9 lipca 2015

Kresy jako „krwawa kolonia”?

(fot. Panorama Stołpców nad Niemnem przed 1945 rokiem. za rzeką widoczne zabudowania miasta i kościół parafialny - dawniej dominikanów - wybitne dzieło architektury z XVII wieku, już po wojnie wysadzony w powietrze przez Sowietó)

Od pewnego czasu wzbiera fala starań o oderwanie Polaków od ich historycznej tradycji. Fala wycieka głównie z mediów, ale płynie też kanałem naukowym. W obu przypadkach fakty okazują się mniej ważne niż cel uświęcający półprawdy i przekłamania. Na przykład: każą nam uwierzyć, że jesteśmy byłym kolonialnym mocarstwem, którego koloniami były Kresy, a za Murzynów robili Ukraińcy, Litwini i Białorusini… i kto wie, może już niedługo trzeba będzie zeznawać na maturze, że Inwokacja do Pana Tadeusza to tekst „(post)kolonialny”. O ile w ogóle jeszcze będzie w programie. Przesadzam? Oby.

 

Wedle nowej „narracji”, w Pierwszej Rzeczypospolitej nie było społeczeństwa obywatelskiego, czyli żadnej „demokracji szlacheckiej”, byli za to chłopscy niewolnicy i katolicka opresja oraz Kresy wschodnie jako „krwawa kolonia”. To ostatnie hasło podniósł ostatnio na www.historia.wp.pl Robert Jurszo[1] podpierając się dorobkiem Daniela Beauvois oraz głośną ksiażką Jana Sowy[2]. Jurszo dowodzi, że „arkadyjski mit Kresów musimy wyrzucić […] na śmietnik historii”, bowiem „los ludności autochtonicznej na Kresach […] był zbliżony, niemal identyczny z tym, który był udziałem Murzynów, Indian i innych nie-białych”. Zastrzega przy tym (o sancta simplicitas!), że „nie jest to żadna «pedagogika wstydu», o którą posądza rzeczników takiej reinterpretacji polskiej historii część prawicowych publicystów”, jako że przecież „mamy w naszych dziejach momenty, z których możemy być wyjątkowo dumni. Ale są też w nich obecne elementy, które nie przynoszą nam chluby”.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Mit Kresów

Co do ostatniego zdania – zgoda. Tylko że poza tym Jurszo idzie na skróty, pomija fakty i wyważa drzwi otwarte. Bo czy chłostanie ciemnych stron naszej przeszłości to jakaś nowość? W polskim romantyzmie roi się od roztrząsań grzechów i zbrodni „czerepu rubasznego” na Kresach, począwszy od Dziadów części II, przez Zamek Kaniowski i Nieboską po Sen srebrny Salomei, genialnie podsumowany przez Jana Lechonia (już po rzezi wołyńskiej!):

 

…Rząd diamentów, co żupan z atłasu zapina,

I wielka krwawa łuna jak morze z koralu,

I jęki konających powoli na palu.

Moja wina i twoja, nasza wielka wina!

 

Obraz Kresów w polskiej kulturze jest owszem, zmitologizowany, ale ambiwalentny. Nie wypada o tym zapominać. Oczywiście nie podejrzewam, aby Jurszo zapominał – zapomnieć miał jego czytelnik.

 

Beauvois

Przywołany przez Roberta Jurszo francuski badacz Daniel Beauvois uzyskał w latach 70. XX wieku dostęp do sowieckich archiwów, skąd wydobył nieanalizowane dotąd źródła. Jego publikacje o polskiej szlachcie na Wołyniu, Podolu i Kijowszczyźnie pod rządami caratu i o wileńskim szkolnictwie w dobie przed powstaniem listopadowym dały mu pozycję klasyka[3]. Nie poprzestał wszakże na badaniach. Od dawna w jego osobie – przytoczę tu ostre słowa Adama Wiercińskiego – „publicysta czasem bierze […] górę nad sumiennym badaczem”[4]. Zdarza się, że Beauvois jakby uogólnia swoje doświadczenia z wiekiem XIX i na ich podstawie wypowiada się o stuleciach wcześniejszych. Neguje istnienie „demokracji szlacheckiej” w Pierwszej Rzeczypospolitej. Głosi, że polskie ziemiaństwo traktowało Kresy „dokładnie tak samo, jak Francuzi Martynikę – kolonialnie”[5]. Zaś od upadku komuny zarzuca Polakom „kresomanię”, której reprezentaci (jak orzekł, różni „kresolodzy”) „nieustannie idą swoją drogą dość oddaloną od historii”[6]. I zastanawia się, jak „położyć kres” „mitowi Kresów”[7].

 

A przecież i jego publikacje nie są wolne od charakterystycznych uchybień. Jak zauważył ostatnio Piotr Witt, sławną książkę Beauvois o polskiej szlachcie na Ukrainie „należy czytać uważnie, najlepiej z ołówkiem w ręku”, bo „drobnych i grubych niedokładności jest […] tak wiele, że musi się wreszcie nasunąć pytanie, skąd i dlaczego się one biorą” [8]. Ujmując rzecz w skrócie, Witt dowodzi, że Beauvois okazał się bezkrytyczny wobec przekłamań carskiej administracji prokurowanych w celu wywłaszczenia polskiej szlachty. Na polecenie władzy powstawały nieprawdziwe statystyki wykazujące, że Polaków jest dwukrotnie mniej, niż w rzeczywistości i że postępują okrutnie wobec swoich prawosławnych poddanych. Gorzej. Skrupulatne przeliczenie danych pomieszczonych w pracy Beauvois prowadzi do wniosku, iż „uciskanie miejscowej ludności przez zakonników katolickich (gdyby rzeczywiście istniało!) musiałoby być [nawet] w świetle rosyjskich dokumentów dziesięciokrotnie lżejsze niż utrzymuje autor”. Podsumowując, Beauvois nie jest bezstronny, a budowana na jego analizach krytyka polskiego „kolonializmu” ma słabe punkty.

 

Prawda o Kresach

Książka Jana Sowy należy do pozycji syntetycznych, w których ważna jest wizja, a fakty – mniej. Przytacza się je, jeśli są zgodne z promowaną tezą, inne omija się lub przeinacza. I tak, aby udowodnić, że Kresy były polską kolonią, Jurszo przywołuje za Sową staropolski, XVI-wieczny plan kolonizacji Zadnieprza[9]. Problem w tym, że projekt ten (nigdy nie zrealizowany) dotyczył dalekich pustek, a Kresy, o których toczy się dyskusja, to teren inny – obecnej zachodniej Ukrainy[10]. A poza tym jest też wielka różnica pomiędzy kolonizacją a kolonializmem![11] Mieszając pojęcia i fakty udowodnić można wszystko. Także wszystko postulować. Na przykład – że zacytuję postulat samego Sowy – żeby „wszelkie pozostałości sarmatyzmu zostały zakazane na równi z faszyzmem, bo sarmatyzm to kultura materialnie ufundowana na niewolnictwie, a więc zbrodni przeciw ludzkości”[12].

 

Skądinąd jest prawdą, że polska „polityka kresowa wyrządziła wiele szkód”, albo że boom kresowych publikacji po roku 1990 był w znacznej części mało naukowy, i że często idealizujemy Kresy. Tylko że Kresy są potężnym obszarem kultury polskiej, znacznie potężniejszym niż ten, który zajmują Martynika czy Algieria lub Québec w ramach kultury francuskiej. To ojczyzna milionów Polaków, miejsce narodzin postaci i dzieł fundamentalnych, ziemie, na których stoi lub stała wiekszość (!) zabytków polskiej architektury nowożytnej. Trudno żądać, żeby wszystkie wspomnienia z tego „kraju lat dziecinnych” wielu pokoleń miały postać krytycznych opracowań. Mamy tu pełne prawo do sentymentów. Skądinąd jednak, ileż powstaje krytycznych opracowań o Kresach. I jakże są one potrzebne wobec dziesięcioleci zafałszowań i przemilczeń! Owszem, potrzebne są też historyczne rozrachunki, ale z obu stron.

 

Naprawdę trudno, aby zwykłą nadinterpretację traktować w kategoriach „reinterpretacji”. Jest to raczej – niech znów ostro zabrzmi cytowany już Adam Wierciński z jego tekstu o publikacjach Beauvois – „przykład postępującego analfabetyzmu kresowego”.

 

Postcolonial studies

Od czasów książki Edwarda Saida Orientalizm (1978) tak zwane postcolonial studies zdobywają sobie coraz większą popularność. Oferują one poręczne narzędzia badań nad „dyskursem (post)kolonialnym” w kulturze. Jednak nie tylko badają, także wartościują. Dzielą świat na kolonizatorów i skolonizowanych, na swoich i obcych – a podział ten ma wymiar etyczny. To, co „kolonialne”, jest z natury „złe”. Dla niektórych badaczy wystarczy konstatacja, że jakiś pisarz ukazuje ukraińskich chłopów jako żyjących w cywilizacyjnym zacofaniu wobec polskiego dworu – i już zapala się czerwona lampka: oto dyskurs kolonialny, fe, be. A jeśli pisarz oddaje rzeczywistość, to tym gorzej, bo już mamy dowód na to, że stosunki na Kresach były rzeczywiście „kolonialne”.

 

Co się jednak stanie, gdybyśmy tak zanalizowali niektóre ważne utwory literatury rosyjskiej XIX wieku? Okaże się, że i one reprezentują „dyskurs kolonialny”, w którym rolę Murzynów odgrywają wieśniacy tej samej narodowości, co autorzy. Patrząc z innej strony: niektórzy rosyjscy pisarze miewali lekki kompleks niższości wobec polskiej kultury. A należeli przecież do narodu kolonizatorów ziem dawnej Rzeczypospolitej! Wszystko to są sprzeczności pozorne, każą jednak uznać słuszność naukowej przepowiedni, wedle której „mechaniczne zastosowanie «postkolonializmu» do sytuacji polskiej prowadzić musi albo do karykatury, albo do dywagacji poznawczo jałowych”[13]. Może być jeszcze gorzej: że mianowicie karykaturalne interpretacje zrodzą płodne, szybko rozmnażające się potwory, którymi będzie można poszczuć dowolnego przeciwnika.

 

Zdaje się, że jesteśmy świadkami takiego procesu. Porównanie ukraińskich czy białoruskich chłopów – albo, czemu nie, bretońskich szuanów – do Murzynów mogłoby nawet być owocną próbą zrozumienia reguł rządzących ludzkim językiem, obyczajami, strukturą społeczną. Nie należy jednak z porównania czynić utożsamienia, bo ani Ukraińcy, ani Bretończycy Murzynami nie byli i nie są. Na podobnej zasadzie dałoby się przyrównać rolę niewykształconego, pracującego męża u boku wykształconej a niepracującej żony – do roli Murzyna utrzymującego białego plantatora. Porównanie wydaje się nawet dowcipne, co się jednak stanie, jeśli ktoś orzeknie, że „los żonatych mężczyzn jest zbliżony, niemal identyczny z tym, który był udziałem Murzynów, Indian i innych nie-białych”? Po czym w imię autorytetu nauki zażąda np. zmiany kodeksu cywilnego albo wykreślenia niektórych klasycznych dzieł z listy lektur szkolnych?

 

Konkluzja czyli smieszno a straszno

Na naszych oczach dokonuje się próba wywrócenia do góry nogami polskiego musée imaginaire. Podobny cel przyświecał niegdyś marksistom (efekty znamy), a obecnie przyświeca także i gender studies. Wszystkim tym zjawiskom towarzyszy chęć kształtowania nowej rzeczywistości, nowego człowieka. Ofiarą tych nowych zjawisk padał i pada „zniewolony umysł” badaczy, a co najgorsze – także ich studentów. Tych żal mi najbardziej.

 

Dlatego nie wystarczy powiedzieć, iż rzekome „reinterpretacje” nadają się ledwie do tego, aby je potłuc o kant rewersu Maryni i wyrzucić tam, skąd przyszły, czyli na wspomniany przez Roberta Jurszo „śmietnik historii”. Trzeba mówić wprost, że są groźne i dlaczego. Bo mimo, że wielu ludzi nauki tak uważa, ich opinie jakoś, by tak rzec, nie wybrzmiewają. A powinny wybrzmiewać. Inaczej już jutro jako spadkobiercy „postkolonialnego mocarstwa”, możemy zostać wezwani do publicznej samokrytyki i – na przykład, czemu nie – w ramach współodpowiedzialności za zbrodnie (niewątpliwe) białych kolonizatorów Afryki, Azji i obu Ameryk, do ekspiacji i zadośćuczynienia wobec kolejnych pokoleń niegdyś pokrzywdzonych, dziś masowo napierających z różnych stron na Europę. Na podstawie błędnych założeń można przecież dowodzić czegokolwiek.

 

Śmieszne? Na razie.

 

Jacek Kowalski


[2] Jan Sowa, Fantomowe ciało króla: peryferyjne zmagania z nowoczesną formą, Kraków 2011.

[3] Daniel Beauvois, Szlachta polska na Wołyniu, Podolu i Kijowszczyźnie, Paryż 1987; tenże, Szkolnictwo polskie na ziemiach litewsko-ruskich 1803–1832, t. 1, Uniwersytet Wileński, Lublin 1991.

[4] Adam Wierciński, Kresomania wyobrażona?, „Odra” nr 10/ 2011, http://www.cracovia-leopolis.pl/index.php?pokaz=art&id=2412.

[5] Kresomania [z Danielem Beauvois rozmawia Agnieszka Sabor], „Tygodnik Powszechny” nr 13/2006, http://tygodnik.onet.pl/kresomania/43wf3.

[6] Daniel Beauvois, Wilno – polska stolica kulturowa zaboru rosyjskiego 1803–1832, Wrocław 2010.

[7] Daniel Beauvois, Mit „kresów wschodnich”, czyli jak mu położyć kres, w: Polskie mity polityczne XIX i XX wieku, red. Wojciech Wrzesiński, Wrocław 1994

[8] Piotr Witt, Policmajster, koronny świadek historii, „Wpis” nr 3/2015.

[9] Piotr Grabowski, Polska niżna albo osada polska, Kraków 1596.

[10] Wyjaśnijmy przy okazji, że słowo „Kresy” w interesujacym nas sensie pojawiło się bardzo późno – dopiero w poemacie Wincentego Pola Mohort, opublikowanym w 1855 roku. Znaczenie tego terminu ewoluowało obejmując z biegiem dekad wpierw w ogóle południowo-wschodnie ziemie Korony, potem wszytkie wschodnie prowincje Rzeczypospolitej, wreszcie wszystkie ziemie położone za wschodnią granicą PRLu (pomijam kwestię Kresów zachodnich i innych).

[11] Zob. choćby: Jack David Eller, Antropologia kulturowa. Globalne siły, lokalne światy, Kraków 2012.

[12] Jan Sowa, Kiedy dwa minusy nie powinny dawać plusa, „Praktyka Teoretyczna”, zob. http://www.praktykateoretyczna.pl/jan-sowa-kiedy-dwa-minusy-nie-powinny-dawac-plusa/.

[13] Włodzimierz Bolecki, Myśli różne o postkolonializmie. Wstęp do tekstów nie napisanych, „Teksty Drugie” nr 4 / 2007, http://www.bolecki.eu/sites/default/files/cck_attachment/kolonializm.pdf.

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie