostu obcina się głowy albo do nich strzela.

 

Trzeci co do skali obiekt prześladowań to chrześcijanie mordowani wskutek złamania obowiązującego od VII wieku prawa Umara, zgodnie z którym mogą żyć na terenach islamskich, co najwyżej płacąc podatek, czyli dżizję. Teraz dostają trzy dni do namysłu i albo przechodzą na islam, albo będą płacić bardzo wysoki haracz, i tak pozostając niepewnymi dnia i godziny. Trzecią ewentualnością jest ucieczka albo śmierć. Więc uciekają, z samego Karakosz 60 tysięcy, z Mosulu ponad 100 tysięcy. Tam gdzie jest Państwo Islamskie, nie ma chrześcijan, żyją oni w obozach.

 

Wprawdzie istnieją chrześcijańskie siły militarne – milicja Soturo – w północnej Syrii, ale są nieduże, ich liczba nie przekracza tysiąca żołnierzy.

 

W wyborach tureckich chrześcijanie wspierali partię kurdyjską, w której mieli dwóch posłów. Zarówno w Iraku, jak i Syrii Kurdowie wspierają chrześcijan – bronią ich, pomagają im, tworzą obozy. Jako jedyni, bo Turcy tego nie robią.

Chrześcijanie, którzy żyli na tamtych terenach od dwóch tysięcy lat, dziś są stamtąd wyrzucani. Ich kościoły są palone, domy niszczone. Już tam nie wrócą. Ich odejście jest wielką stratą. Oni się szczycą, że odprawiana przez nich Msza święta w języku aramejskim przetrwała w niezmienionym rycie od czasów Chrystusa. Byliśmy na takiej Mszy, trzygodzinnej, w Asyrii, na terenach dzisiejszej południowej Turcji.

 

Oni stamtąd znikną, bo nikt się o nich nie troszczy. Mówią, że jedynym ich obrońcą jest Asad, drugim Putin. Kiedy próbowaliśmy ich przekonać, że ani jeden, ani drugi nie jest christians’ defender, odpowiadali: „papież nam nie pomaga”.

 

 

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Roman Motoła

 

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie