24 kwietnia 2018

Kochali niepodległość jak Irlandię. Historia Powstania Wielkanocnego

(fot.Michael Collins, mat. filmowe)

Ogół Irlandczyków nie chciał tego Powstania. Ich ojczyzna od ośmiu wieków zmagała się z angielską dominacją, ale w Roku Pańskim 1916 szczytem marzeń wydawała się autonomia, wynegocjowana przez irlandzkich posłów w Westminsterze.

 Kiedy dwa lata wcześniej wybuchła Wielka Wojna, dwustutysięczna rzesza irlandzkich patriotów wyruszyła na front w mundurach brytyjskich. Byli przekonani, że Londyn okaże wdzięczność Zielonej Wyspie za ich krew i poświęcenie.

Tymczasem garstka nieprzejednanych marzycieli postanowiła zmienić bieg historii.

Wesprzyj nas już teraz!

 

 Spisek poetów

Wybuch wojny światowej obudził nadzieje w kierownictwie konspiracyjnego Irlandzkiego Bractwa Republikańskiego (IRB).

Z upoważnienia IRB sir Roger Casement udał się do Niemiec. Zaoferował gospodarzom utworzenie Brygady Irlandzkiej (na wzór polskiego Legionu Puławskiego walczącego u boku Rosjan) oraz plan wywołania powstania w Irlandii.

Inicjatywa wystawienia legionu zakończyła się fiaskiem, zamiast spodziewanych tysięcy ochotników zgłosiło się ich ledwie 56. Natomiast przygotowania do insurekcji szły pełną parą. Działania koordynowała Rada Wojskowa IRB, w skład której wchodzili zrazu: Patrick Pearse, Joseph Plunkett, Sean MacDermott, Eamonn Ceannt, Thomas MacDonagh, Tom Clarke.

Potem dołączył do tego grona socjalista James Conolly, który próbował ożenić nauki Marksa z patriotyzmem. IRB potrzebował Conolly’ego, ponieważ stał on na czele paramilitarnej Irlandzkiej Armii Obywatelskiej (ICA). Liczyła ona raptem dwie setki bojowców, ale zmotywowanych i dysponujących sporym zapasem broni. Po prawdzie marksista Conolly początkowo kręcił nosem na zbyt prawicowych i reakcyjnych, jego zdaniem, nacjonalistów IRB. Istotnie, Pearse i Plunkett marzyli o odrodzeniu Królestwa Irlandii, kiedy dla Conolly’ego ideał stanowiła socjalistyczna republika. Ostatecznie spory ideowe odłożono na później.

Najważniejszym sukcesem IRB była udana infiltracja Ochotników Irlandzkich, dość masowego (podówczas 11 000 członków) stowarzyszenia paramilitarnego. Stojący na czele Ochotników prof. Eoin MacNeill nie miał pojęcia, że jego najbliżsi współpracownicy należą do IRB i zamierzają wykorzystać jego organizację do wywołania rewolty.

Pearse, Plunkett i MacDonagh byli uznanymi poetami; wiersze tworzyli Conolly i zaangażowana w ruch hrabina Konstancja Markiewicz (de domo Gore-Booth, irlandzka żona polskiego emigranta). Pearse z nonszalancją typową dla osób, które nigdy nie oglądały ciał porozrywanych kulami, pisał peany na cześć „oczyszczającego i błogosławionego rozlewu krwi”, który dowiedzie „męskości narodu”, nawet jeśli zabije się przy tym niewłaściwych ludzi.

Droga bez odwrotu

Ochotnicy Irlandzcy i ICA zupełnie jawnie przeprowadzali manewry i parady, których zapowiedzi ukazywały się w prasie.

Władze nie widziały powodów, aby im tego zabronić. Albo brytyjskie służby nie miały pojęcia o wywrotowym charakterze obu organizacji, albo zlekceważyły niepokojące sygnały.

Zanurzeni w mistycyzmie Pearse i Plunkett początkowo wyznaczyli na dzień zrywu Wielki Piątek – chcieli złożyć siebie w ofierze za naród, za jego winy i obojętność. Potem wybór padł na Wielkanoc – oto Irlandia odrodzi się z mroku śmierci, jak niegdyś powstał z martwych Zbawiciel…

Pearse nakłonił profesora MacNeilla do zwołania manewrów Ochotników na Wielką Niedzielę 23 kwietnia 1916 roku. Dopiero w Wielki Piątek wyjawił mu swe zamiary. MacNeill był wstrząśnięty, jednak zaaprobował plan, usłyszawszy zapewnienie o niemieckiej pomocy.

Ojciec Plunketta udał się do Watykanu, gdzie poinformował papieża o planowanych działaniach i zapewnił o wierności kierownictwa insurekcji Kościołowi. Benedykt XV długo wypytywał, czy zostały wyczerpane pokojowe metody rozwiązania problemu, w końcu jednak, głęboko wzruszony udzielił błogosławieństwa wiernym idącym na śmierć.

 Armia Republiki

Tymczasem w stronę wybrzeży Irlandii przekradał się skrycie niemiecki parowiec „Libau”, ucharakteryzowany na norweską (tj. neutralną) jednostkę „Aud”.

W swych ładowniach wiózł 20 000 karabinów, 10 karabinów maszynowych i milion nabojów dla powstańców. „Aud” dotarł do zatoki Cork, tu wszakże przechwyciły go okręty brytyjskie. Załoga parowca dokonała jego samozatopienia; sama miała spędzić resztę wojny w obozie jenieckim.

W Wielki Piątek niemiecki okręt podwodny wysadził na wybrzeżu hrabstwa Kerry emisariusza – Rogera Casementa. Niemcy nie wiedzieli, że ich podopieczny, zawiedziony umiarkowanym poparciem Berlina dla sprawy niepodległej Irlandii, zamierzał zapobiec powstaniu. Niestety, sir Roger rychło wpadł w ręce policji.

W Wielką Sobotę do sztabu spiskowców dotarła wieść o pechowym zakończeniu rejsu „Libau”. MacNeill uznał, że w tej sytuacji insurekcja nie ma szans powodzenia. Zarządził więc odwołanie niedzielnych manewrów Ochotników.

Rankiem w Niedzielę Wielkanocną sztab IRB zebrał się, by przeanalizować sytuację. Mimo że wszystko przemawiało przeciw zrywowi, postanowiono rozpocząć walkę nazajutrz. Uczestnicy zebrania ustalili, że wystąpią jako Armia Republiki Irlandii. Mianowali Pearsa prezydentem odrodzonego kraju.

Pod opiekę Boga

24 kwietnia 1916 roku, w drugi dzień Świąt Wielkanocnych, słońce zalewało blaskiem ulice Dublina. Nic nie zapowiadało dramatu.

W samo południe ruszyli do akcji spiskowcy. Liczba powstańców sięgała 1250; mieli stare karabiny Mauser Model 1871, strzelby myśliwskie, pistolety, a nawet piki i rzeźnickie topory. Hrabina Markiewicz uwielbiała broń (chętnie pozowała do zdjęć z rewolwerem bębenkowym); w tym dniu ściskała w dłoni prezent od męża – okazały pistolet Mauser C96 w drewnianym futerale, mogącym służyć jako kolba dostawna.

Opanowano Pocztę Główną, park St Stephen’s Green, gmach Czterech Sądów, Królewskie Kolegium Chirurgiczne, fabrykę biszkoptów Jacoba, młyn i piekarnię Bolanda. Na schodach Poczty prezydent Pearse odczytał deklarację niepodległości: „Oddajemy sprawę Republiki Irlandzkiej pod opiekę Boga Najwyższego, błogosławieństwa Jego wzywamy dla naszej broni i zanosimy modły, by nikt, kto służy tej sprawie, nie zhańbił się tchórzostwem, nieludzkością ani grabieżą”.

Pearse, świetny mówca, tym razem jąkał się ze zdenerwowania. Przemowa zainteresowała jedynie kilku przechodniów, komentujących rzecz urągliwie. Mimo to wśród insurgentów nastrój był podniosły.

Pierwsza krew

Powstańcy nie zdołali zająć ważnych obiektów – dublińskiego Zamku będącego siedzibą władz, żadnej ze stacji kolejowych ani portu.

W rejonie Zamku próbował ich zatrzymać nieuzbrojony policjant. Conolly strzelił mu w głowę. Przy umierającym przyklęknął jakiś ksiądz, udzielając mu absolucji. Zabity konstabl, pierwsza ofiara Powstania, nazywał się James O’Obrien. Irlandzka walka o wolność zaczęła się od zabójstwa Irlandczyka.

Rebelianci, przeważnie chłopcy z dobrych domów, wkraczając do obiektów w których mieli zainstalować gniazda strzeleckie, grzecznie przepraszali zdumionych lokatorów i właścicieli za zakłócenie spokoju. Nie wszędzie spotkali się ze zrozumieniem. W rejonie fabryki Jacoba ruszyli na nich robotnicy wraz z rodzinami, oburzeni antypaństwowym buntem. Zaczęły się przepychanki i bijatyka, w końcu powstańcy oddali strzały zabijając paru ludzi. Dla młodych idealistów był to szok. Nie tak wyobrażali sobie początek zrywu.

Ogół mieszkańców Dublina zareagował na wystąpienie z wrogością. Insurgentów napastowano, lżono, próbowano burzyć ich barykady. W odpowiedzi bili opornych mieszczan kolbami karabinów, parokrotnie otworzyli do nich ogień.

Opiewany przez Conolly’ego „ubogi lud” ze slumsów, zamiast do walki rzucił się do grabieży sklepów i domów. Rozwścieczony lider socjalistów najwyraźniej stracił wiarę w więź klasową i chciał rozstrzeliwać lumpenproletariuszy, lecz sprzeciwił się temu Pearse.

Kule i kaczki

Tymczasem Brytyjczycy ochłonęli z zaskoczenia. W mieście stacjonowało 2427 żołnierzy, w następnych dniach ich liczba wzrosła do 16 000.

Baterie dział rozpoczęły morderczy ostrzał pozycji rebeliantów. Rozgorzały walki uliczne. Powstańcy bronili się twardo, spowalniając tempo natarcia wroga i zadając mu znaczne straty. Miękkie ołowiane pociski kalibru 11 mm z ich starych Mauserów (używanych w Afryce do łowów na grubego zwierza) powodowały straszliwe rany.

Bój toczył się w centrum miasta, więc wielu cywilów zginęło od przypadkowych kul z obu stron. Wśród Brytyjczyków ujawniło się też kilku psychopatów, którzy zastrzelili bądź zakłuli bagnetami dwa tuziny niewinnych ludzi.

Dwa razy na dzień kanonada wokół  parku St Stephen’s Green gwałtownie się urywała. Dozorca James Kearney uparł się, że będzie dokarmiał kaczki pływające w parkowym stawie. Obie strony żądały od starszego pana, by wyniósł się, by nie przeszkadzał im się zabijać. A on, nieczuły na groźby, sumiennie wypełniał swe obowiązki zawodowe. Kiedy nie kryjąc się wchodził do parku, karabiny milkły. On zaś niewzruszenie, bez pośpiechu sypał karmę swym skrzydlatym podopiecznym, ze spokojem człowieka, który jako jedyny zachował trzeźwość umysłu w oszalałym świecie.

In articulo mortis

Ksiądz John Flanaghan odprawiał Mszę w swoim kościele, gdy nadbiegła kobieta, wzywając go do umierającego. Chodziło o powstańca, śmiertelnie postrzelonego w obronie Poczty Głównej.

Kapłan pokłusował w sam środek piekła. Jakoś ominęły go kule. Gdy znalazł się między rebeliantami, Pearse poprosił go o udzielenie walczącym błogosławieństwa i warunkowego rozgrzeszenia w obliczu śmierci. Obrońcy Poczty przyklękli, nie wypuszczając broni z rąk, a ksiądz szedł między nich odmawiając modlitwy, otwierając przed każdym drogę do Nieba.

Dowództwo nad Brytyjczykami objął generał John Maxwell, weteran wojny burskiej, zasłużony dla imperium również w Sudanie i Egipcie. Zapowiedział wypełnienie wielkiego dołu ciałami rozstrzelanych przywódców rebelii. Kazał zaraz wykopać ową jamę, a fachowcy oceniali, że pomieści ona dobre pół setki nieboszczyków.

Mijały dni, walka przedłużała się, a spodziewanego ogólnokrajowego zrywu nie było. Poza stolicą doszło jedynie do kilku drobnych potyczek.

Conolly oberwał w ramię, a zaraz potem odebrał fatalny postrzał w nogę; pocisk strzaskał mu kości piszczelową i strzałkową. Prowizorycznie opatrzono mu rany, a on dowodził dalej, leżąc na noszach. Ostrzał artyleryjski wzniecał wciąż nowe pożary.

– To płonie Dublin, nie Rzym – szepnęła hrabina Markiewicz. – Więc gdzie jest skrzypek?

 Upadek

W sobotę 29 kwietnia Pearse i Conolly nawiązali kontakt z Maxwellem, proponując rozmowy pokojowe.

Generał zażądał natychmiastowej kapitulacji. Mając na uwadze cierpienia miasta i brak jakichkolwiek perspektyw na sukces, przywódcy insurekcji wyrazili zgodę. Ostatnia, w dniu 1 maja skapitulowała placówka broniona przez oddział Éamona de Valery.

Centrum Dublina legło w gruzach. Ogółem zginęło 260 cywilów, 143 żołnierzy i policjantów, 66 powstańców. Ponad 2600 osób odniosło rany. Wśród poległych w angielskich uniformach było 38 Irlandczyków. Pewien oficer brytyjski spisujący personalia jeńców rozpoznał w jednym z nich swego brata.

Dublińczycy ostentacyjnie okazywali sympatię zwycięzcom. Głośno domagali się „wyrżnięcia” prowadzonych w niewolę powstańców, ciskali w nich kamieniami i odpadkami, wylewali na nich zawartość nocników.

Odkupienie

W całym kraju aresztowano 3509 osób. Rozstrzelano 15 przywódców Powstania, a parę miesięcy później zginął na szubienicy jeszcze jeden człowiek – nieszczęsny emisariusz z Niemiec, sir Roger Casement.

Podsądni stoczyli ostatnią batalię, zachwycając godną postawą nawet wrogów. Patrick Pearse w ostatnim słowie wygłosił porywająca mowę:

– Nie pokonacie Irlandii, nie zniszczycie naszego pragnienia wolności. Jeśli te czyny okażą się niewystarczające, nasze dzieci zrobią to lepiej!

Thomas MacDonagh uznał, że powstańcy byli cząstką „niezliczonej armii męczenników, której Komendantem jest Chrystus”. Poszedł na śmierć z zawieszonym na szyi różańcem – gdy huknęła salwa, pociski oderwały ze sznura cztery paciorki. Rozstrzelany różaniec zwrócono rodzinie, jak najcenniejszą relikwię.

Joseph Plunkett był śmiertelnie chory na gruźlicę; lekarze dawali mu najwyżej miesiąc życia. W celi śmierci wziął ślub, by kilka godzin później stanąć przed plutonem egzekucyjnym. W ostatniej chwili ofiarowano mu jeszcze 10 minut na rozmowę z żoną. Spędzili ten czas w milczeniu, wpatrzeni w siebie.

James Conolly wspomniał przed sądem moment wybuchu powstania:

– Dziękuję Bogu, że dożyłem tego dnia.

Odwołanie się do Najwyższego nie było prostą figurą retoryczną. Dawny socjalista nawrócił się w więzieniu, pojednał się ze Stwórcą i przyjął sakramenty. Kiedy spowiednik wezwał go do wybaczenia katom, oświadczył:

– Szanuję ludzi, którzy wypełniają swój obowiązek.

Był potwornie słaby, w rany wdała się infekcja, więc na miejsce kaźni zaniesiono go na noszach, a tam posadzono na krześle. Siedział tak w strugach deszczu, a gdy usłyszał słowa komendy i spojrzał w wyloty luf, wtedy rzekł spokojnie:

– Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią!

Piękno straszliwe

Kaźń przywódców zrywu była ogromnym błędem Brytyjczyków. Dzielna postawa sądzonych i ich płomienne przemowy spowodowały radykalną zmianę nastrojów społecznych.

Teraz inaczej patrzono na „szaleńców” i „fanatycznych nacjonalistów”, którzy podnieśli sztandar buntu. U Anglików zaczęło dominować współczucie, u Irlandczyków solidarność z pokonanymi. Rząd udzielił amnestii uwięzionym – w Irlandii byli witani owacyjnie przez ogromne tłumy.

Krwawa ofiara przywódców Powstania obudziła ludzi z letargu. Coraz śmielej formułowano żądania niepodległości. Skrycie gromadzono broń, a tworząca się w konspiracji nowa armia insurgentów miała tym razem poparcie większości narodu.

„Piękno straszliwe się rodzi” – pisał proroczo w wierszu „Wielkanoc 1916” William Butler Yeats.

 

Andrzej Solak

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie