20 listopada 2020

Koniec szwedzkiego eksperymentu?

(Sztokholm w czasie koronawirusa. Fot. Janerik Henriksson/ TT newsagency/Forum )

Dramat! Katastrofa! Nareszcie, przyszły długo oczekiwane przez świat wiadomości ze Szwecji. Druga fala pandemii zalała nierozważnych Szwedów, zmuszając ich do wprowadzenia drastycznych obostrzeń. Świat raz na zawsze nauczył się jak głupi byli ci, którzy myśleli, że da się zwalczać pandemię bez zamknięcia społeczeństwa w więzieniu. Ale skoro tak… to, dlaczego ci uparci Szwedzi chodzą po ulicach jakby nigdy nic?   

 

Przez ostatnie dwa miesiące, o Szwecji mówiono niewiele albo wcale. Kraj ten nie pasował do obowiązującej narracji o konieczności wprowadzenia nowych obostrzeń w obliczu drugiej fali epidemii w większości Europy. W Szwecji druga fala jakoś nie chciała nadejść, i to pomimo tego, że przez cały czas pandemii, Szwedzi praktycznie nie wprowadzili żadnych znaczących obostrzeń.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Druga fala wzbiera – ale jakoś łagodnie…

Spóźnialstwo drugiej fali w Szwecji, po prawdzie, było osobliwe. Nikt przecież, zwłaszcza szwedzcy epidemiolodzy, nie obiecywali, że drugiej fali nie będzie. Co prawda, czasami mówiono, że być może utrzymanie otwartego społeczeństwa przyczyni się do wygenerowania tzw. stadnej odporności, jednak nie wydaje się, żeby szwedzcy decydenci podejmowali na tej podstawie jakiekolwiek decyzje. Zaskakujące było więc, że gdy u początku października Czechy (kraj o podobnej populacji) raportowały o 3,5 tysiącach zakażeń dziennie, w Szwecji było ich zaledwie 633. Dopiero pod koniec października, gdy w Czechach już regularnie nowe przypadki przekraczały 10 tysięcy dziennie, Szwecja przekroczyła pułap 3 tysięcy. Jeszcze wolniej wspinała się statystyka zgonów: gdy w Czechach raportowano sto osób dziennie, w Szwecji normą wciąż było dziesięć. Gdy w Czechach zgony oscylowały w okolicach dwustu, w Szwecji rzadko tylko przekraczały dwadzieścia.

 

Przełomowy okazał się piątek 13 listopada. Tego dnia, w Szwecji wykryto 6.738 nowych przypadków, i nareszcie pojawiły się zapowiedzi, że rząd wkrótce spotka się, aby coś w tej sprawie uradzić. Faktycznie, w poniedziałek premier Löfven ogłosił prawny zakaz zgromadzeń większych niż 8 osób na następne cztery tygodnie. Gazety, raportując o tych wydarzeniach, mocno podkreślały, iż należy z tej decyzji wyczytać oficjalną kapitulację Szwecji: jedyne państwo w Unii Europejskiej które dotychczas unikało wprowadzania obostrzeń czy tym bardziej pełnego lockdownu, teraz zasygnalizowało, że doszlusuje do szeregu.

 

Znamienny był fakt, że premier Szwecji w ogóle miał cokolwiek do ogłoszenia w temacie pandemii, gdy dotychczas nie mówił w tym temacie prawie nic, pozwalając, aby twarzą wszelkich decyzji był główny epidemiolog, Anders Tegnell. Równie istotną nowością był grzeczny, ale karcący ton wypowiedzi premiera, który prosił Szwedów, aby podporządkowali się nowemu reżimowi, i więcej – aby ograniczyli swoje życie towarzyskie: „nie idźcie do siłowni, nie idźcie do biblioteki, nie róbcie imprez, nie wymyślajcie wymówek, aby się usprawiedliwić”. Faktycznie, jest to bardzo mocna wypowiedź jak na premiera Szwecji, w tonie chyba nie słyszanym od samego początku epidemii. Zauważmy jednak kluczowy szczegół: premier prosił

 

Lockdown po dobroci

No, właśnie. Premier poprosił Szwedów o samoograniczenie. Owszem, zakaz większych zgromadzeń jest narzucony prawnie, podobnie jak prawnie (choć już nie na poziomie rządu, ale lokalnych samorządów) zostały narzucone pewne limity na ilość zajętych miejsc w restauracjach czy zamknięcie barów o dziesiątej wieczorem. Jednak prawne ograniczenia w Szwecji pozostają nieporównywalnie lżejszym brzemieniem aniżeli te narzucane w Polsce. Również same słowa Löfvena były łagodniejsze niż te które słyszymy w Polsce. Premier nie groził Szwedom, nie zapewniał o gotowości do bezwzględnego egzekwowania zakazów i drakońskich kar… bo z resztą, jakie to drakońskie kary miałby egzekwować?

 

Czas pokaże czy za tą decyzją pójdą dalsze ograniczenia. Skoro inne rządy w przeszłości zmieniały podejście pod presją alarmistycznych raportów medialnych, wprowadzając drakońskie środki – nie można wykluczyć, że również rząd Szwecji skapituluje. Nie ma jednak powodu, aby sądzić, iż tak już się stało. Nie ma również powodu, aby sądzić, że w przypadku kapitulacji, Szwecja odważy się zrobić to, co u nas jest normą, a co tam się dotychczas nie zdarzyło, czyli narzucić swoim obywatelom bezprawne ograniczenia. Nawet bowiem u szczytu pierwszej fali, która w Szwecji przyniosła znacznie więcej zgonów niż w innych krajach, gdy szwedzkich polityków i epidemiologów pytano o możliwość narzucenia obywatelom ograniczeń swobody przemieszczania się, wszyscy zgodnie odpowiadali – to przecież byłoby nielegalne.

