24 listopada 2014

Komunistyczni pisarze w walce z wyklętymi

(Tadeusz Konwicki fot. Bohdan Majewski/FORUM )

Słowa degradują lub nobilitują, wynoszą na piedestał lub spychają do szamba, kreują rzeczywistość pożądaną przez reżyserów życia zbiorowego. Dlatego pisarze ponoszą największą odpowiedzialność za zohydzenie żołnierzy wyklętych – mówi PCh24.pl Mariusz Solecki, autor książki „Literackie portrety żołnierzy wyklętych”.

 

Żołnierze wyklęci to…

Wesprzyj nas już teraz!

 

… bohaterowie! Czuję się ich dłużnikiem. To dzięki żołnierzom wyklętym, dzięki ich nieprzejednanej postawie mogę czuć się dumny z bycia Polakiem – pomimo skazy, jaką noszę w sobie po PRL-u.

 

Co to za skaza?

 

To nie jest jakaś konkretna skaza. Wynika ona z dorastania w systemie opartym na kłamstwie. Jako młody chłopak długo byłem przekonany, że bohaterowie są z GL/AL, zaś członkowie NSZ to mordercy splamieni bratobójczą krwią. Ileż ja się naoglądałem facjat Marksa, Engelsa, Stalina, Lenina, zbierając w dzieciństwie znaczki, ileż komunistycznej, propagandowej czerwieni przelało się przez mój mózg. Sądzi Pan, że takie doświadczenia nie pozostawiają śladu w młodym człowieku, nie infekują duszy?

 

Mogę się domyślać. Bardzo napracował się Pan, pisząc „Literackie portrety…”. Gruntowna kwerenda i analiza… ale po co?

 

Po pierwsze, z uczciwości badawczej – jak już coś się robi, to trzeba robić to porządnie; po drugie, z fascynacji bohaterami podziemia antykomunistycznego – rozkochałem się w ich tragicznych najczęściej biografiach miłością coraz bardziej rozpłomieniającą się; po trzecie, z potrzeby dotarcia do prawdy – chciałem wyjść z butelki poznawczej, w którą nabiła mnie reżimowa propaganda, sączona przez szkołę, film, ikonografię, no a przede wszystkim przez literaturę, moją pasję.

 

Jakie znaczenie propagandowe ma literatura?

 

Proszę Pana, fundamentalne i pierwszorzędne. To słowa degradują lub nobilitują, wynoszą na piedestał lub spychają do szamba, kreują rzeczywistość pożądaną przez reżyserów życia zbiorowego. Dlatego pisarze ponoszą największą odpowiedzialność za zohydzenie żołnierzy wyklętych.

 

Ma Pan wrażenie, że ludzie często lekceważą potęgę słowa? Bo telewizja to ma moc, a książka… z tym bywa różnie w powszechnej świadomości.

 

Nie tyle lekceważą, co nie zdają sobie z niej sprawy. Mechaniczne posługiwanie się utartymi zbitkami słownymi wyklucza refleksyjne nastawienie do rzeczywistości. Doskonale Pan wie, że nie telewizja ma moc, a podawane przez nią słowo na tacy obrazu. Jak się wyłączy fonię, oglądając program, dajmy na to, superchłopca Wojewódzkiego, to ta produkcja straci siłę rażenia. Nie będzie czego cytować, komentować etc.

 

W swojej książce dotyka Pan problemu budowania czarnej legendy wyklętych, ale podskórnie można wyczuć też coś innego: odwiecznie zadawane w historiografii PRL pytanie o to, dlaczego ludzie pióra, nauki stawali po stronie komunizmu? Dlaczego?

 

Na postawione przez Pana pytanie nie odpowiedziała mi nawet „Hańba domowa” Trznadla… Nie przekonują mnie przeintelektualizowane wyjaśnienia (samousprawiedliwienia) kolaboracji z uzurpatorami, bo powojenny polski pisarz, człowiek inteligentny, wykształcony, obyty w świecie, doświadczony przez historię doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, że komunizm to piękne idee, za którymi stoją bardzo brudne czyny i bagnety wojsk sąsiedniego imperium. Wiedział to, a mimo wszystko brnął w fałszerstwo. To jak z tajemnicą grzechu, jego mrocznego magnetyzmu.

 

O wiele bliżej jestem stanowiska Herberta, że mianowicie przejście na stronę czerwonych, jakiego dokonali np. akowcy Tadeusz Konwicki, Aleksander Ścibor-Rylski czy cywil Jerzy Andrzejewski, motywowały dość niskie pobudki: zwykły ludzki strach, wola życia za wszelką cenę itp. Oczywiście łatwo mi ferować wyroki. Nie jestem pewien, czy w konkretnej sytuacji egzystencjalnej wyżej wymienionych zachowałbym się, jak trzeba. Wiem jednak, że silnych, dorosłych, zaprawionych w konspiracji mężczyzn zdeklasowała niepełnoletnia Danuta Siedzik „Inka”, zachowując się, jak trzeba, za co zresztą zapłaciła najwyższą cenę, jakiej ewidentnie nie chcieli zapłacić Konwicki czy Rylski. Ale powtarzam: znam właściwy kierunek wyboru, jednak nie potrafię przewidzieć, czy zdobyłbym się na heroizm „Inki”.

 

Który z pisarzy szkalujących wyklętych, wydał się Panu wyjątkowo odrażający?

 

Najbardziej odrażający wydają mi się apostaci z AK „nawróceni” na komunizm, deprecjonujący w swoich utworach zbrojny opór stawiany sowietyzacji Polski. Jeśli idzie o nazwiska odstępców, będą to: Tadeusz Konwicki z wileńskiej AK, powstańcy warszawscy Witold Zalewski i Aleksander Ścibor-Rylski, partyzant ROAK-u Ryszard Kłyś. Zresztą brzydzę się każdym pisarzem, który przyłożył rękę do szkalowania podziemia niepodległościowego, a takich jak Kłyś był legion. Jeśli idzie o szczegóły, odsyłam do swojej monografii.

 

Czy byli tacy wyklęci lub konkretne organizacje, których komuniści nienawidzili w jakiś szczególny sposób?

 

Nienawidzili każdego, kto stawiał im opór. Najbardziej tych, którzy do nich strzelali i obnażali ich prawdziwe intencje, a nie były one bynajmniej szlachetne. Powiem brutalnie: tych, którzy im najbardziej zagrażali, zamęczyli i wyeksterminowali. Tych zaś uczestników zbrojnego podziemia, których pozostawili przy życiu, uznali za niezagrażających ustrojowi. Smutne.

 

Niby mówi się, że czerwoni zawzięcie tropili narodowców – prawda. Ale prawdą jest i to, że nie odpuścili wywodzącemu się ze struktur poakowskich Stanisławowi Marchewce „Rybie” i kropnęli go w marcu 1957 roku, a podobno trwała wtedy polityczna odwilż… Już nie mówiąc o Józefie Franczaku „Lalusiu”, pogrobowcu AK, zamordowanemu przez zomowców jesienią 1963…

 

Jak długo musimy pracować nad tym, by przywrócić pamięć o wyklętych? I po co nam ta pamięć w czasach, gdy wielu woli zapominać, że warto mieć pamięć?

 

Trwa walka kolejnych pokoleń AK/NZW z pokoleniami UB, walka o prawdę i właśnie o pamięć. Czy chcemy, czy nie chcemy, jesteśmy dziedzicami albo niepodległościowej, albo reżimowej tradycji. To, którą wybierzemy, w pewnej mierze zależy od gniazda rodzinnego, z jakiego wywodzimy się, ale nie jesteśmy skazani na ślepy familijny determinizm. Reszta to zdolność do wyciągania wniosków z historii bez ideologicznych uprzedzeń, uczciwa interpretacja faktów.

 

Kim będziemy bez pamięci o przeszłości? Kołkami w płocie, przy których unoszą nogi wyprowadzane na spacer czworonogi. No bo na pewno nie reprezentantami narodu trwającego w centrum Europy ponad tysiąc lat. No bo na pewno nie strażnikami wartości kluczowych dla żołnierzy wyklętych, symbolizowanych przez białego ptaka w koronie, dwa kolory i ryngraf z Madonną.

 

 

Rozmawiał: Krzysztof Gędłek

Mariusz Solecki, Literackie portrety żołnierzy wyklętych, wyd. LTW, Łomianki 2013.  

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie