27 sierpnia 2014

Woody Allen nabiera nas wszystkich, serwując intelektualną strawę typu fast food. Nie zadbawszy o szczegół, troszczy się w zamian o to, co ma nam wszystkim dać uczucie szczęśliwego życia w jego nieczystym świecie – piękna sceneria, błyskotliwe dialogi i garść tak pożądanych dzisiaj seksualnych doznań.


Allen produkuje swoje komedie niemal hurtowo i – co warto zauważyć – jedne nieco lepsze, inne nieco gorsze, trudno więc pisać z pasją o każdym nowym filmie jego autorstwa. Ale o „Magii w blasku księżyca” akurat napisać warto, bo to jaskrawy przykład kolejnej pozornie ciepłej komedii amerykańskiego reżysera, który – jak się wydaje – wcale nie jest specjalnie miłym gościem.

Wesprzyj nas już teraz!

Co nam powie ateista?

Allen zresztą ma to do siebie, że przewleka nieomal purytańskie komedyjki, z bezczelnie rubasznymi czy wręcz rozwiązłymi, bez skrępowania ukazując intymne relacje damsko-męskie. Wszak relacje te – nie tylko pod kątem fizycznym – niezwykle wręcz zajmują amerykańskiego reżysera. Trudno jednak nazwać jego filmy „romantycznymi”, bo choć trącą łzawością to jest w nich coś szorstkiego, coś co nie do końca pozwala myśleć o nich ani w  kategoriach pełnych romantyzmu komedyjek ani też pełnokrwistej intelektualnej strawy. I tak, na przykład, ciekawe spojrzenie Allena na społeczną szkodliwość działania massmediów w „Zakochanych w Rzymie” przysłoniła swoją agresywnością i bezpruderyjnością Penelope Cruz, nieco może mniej zresztą szorstka i wyzywająca niż w filmie „Vicky Cristina Barcelona” okrzykniętym notabene „najseksowniejszym strzałem Allena”. Coś w Allenowskim zmyśle obserwacji jest zaburzone, coś psuje satysfakcję z oglądania filmu pomyślanego przecież jako misterna układanka. Podawszy nam na tacy produkt opatrzony etykietą „komedia”, reżyser niepokoi nas zbytnim epatowaniem seksualnością, skupianiem się na powłoce, bez wniknięcia głębiej w poruszaną problematykę intrygujących przecież relacji między kobietą a mężczyzną.

Jest w tym wszystkim co oferuje Allen jakaś odpowiedź na współczesne emocje. Życie chwilą, świadomość ryzyka utracenia pozycji społecznej i finansowej daje ludziom poczucie nieustannego zagrożenia, że to co najcenniejsze, czyli miłość, może stać się przedmiotem targu, handlu i całego trywialnego sztafażu, jaki towarzyszy rynkowej grze. A przecież nie o to chodzi w tej miłości. Lepiej więc uciec w romantyzm, chwilowe, choć intensywne emocje, lepiej zgubić się we flircie, ledwo dotknąwszy tego co naprawdę istotne, czyli pragnienia autentycznego dobra dla drugiego człowieka. Allen daje swoim widzom poczucie możliwości łatania relacji damsko-męskich bez wyraźnego ładu i składu. Wszystko jest więc byle jakie, intensywne czy – powiedzielibyśmy – na wariackich papierach. Ale w końcu filmy są barwne, poniekąd ujmujące, bo czyż można się nie zapamiętać ujrzawszy uroki Rzymu, Barcelony, Paryża, czy – jak w ostatnim obrazie Allena – Lazurowego Wybrzeża?

Co jednak więcej – poza uroczymi dla oka kadrami finansowanymi przez żądne promocji miasta – może nam powiedzieć o miłości dwukrotnie rozwiedziony mężczyzna, którego kolejną „małżonką” jest… adoptowana przez niego córka? Co może nam przekazać człowiek oskarżany o molestowanie seksualne przez inną – również adoptowaną – córkę, równocześnie, obok moralnej degrengolady, deklarujący ateizm?

Pomieszanie z poplątaniem

Traf chciał, że ów ateizm wypełznął z Allena w wyjątkowo oślizły sposób przy okazji jego najnowszego filmu „Magia w blasku księżyca”. Fabuła filmu oczywiście jest dość prosta: światowej sławy iluzjonista (w tej roli, trzeba przyznać, świetny Colin Firth) przybywa na Lazurowe Wybrzeże, by zdemaskować zjawiskowo piękną kobietę twierdzącą, iż utrzymuje kontakty z duchami. Jest więc unosząca się świeca, wywoływanie tych właśnie duchów, a do tego intelektualne pomieszanie z poplątaniem. Za Allenem ciągnie się bowiem sława reżysera komedii pobudzających myślenie, gdy tymczasem w „Magii…” reżyser ukazuje absolutne dyletanctwo – lub umyślną ignorancję – dla religii i Boga. Okultystyczne praktyki uroczego medium (przesympatyczna rola Emmy Stone), są dla Allena jednoznacznym dowodem na istnienie Absolutu. Kto bowiem uwierzy w satanistyczne wariacje igrającej z ciemnymi mocami kobiety, natychmiast zdaje się być nawrócony, pełen dobrotliwej wiary w Boga, co zresztą dla zaczytującego się w Nietzschem iluzjonisty jest – przynajmniej początkowo – źródłem wielkiego utrapienia. W końcu on sam przyjmuje okultystyczne praktyki, stając się równocześnie nieomal religijny. Jak jednak Allen łączy satanistyczne praktyki z modlitwą do Boga? Trudno zrozumieć, wszak nawet dla laika nie jest tajemnicą, że jedno i drugie się wyklucza, nie można przecież dwom panom służyć. Ale bohaterowie Allena owszem, mogą. I służą. Jeśli w ten sposób amerykański reżyser chciał podjąć rozważania nad duchową sferą człowieka, to pośliznął się na tej problematyce dość efektownie, wywijając przy tym bolesnego fikołka. Przyjrzawszy się jednak konkluzji jego rozważań, trudno nie spostrzec, że Allen bynajmniej nie liczył na poważną refleksję. Dla niego Bóg i szatan to jedna wielka bzdura, ułuda dla ludzi smutnych, źródło nieprawdziwych nadziei, zabawa dla naiwnych.

Nudny Nietzsche

I tak słynny twórca komedii po raz kolejny nie dał widzom nic, co można by nazwać przeżyciem intelektualnym. Nie jest bowiem żadną rewelacją, że ateista zafascynowawszy się okultyzmem, pokpi ostatecznie wszystko, nie dbając ani o niebezpieczeństwa mrocznych praktyk, ani o istotę tego, co oferuje chrześcijaństwo. Amerykański reżyser, uprawiając żonglerkę cytatami z Nietzschego (jakże zużyte są te frazy o śmierci Boga?), nie podejmuje wyzwania zmierzania się z potęgą ewangelicznego przekazu. Zostawia więc widzom pustkę, która ma stanowić ożywcze katharsis dla oddających się konsumpcyjnej rozpuście perwersyjnym wielbicielom galeriowych multipleksów. Bo skoro Boga nie ma, to może i dobrze, że od lat nie chodzę do kościoła. Nie dam się przecież nabrać ułudzie. Jak nie dał nabrać się Allen. Proszę jednak wierzyć – to Allen jest pierwszym nabranym i teraz nabiera nas wszystkich.

 

Krzysztof Gędłek

 

Magia w blasku księżyca, reż. Woody Allen; scen. Woody Allen; wyst. Emma Stone, Colin Firth, Simon McBurney, Eileen Atkins.    


Nasza ocena:  

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 132 773 zł cel: 300 000 zł
44%
wybierz kwotę:
Wspieram