 

Dobrowolność w ogóle od początku była sednem szwedzkiego podejścia. Anders Tegnell, który ponosi odpowiedzialność za niemal wszystkie decyzje Szwecji związane z koronawirusem, pytany o brak lockdownu w Szwecji i o niebywały sukces jakim było przejście pierwszej fali choroby bez zniszczenia gospodarki, zauważa, że to niezupełnie prawda: lockdown był, tylko dobrowolny. Faktycznie: krajowe przeloty samolotowe praktycznie się zatrzymały na kilka miesięcy. Podróże pociągiem również znacznie się ograniczyły. Wielu ludzi, zgodnie z zaleceniami, pracowało zdalnie, pozostając w domach. Na ulicach i w sklepach ruch wprawdzie tylko nieznacznie zelżał, ale posłuchano zaleceń o utrzymywaniu dystansu. Władze regionalne wydawały też rozmaite zalecenia dla restauracji i innych podobnych lokali – i nawet gdy zalecenia te nie były podparte sankcjami, właściciele generalnie się dostosowywali.

 

Nota bene, nigdy też i nigdzie, nie było mowy o maseczkach. Pytany o to Tegnell, nie powoływał się bynajmniej na wolnościowe argumenty, ale na medyczne fakty. Twierdził, po pierwsze, iż maseczki dają zbyt słabą ochronę, i nie ma dostatecznie silnych dowodów naukowych na ich skuteczność, a po drugie, że obowiązek noszenia maseczek może właśnie przyczyniać się do wzrostu zarażeń. Maseczki, mówił, tworzą złudzenie bezpieczeństwa i mogą zachęcić chorą osobę do niefrasobliwego zachowania na ulicy…

 

Czy faktycznie katastrofa?

Przez całe lato i wczesną jesień, wydawało się, że takie podejście przynosi wspaniałe owoce. Nowe zakażenia, owszem, się zdarzały, ale było ich niewiele. Dzienna liczba zgonów ocierała się o zero. Co jednak, jeśli Tegnell się mylił? Co jeśli niska ilość zakażeń wynikała z innych czynników, zaś obecny błyskawiczny wzrost w zakażeniach jest konsekwencją jego łagodnego podejścia? Co jeśli za tydzień albo dwa, Szwecja wyprzedzi Czechy i dogoni Polskę, mając przy tym prawie czterokrotnie mniejszą populację? Co jeśli sytuacja będzie tak drastyczna, że Szwecja jednak wprowadzi lockdown? Czy dowiedzie to, że Szwedzi od początku byli w błędzie?

 

Faktem jest, że sam Tegnell przyznaje, iż był zbyt optymistyczny. W lato mówił z nadzieją o tym, że być może społeczeństwo szwedzkie już nabyło w znacznej mierze tzw. odporność stadną. Jesień pokazała, że sytuacja nie jest tak różowa, a Tegnell zbiera krytykę nawet ze strony swojej poprzedniczki na stanowisku głównego epidemiologa. Przecież jednak kraje Europy, które na wiosnę zamknęły społeczeństwo, i nigdy w pełni nie zniosły ograniczeń – chociażby Polska – nie tylko nie uniknęły drugiej fali, ale weszły w nią wcześniej niż Szwecja, do tego w znacznie gorszym stanie gospodarczym i psychicznym.

 

Gdy Tegnell tłumaczył brak ograniczeń chociażby potrzebą dbania o przepustowość opieki zdrowotnej również dla innych pacjentów i troską o dobro psychiczne społeczeństwa – w Polsce i w innych krajach wzbiera fala innych zgonów, tych które wynikają z braku normalnego dostępu do lekarzy, i z psychicznego wycieńczenia osób najbardziej gospodarczo poszkodowanych. Te straty, których skali w Polsce nawet w pełni nie pojmujemy, których zliczenia rząd wręcz unika, a przed którymi przestrzegano jeszcze na wiosnę, w Szwecji są nieporównywalnie mniejsze. Podobnie, nieporównywalnie lepszy jest stan szwedzkiej gospodarki, która wprawdzie również ucierpiała, ale głównie przez spadek obrotów handlowych z zamkniętą Europą.

 

To wszystko sprawia, że choćby w Szwecji miał zrealizować się najgorszy możliwy scenariusz, Szwedzi są na niego znacznie lepiej przygotowani niż Polska. Jeśli poniosą lockdownowe straty, poniosą je raz – a nie po raz drugi. A przecież realizacja tego najgorszego scenariusza bynajmniej nie jest oczywista. Absolutnie nie jest powiedziane, że teraz dalsze zarażenia w Szwecji przyjdą w lawinowym tempie. Skoro dotychczas Szwecja nie wyprzedziła mających podobną populację Czech, dlaczego teraz nagle miałoby to nastąpić? Skoro szwedzki system zdrowotny pozwala na utrzymanie dziennych zgonów związanych z chorobą na poziomie dwudziestu-trzydziestu (a nieraz mniejszym), dlaczego teraz te zgony miałyby skoczyć dziesięciokrotnie do poziomu Czech?

 

Szwecję zalewa więc druga fala koronawirusa. To jest fakt. Ale ta fala jest nadal łagodniejsza niż w innych krajach, pomimo że (a może dlatego że?) narzucone społeczeństwu ograniczenia są wręcz nieporównywalnie łagodniejsze niż w innych krajach. To również są fakty, z którymi należy się liczyć. I z których należy wyciągać wnioski na przyszłość.

 

Jakub Majewski

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(36)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie