14 września 2015

„Karbala” może się nie powtórzyć

("Karbala", reżyseria i scenariusz Krzysztof Łukaszewicz.)

Przegramy. Limit cudów, także tych dokonywanych polskimi rękami i okupionych polską krwią kiedyś się wyczerpie. Choć ukazana w najnowszym filmie Krzysztofa Łukaszewicza obrona City Hall w Karbali zakończyła się sukcesem, to w starciu

cywilizacyjnym ze światem islamu happy endu najprawdopodobniej nie będzie.


Wesprzyj nas już teraz!

Zwykle w obrazach wojennych padają – wygłaszane mniej lub bardziej patetycznym tonem pytania: „dlaczego tu jesteśmy?”, „po co nam to było?”, itp. Bywają one dla podkręcenia efektu oczywiście okraszone mało cenzuralnymi „ozdobnikami” a w zamierzeniu twórców filmu mają przydawać ich dziełu głębi psychologicznej, okraszając fabułę porcją swoistego fatalizmu. Co ciekawe, choć takie pytania w „Karbali” nie padają wprost, to jednak dowiadujemy się o przyczynach obecności polskich żołnierzy na irackiej ziemi. A są one – przynajmniej u Łukaszewicza – mówiąc wprost, merkantylne. Bohaterowie filmu trafili do Karbali dla zarobku, bo jak spora część rodaków, mają do spłacenia kredyty. Trudno krytykować takie podejście, w trudnym zawodzie żołnierza okazja do dorobienia do pensji nie pojawia się prawdopodobnie zbyt często. Przebywający w Karbali żołnierze są po prostu fachowcami zatrudnionymi do wykonania określonego „dzieła”. Przypomnijmy, że misja o której opowiada film miała mieć charakter stabilizacyjny, zaś jej wojenny charakter ujawnił się w trakcie jej trwania.

Po drugiej stronie konfliktu mamy do czynienia z zupełnie innym nastawieniem. O ile obu stronom nie można odmówić pełnego zaangażowania w podejmowane działania, to w przypadku napastników istotną rolę odgrywa pierwiastek fanatycznej zawziętości. O ile jedna ze stron chce rozgrywać partię szachów, to druga gotowa jest na „rosyjską ruletkę”, nawet z wypełnionym kulami magazynkiem. Broniący się w City Hall żołnierze – za co im oczywiście chwała – kierują się zasadami, które dla oblegających są dowodem słabości „niewiernych”.

Premiera „Karbali” w dniach, gdy Europa jest szturmowana przez uchodźców nadaje temu filmowi znaczenie, którego chyba nawet twórcy i fundatorzy obrazu nie przewidzieli. Choć na naszych oczach nie dokonuje się (jeszcze) militarna ofensywa, to jednak rosnąca z dnia na dzień rzesza imigrantów wchodzących w trzewia Starego Kontynentu z pewnością dokona zmiany jego oblicza. Trzeba dodać, patrząc choćby na zdominowaną przez muzułmanów Marsylię, jeszcze głębszej zmiany. To przeobrażenie mogłoby mieć znacznie mniej destrukcyjne oblicze, gdyby Europa pozostała wierna swym chrześcijańskim korzeniom. Wtedy zetknięcie się z silnie zakorzenioną i ugruntowaną tożsamością ufundowaną na islamie z pewnością wyglądałoby inaczej. Żołnierze z filmu Łukaszewicza – nawet jeśli ich motywy są przyziemne – na zagrożenie płynące ze strony irackiej ulicy reagują w jedyny właściwy sposób: bronią się i kontratakują. Można jednak mieć obawy, że to, co spotyka ich w ramach „podziękowań”, w przyszłości skutecznie ograniczy liczbę potencjalnych naśladowców.

Nad całym filmem unosi się także, być może jeszcze ważniejsze, pytanie o sensowność naruszenia status quo obowiązującego przez lata na Bliskim Wschodzie. Konsekwencje wydarzeń, których obrona City Hall w Karbali była jedną z odsłon, a które doprowadziły do tzw. arabskiej wiosny, krwawych wojen domowych i nowej wędrówki ludów, z pewnością jeszcze długo będziemy oglądać, i to nie tyle na ekranach, co w „realu”.

Bez wątpienia film „Karbala” warto zobaczyć, choć trudno go wpisać na listę wybitnych dzieł. Jeśli ktoś obiecuje sobie wiele po scenach balistycznych, a bliski jest mu sposób ich pokazywania chociażby w „Mieście 44”, może się jednak poczuć zawiedziony.

Trzęsąca się wiecznie kamera to zwłaszcza dla młodszego widza zbyt mało, by „wbić go w fotel”. Film robi się naprawdę ciekawy, gdy milką karabiny i odgłosy eksplozji. Wtedy można oddać się „myślącemu” sposobowi odbioru obrazu. W percepcji pomoże czujne wsłuchiwanie się w dialogi, wśród których można odnaleźć perełki, takie jak rozmowa kpt. Kalickiego, granego przez znakomitego Bartłomieja Topę z bułgarskim dowódcą komandosów, pamiętnym Piłatem z „Pasji” Gibsona – Christo Szopowem.

Na przeciwległym biegunie aktorskiego kunsztu znajduje się gra Antoniego Królikowskiego, obsadzonego w roli porwanego przez Irakijczyków i oskarżonego o niewykonanie rozkazu szeregowego. Strata tym większa, że sam wątek jest bardzo ciekawy a jego śledzenie daje sporą satysfakcję, zwłaszcza, iż samo rozstrzygnięcie obrony ratusza jest powszechnie znane. Mając to na uwadze, trzeba również docenić starania scenarzysty, który postarał się, by film trzymał w napięciu.

Dla wielu z widzów – nie ukrywam także i dla mnie – otwierająca film pieprzna anegdotka z kapelanem w roli głównej stanowiła bardzo zły zwiastun dla filmu „Karbala”. Patrząc na listę sponsorów obrazu można było się spodziewać nieomal wszystkiego. Czy wspomniana opowiastka jest prawdziwa, trudno dociec, warto mieć nadzieję, że nie. Kapitulacja powołanych do dawania nadziei i wspierania słabnących na duchu, przekreśliłaby ostatecznie jakiekolwiek szanse na zwycięstwo w wymiarze cywilizacyjnym.

Jedną z wymowniejszych scen – tę, w której widzimy powiewającą nad Irakiem polską flagę, można traktować jako symbol wspomnianych na początku „cudów”. Tym razem się udało. Dobrze się stało, że Krzysztof Łukaszewicz przybliżył nam wydarzenia z Karbali. Ich znajomość może się w niedługiej przyszłości przydać.

Łukasz Karpiel

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 127 624 zł cel: 300 000 zł
43%
wybierz kwotę:
Wspieram