11 lutego 2015

„Salon”, czyli tak zwana „elita intelektualna III RP”  to twór tyleż śmiertelny dla polskiej kultury, co tragikomiczny w swych cyklicznie odprawianych nad nią sabatach „rozliczania” tego wszystkiego, co rzekomo „zamiecione pod dywan”. W ostatnim odcinku programu „Hala odlotów” salon ponownie odleciał, dając popis iście „kordianowskiego” pastwienia się nad naszym rodzimym „antysemityzmem”. Niczym szatani w dramacie Słowackiego, z kotła tubylczych grzeszków salonowcy wypreparowują mitycznych  przywódców naszej zbiorowej, ogarniętej „wszystkofobią”, świadomości.

 

„Błyska dziesięć razy i dziesięć tysięcy szatanów spada” – ta perełka genialnej fantazji drugiego z naszych wieszczów – z której tak chętnie pod szyldem „Zielonej Gęsi” kpił Gałczyński – nabiera nowej świeżości w kontekście rytualnego pastwienia się nad „ciemnymi stronami polskiej historii” uprawianego przez „autorytety” III RP. Tym razem czołówka „polskiego” świata „kultury” zebrała się przy kwadratowym stole „Hali odlotów”, by poruszyć temat „kluczowy” dla Polski i Polaków… temat polskiego antysemityzmu.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Spadł z nieba deszcz bzdur

 

Błysnęły flesze dziesięć razy i kolejne dziesięć tysięcy bredni spadło z eteru na anteny telewizorów, by dotrzeć do umysłów urabianych telewidzów. Karolina Janowska i „Maks” Cegielski, programowo odlatujący w swym programie „Hala odlotów” na antenie TVP Kultura, tym razem zaserwowali swym – i nie-swym – widzom „dyskusję” pod tytułem „Skąd bierze się zło?”. Oczywiście już na początku dowiedzieliśmy się, o jakie zło chodzi, gdy usłyszeliśmy drugą część pytania: – Skąd bierze się zło – skąd bierze się antysemityzm? – zapytali prowadzący. – I czy Polska jest narodem antysemitów, czy też nie? – dodali.

 

Przy tej okazji nie pozostaje nic, tylko podziwiać reżysera wydarzenia, któremu udało się wypracować u wszystkich zaangażowanych uczestników tego medialnego sabatu wspólne, pełne żarliwej atencji i nieskrywanej aprobaty, spojrzenie. A więc pani Janowska prawiła, a pan Cegielski wpadał niemalże w palpitacje potrząsając głową na znak, że oto jego koleżanka zadaje pytanie kluczowe dla zrozumienia natury i dziejów Lechickiego plemienia… – Czy Polska jest narodem antysemitów…? Potem to samo spojrzenie jakimś cudownym sposobem przechodziło na zaproszonych interlokutorów. Jaka cudowna zgoda, słowem – jedna myśl i jeden duch, niczym w przemówieniach naszego prezydenta.

 

Zebrali się, aby – „czekając, aż kur zapieje rzucić w kocioł Lachów dzieje”. Reżyser Ziarna prawdy Borys Lankosz tłumaczył, że niezwykle ważne jest, aby „te wszystkie sprawy, które mamy zamiecione pod dywan, zepchnięte do wspólnej podświadomości, wyciągać na światło dzienne i w ten sposób się od nich uwalniać, a gatunkowość tylko w tym pomaga”. Przytoczono badania, wedle których 23 procent Polaków uznaje za fakt, iż żydzi dopuszczali się mordów rytualnych. Przywołano także – ponoć słynny w naszym kraju – związek frazeologiczny „krew na macę”.

 

Ida renesansem polskiego kina

 

Podczas programu wyemitowano reportaż o Idzie, z którego polski ludek mógł dowiedzieć się, że film Pawlikowskiego to „największy od 25 lat światowy sukces polskiego kina”. Obok zachwytów nad filmem o „Krwawej Wandzie” i nowicjuszce sypiającej się z saksofonistą, usłyszeliśmy orację na temat dziwnie nieskutecznej edukacji „holokaustycznej” (w stylu utyskiwań, jak to możliwe, że świat nie wyciągnął lekcji z okropieństw II wojny światowej). Tak jakby odlotowi krytycy dziejów nie rozumieli podstawowego faktu, iż za ludobójstwa odpowiada zdegenerowana elita władzy prowadzona przez psychopatycznych fanatyków obłędnych idei, a nie masa podążająca aktualnie – zgodnie z prawem Le Bona – za ciemniejszą stroną swej natury.

 

Z kolei Anda Rottenberg, powołując się na Hannę Krall, objawiła wśród uczestników dyskusyjnego stołu „prawdę o Polsce”, mianowicie, że nie ma w naszym kraju miejscowości, w której jedni by nie ratowali Żydów, a drudzy na nich donosili. Pomijając niezaprzeczalny autorytet historiograficzny Hanny Krall – która dzieliła się doświadczeniem z samymi przecież funkcjonariuszami „Gazety Wyborczej” – pozostaje stwierdzić, że znowu jest to celowe krążenie wokół sedna. Bo nie chodzi przecież o to, czy zdarzały się przypadki donoszenia na Żydów, czy nie, lecz o to, jaki wydźwięk film w rodzaju Idy, czy Pokłosia będzie miał zagranicą, jakimi stereotypami zapisze się w zbiorowej świadomości widzów, którzy bądź co bądź precyzyjnej orientacji w sprawach polskich nie mają – i nic w tym dziwnego.

 

Kolejny popis stanowiła konstatacja na temat stanu debaty publicznej w Polsce uczyniona na podstawie… forów internetowych. Wpisy na forach internetowych świadczą, że „na spokojny dialog Lankosz liczyć nie może” – tak brzmiała diagnoza. Szkoda, że salon nie odnotował faktu, iż fora internetowe i komentarze pod artykułami są w większości zasypywane albo przez płatnych „trolli” albo anonimowych frustratów, którzy w żadnej poważnej dyskusji nie mogą przecież stanowić grupy reprezentatywnej dla polskiego społeczeństwa.

 

W całej tej wrzawie, podobnej do zgromadzenia na Łysej Górze opisanego na pierwszych kartach Kordiana, jako jedyny przeciwnik został wystawiony Tadeusz Płużański, który – niestety nie tak zręcznie jak ów Archanioł, co zgubioną gwiazdę „zgonił lotem” – próbował bronić tezy, iż „Ida” przedstawiająca mikro-historię wyjętą z makro-kontekstu, może wpłynąć na pogorszenie renomy Polaków na świecie. Tłumaczył on, dlaczego Reduta Dobrego Imienia postuluje dodanie komentarza historycznego o okupacji niemieckiej do filmu Pawlikowskiego. Salon jednak był innego zdania. – „Ida” jest świetnym PR-em dla Polski, dlatego że pokazuje, że my się potrafimy mierzyć z trudnymi tematami – przekonywała Agnieszka Markiewicz z Forum Dialogu Między Narodami.

 

Sienkiewicz i inne „bzdury”

 

Dlaczego nie protestujecie przeciwko filmom według Sienkiewicza – pieklił się aktor Tomasz Karolak. Dla dzieł tej rangi, co Potop, czy Ogniem i mieczem znalazł on zbiorczą kategorię: „te wszystkie bzdury”. Chyba nie będzie przesadą stwierdzenie, że o ile inni uczestnicy „Hali odlotów” odlatywali pod sufit, o tyle Karolak – wyleciał w kosmos. W każdy Wielki Piątek jest „wciskany w głowę mit, że to Żydzi zamordowali Pana Jezusa”; „każda krucjata rozpoczynała się najpierw pogromem Żydów” – podobne mądrości mogliśmy usłyszeć z jego ust.

 

Do „dialogu” przekonywała także dr Hanna Węgrzynek z Żydowskiego Instytutu Historycznego. – Trzeba mówić, trzeba dyskutować i trzeba po prostu wiedzieć – mówiła. Mówić, dyskutować, wiedzieć – to pięknie, ale czy naprawdę do tego sprowadzają się kampanie artystyczno-propagandowe pod kryptonimami „Ida”, „Pokłosie”, czy „Ziarno prawdy”? Mówić – o sztucznie rozdmuchiwanych problemach? Dyskutować – we własnym gronie, przy jednoczesnym zakrzykiwaniu i ośmieszaniu ewentualnych oponentów? Wiedzieć – w oderwaniu od faktów historycznych? Szkoda, że salon nie definiuje precyzyjnie używanych przez siebie pojęć… Na dodatek – zapewne dla potwierdzenia „otwartości” salonowego „dialogu” – w pewnym momencie część rozmówców odeszła do osobnego stolika, by we własnym zawężonym gronie dzielić się głosami uznania dla Idy.

 

Garść swoich ingrediencji dorzucił do kotła Tadeusz Sobolewski. Zarzucił on, iż osoby broniące honoru Polaków przed filmami w rodzaju Idy kierują się „reakcją lękową” i stwierdził, że nigdzie w zagranicznej prasie nie pojawiły się odniesienia mordu na Żydach do odpowiedzialności Polaków. Szkoda, że krytyk filmowy nie orientuje się – albo udaje, że się nie orientuje – w światowych publikacjach krytycznych… Na szczęście z pomocą przyszedł mu Tadeusz Płużański, przypominając recenzję w New York Times’ie, która dokładnie ten aspekt uwypuklała.

 

No więc jesteśmy antysemitami, czy nie?

 

Zdecydowanie „tak” odpowiadamy, towarzysze. Trzy razy tak. Albo dziesięć tysięcy razy tak. I wierzymy, że reżyser „ma prawo”. Że film jest „dziełem artystycznym, autonomicznym dziełem reżysera” (Karolak), którego nie wolno wrzucać do „worka pod tytułem historia Polski” (tenże). I razem z Tomaszek Karolakiem zapytujemy: „co to w ogóle jest za zwyczaj?” – podzielając jego emfatyczną odrazę wobec polskich faszystów, którzy – nie rozumiejąc istoty sztuki – próbują rozliczać twórców z ich odpowiedzialności za kształtowanie takiego, czy innego wizerunku swojej wspólnoty narodowej w oczach światowej publiki.

 

Doprawdy takiej „dyskusji” na antenie telewizji publicznej nie powstydziliby się tak wrażliwi na publico bono towarzysze z Ministerstwa Informacji i Propagandy, ba, pochwaliliby, że można podać treści tak wątpliwe logicznie w tak gładkiej i kolorowej oprawie, z tak niesłychaną dramaturgią budowaną spojrzeniami i spokojnym, delikatnym tonem, mającym zdradzać głębię intelektualnego namysłu.

 

Krew na macę, banknot na tacę

 

Czy naprawdę w tożsamości przeciętnego Kowalskiego, który co niedzielę rzuca grosz na parafialną tacę, irracjonalna nienawiść do Żydów stanowi element aż tak konstytutywny? Można wątpić. Można wręcz stwierdzić, że przeciętnemu Polakowi rodzaj dyskursu, jaki medialna „elita” próbuje nam imputować, jest zupełnie obcy. Sam nie spotkałem się dotychczas z frazeologizmem „krew na macę” i podejrzewam, że ankieta na temat jego znajomości nie osiągnęłaby pożądanej przez salon wysokości współczynników.

 

Zresztą, jakie znaczenie ma faktyczna świadomość, czy podświadomość społeczna, skoro intelektualiści występujący w poprawnych politycznie programach nie są nastawieni na wzbogacenie swej wiedzy i horyzontów, lecz na eksploatacje nakreślonego odgórnie pola „prawd” na temat naszego, Polaków, zacofania. Wprawdzie w toku tej narracji zdarzy się czasem wyrwa, taka jak zdania Andy Rottenberg o wymierzonej w Polaków socjotechnice państwa Izrael, czy o niestosowności niezaproszenia dzieci rotmistrza Pileckiego do Auschwitz, niemniej jednak forma przekazu jest tak sugestywna, że przy wsparciu pseudointelektualnej elokwencji i siłowego argumentu środowiskowej solidarności, fałszywe elity osiągają gros swoich celów.

 

Anda Rottenberg – trzeba przyznać – jako jedyna spośród mieszających w kotle podczas „Hali odlotów”, w większości swych wypowiedzi trzymała się ziemi. Jednak sabat trwa i nowe dziesiątki tysięcy medialnych  biesich zakusów będą nadal spadać do domów Polaków zgromadzonych przed odbiornikami. Wszak już w najbliższy czwartek następny odcinek programu Janowskiej i Cegielskiego, a obok niego dziesiątki tysięcy innych programów, audycji, artykułów, postów, tweetów i innych sygnałów ze świata, w którym zdrowy rozsądek jest zmuszony zasadzić las cudzysłowów na niwie „rodzimej” „kultury”, gdy przychodzi mu zmierzyć się z tymi wszystkimi osobliwościami. Z tymi wszystkimi wytworami umysłu, które mają nas oswajać z nową piękną rzeczywistością, w której twórca z paszportem Polityki jest ponad prawem do krytykowania, a widzowi, który o to prawo zabiega, przysługuje co najwyżej paszport Ciemnogrodu.

 


Filip Obara



Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 104 655 zł cel: 300 000 zł
35%
wybierz kwotę:
Wspieram