30 sierpnia 2017

Kapelan marines. Duchowy opiekun żołnierzy walczących z komunistami

Kapral Ray Hilton zwinął się z bólu. Z przestrzelonej ręki bluznęła krew. Rozerwał zębami opatrunek osobisty, przycisnął go do rany. Głowę wypełniał mu hałas kanonady i jęki rannych kolegów.

 

Wokoło pociski wroga padały niczym grad, wznosząc kurzawy pyłu. Ray chciał stopić się z ziemią, wcisnąć się w nią jak robak. Czy to koniec? Czyżby miał złożyć kości tu, opodal zapomnianej przez Boga i ludzi wietnamskiej wioseczki Dong Son…?

Wesprzyj nas już teraz!

 

Zacisnął powieki w dziecięcym odruchu, nie chcąc widzieć nadchodzącej śmierci. Nagle ktoś dotknął jego ramienia. Otworzył oczy i ujrzał nad sobą kapelana, księdza porucznika Vincenta Capodanno. Usłyszał jego spokojny głos:

 

– Wszystko w porządku, żołnierzu. Będzie dobrze!

 

Ray nawet po wielu latach nie potrafił wyjaśnić, co wtedy się wydarzyło. Na pewno poczuł ulgę; szalejące wokół piekło jakby przycichło, diabelska kakofonia już nie raniła zmysłów. Kapelan raz jeszcze spojrzał na żołnierza i stwierdził:

 

– Bóg będzie z nami przez cały ten dzień!

 

Aniołowie okopów

 

Instytucja kapelanów wojskowych znana była w armii amerykańskiej już w 1775 roku, podczas wojny o niepodległość. Jednak pierwsi duchowni katoliccy wstąpili w szeregi dopiero w podczas wojny amerykańsko-meksykańskiej (1846-1848).

 

Były to trudne czasy dla katolików, czas prześladowań inspirowanych przez fanatycznych protestantów i masonerię (zob.: Legion Świętego Patryka). Tym bardziej wśród wiernych Kościoła służących w mundurach istniało wielkie zapotrzebowanie na opiekę duszpasterską i dwaj jezuici, John McElroy i Anthony Rey próbowali zaradzić temu wyzwaniu. Znamienne, że w trakcie służby obaj udzielali wsparcia duchowego również katolikom meksykańskim. Ojciec Anthony przypłacił życiem swe zaangażowanie (został znaleziony martwy z licznymi ranami od pchnięć lanc), otwierając długą listę katolickich kapelanów poległych w służbie amerykańskich sił zbrojnych.

 

Liczni duchowni przywdziali mundury w okresie wojny secesyjnej (1861-1865). Ojciec William Corby CSC, służący w Brygadzie Irlandzkiej wojsk Unii, zdobył sławę udzielając żołnierzom zbiorowej absolucji przed atakiem w dramatycznej bitwie pod Gettysburgiem. O. Emmeran M. Bliemel OSB, kapelan konfederackiego 4. Pułku Piechoty z Kentucky, poległ w bitwie pod Jonesborough, rażony pociskiem karabinowym w chwili, gdy udzielał ostatniego namaszczenia rannemu oficerowi. Inny konfederata, ks. Peter Whelan zasłynął jako apostoł chrześcijańskiego miłosierdzia, gdy skierowano go do okrytego złą sławą obozu jenieckiego w Andersonville. W koszmarnych warunkach przetrzymywano tam tysiące wziętych do niewoli unionistów. Ksiądz Whelan przez wiele miesięcy niósł pomoc jeńcom, organizując dla nich pomoc żywnościową i medyczną, a równocześnie toczył boje z administracją obozową, pragnąc wymusić poprawę bytu przetrzymywanych. Zyskał ogromny szacunek jeńców, powszechnie tytułowali go „Aniołem z Anersonville”. Zmarł kilka lat po wojnie na chorobę płuc, której nabawił się spiesząc w pomocą więzionym wrogom.

Nie powinien być zapomniany także ks. John B. DeValles, zwany „Aniołem okopów”, który podczas Wielkiej Wojny niestrudzenie przemierzał zatopione we krwi pobojowiska „ziemi niczyjej” Frontu Zachodniego, by ratować rannych oraz opatrywać sakramentami umierających żołnierzy, zarówno alianckich jak i niemieckich (sam zmarł dwa lata po zakończeniu działań wojennych na skutek dolegliwości wywołanych zatruciem gazem bojowym).

 

Podczas II wojny światowej 3,2 tys. amerykańskich księży (co dziesiąty!) służyło jako kapelani wojskowi; 70 poległo w akcji bądź zmarło w niewoli. Pierwszy zginął ks. Aloysius Schmitt, zaokrętowany na pancerniku USS „Oklahoma”, storpedowanym w Pearl Harbour. Ks. Aloysius, uwięziony pod pokładem tonącego okrętu, do ostatniej chwili wypychał na zewnątrz przez ciasny iluminator kolejnych marynarzy (zdołał uratować 12 ludzi), sam rezygnując z ocalenia.

 

W straszliwym Marszu Śmierci na półwyspie Bataan na Filipinach wzięło udział pięciu wziętych do niewoli duchownych. Jednym z nich był ks. William Cummings, człowiek, któremu przypisuje się autorstwo słynnego aforyzmu: „W okopach nie ma ateistów”. Zmarł w niewoli, do ostatka wspierając współtowarzyszy.

 

Redemptorysta Lawrence Lynch poległ na Okinawie – w chwili, gdy udzielał Komunii Świętej rannemu żołnierzowi, uderzył w nich japoński pocisk artyleryjski, zabijając obu (dowódca batalionu, podpułkownik Clark, również katolik, podbiegł wówczas do krwawych szczątków, padł przy nich na kolana i z czcią pochwycił w usta konsekrowaną Hostię, wciąż tkwiącą w palcach martwego kapłana. Spożył Ją, chroniąc przed zbezczeszczeniem).

 

W wojnie koreańskiej straciło życie sześciu katolickich kapelanów US Army. Był wśród nich Sługa Boży Emil J. Kapaun, syn czeskich imigrantów, weteran II wojny światowej, w Korei służący w 1. Dywizji Kawalerii. Wzięty do niewoli przez Chińczyków, heroicznie pomagał współtowarzyszom niedoli. Sam wycieńczony i schorowany (cierpiał na infekcję oczu, bolesny skrzep w nodze i zapalenie płuc), odstępował jeńcom swe racje żywnościowe, podnosił na duchu, organizował życie obozowe, a przede wszystkim dbał o życie duchowe. Zmarł z powodu wycieńczenia i chorób, gdy komuniści odmówili mu opieki medycznej.

 

Misjonarz

 

Vincent Robert Capodanno przyszedł na świat 13 lutego 1929 roku w Staten Island, jako dziesiąte dziecko włoskich imigrantów. Po ukończeniu szkoły średniej wstąpił do seminarium duchownego towarzystwa misyjnego Maryknoll. Jako kapłan pracował na misjach na Tajwanie, potem w Hongkongu.

 

W tym czasie płomienie wojny pożerały Półwysep Indochiński. Komuniści rządzący Wietnamem Północnym zaatakowali sąsiednie kraje – Wietnam Południowy, Laos, Kambodżę – wpierw wspierając tamtejszych rebeliantów, by następnie wkroczyć wielotysięcznymi formacjami regularnych wojsk. USA zareagowały z opóźnieniem, wysyłając własne oddziały. Obecność wojskowa Amerykanów miała swe blaski i cienie, jednak co najistotniejsze, administracja z Waszyngtonu prowadziła tę wojnę ze zdumiewającym niedołęstwem, za które zapłacili krwią zarówno żołnierze amerykańscy, jak i ich azjatyccy sojusznicy.

 

Jednak do wojskowych należała służba ojczyźnie, a nie ocena działań polityków. Gotowość włożenia munduru zgłosił również ojciec Capodanno. W kwietniu 1966 roku otrzymał przydział do Wietnamu Południowego, do 1. Dywizji Piechoty Morskiej. Legendarni marines nie posiadali własnego pionu duszpasterstwa, więc o. Vincent występował oficjalnie jako kapelan Marynarki Wojennej. Szybko dał się poznać jako zaangażowany kapłan, zdobywając olbrzymią popularność wśród żołnierzy. Odprawiane przez niego Msze przyciągały zarówno Amerykanów, jak i Wietnamczyków.

 

Ojciec Vincent szczęśliwie odsłużył roczną turę bojową, po której poprosił o przedłużenie pobytu w Wietnamie o dodatkowe 6 miesięcy. Służył wówczas w 3. batalionie 7. Pułku marines.

 

Czyściec Dong Son

 

4 września 1967 roku nad ranem, opodal wioski Dong Son w dolinie Que Son, pięciuset marines z 1. i 3. Batalionu 7. Pułku Piechoty Morskiej stanęło oko w oko z pięciokrotnie liczniejszym zgrupowaniem wojsk północnowietnamskich.

 

W wyjątkowo trudnej sytuacji znalazły się dwa plutony kompanii M z 3. batalionu. Zmasowany ostrzał z moździerzy i broni automatycznej przydusił marines do ziemi. Straty rosły lawinowo.

 

Ojciec Capodanno przebywał wówczas na względnie bezpiecznym posterunku obserwacyjnym. Usłyszawszy o niedoli kompanii M, ruszył zaraz z pomocą. Zdołał dotrzeć na miejsce, pokonując pod ostrzałem otwartą przestrzeń. Następne godziny miały okazać się najważniejszymi w całym życiu kapłana, a on wypełnił je całkowicie poświęceniem. Zachęcał do wytrwania, dodawał otuchy przerażonym, udzielał sakramentów umierającym. Tam, gdzie inni nie śmieli unieść głowy, on czołgał się wynosząc rannych spod ostrzału. Uratowani żołnierze z fascynacją wspominali jego nadzwyczajny spokój.

 

– Przykład kapelana dał odwagę i siłę do działania wszystkim, którzy go widzieli – zaświadczył kapral David Brooks.

 

Jednak kapłan nie był kuloodporny. Gdy udzielił już pomocy około 7 rannym, w pobliżu eksplodował granat moździerzowy. Odłamek ugodził ojca Vincenta w prawe ramię, jakby przekazując ostrzeżenie. On zaś prowizorycznie opatrzył ranę, po czym natychmiast poczołgał się w stronę konającego sierżanta Petersa. Razem odmówili Modlitwę Pańską. Po chwili podoficer znieruchomiał na zawsze. Potem ojciec Vincent pomógł jeszcze 6 lub 7 rannym, w tym sierżantowi Manfrze, którego wyniósł spod krzyżowego ognia karabinów maszynowych.

 

Nagle tuż obok kapelana uderzył kolejny granat moździerzowy. Eksplozja cisnęła kapłanem o ziemię. Najbliżej leżący żołnierze myśleli, że to już koniec ich ukochanego Padre. Ale on wciąż żył, choć wybuch i odłamki odcięły mu część prawej ręki, poharatały lewą, również obie nogi i twarz. Wkrótce ocknął się. I wtedy raz jeszcze usłyszał wołanie o pomoc.

 

Bramy Raju

 

Ojciec Vincent uniósł głowę. Ujrzał żołnierza z przestrzelonymi nogami, leżącego w odległości zaledwie 15 metrów od stanowiska nieprzyjacielskiego karabinu maszynowego. Ranny próbował wcisnąć się w nierówności terenu, a północnowietnamski celowniczy zasypywał jego kryjówkę gradem pocisków.

 

Duchowny przełamał ból. Brocząc krwią, z ogromnym wysiłkiem zaczął czołgać się w stronę towarzysza broni. Komuniści natychmiast dostrzegli śmiałka, w jego stronę popłynęły strugi ognia. A on wciąż zmierzał do celu, choć ziemia wokół kipiała od uderzeń pocisków. Okaleczone kończyny uparcie szarpały grunt, wlokąc kapłana na spotkanie z losem.

Kiedy dotarł do rannego, odgrodził go własnym ciałem od pozycji wroga; osłonił go niczym żywa tarcza. Uniósł się nieco, chcą pomóc w nałożeniu opatrunku… Wtedy przeszyła go seria z karabinu maszynowego.

 

Bitwa zakończyła się nazajutrz o świcie, gdy do akcji wkroczyło amerykańskie lotnictwo. Komuniści wycofali się, porzucając zwłoki 130 poległych towarzyszy. Również marines byli straszliwie poharatani; oberwał co trzeci z nich, mieli 54 zabitych i 104 rannych.

Na ciele poległego ojca Capodanno naliczono 27 ran od pocisków i odłamków. Kapłan był jednym z siedmiu katolickich duchownych służących w amerykańskich sił zbrojnych, jacy zginęli w Wietnamie. Pośmiertnie przyznano mu najwyższe odznaczenie wojskowe – Medal Honoru. W XX stuleciu owego wyróżnienia dostąpiło pięciu kapelanów wojskowych – wszyscy byli katolikami, a trzech otrzymało je pośmiertnie. Marynarka uczciła duchownego nadając jego nazwisko fregacie USS „Capodanno”. 4 września 1981 roku okręt został pobłogosławiony przez papieża Jana Pawła II, jako pierwsza jednostka w dziejach US Navy.

W 2002 roku rozpoczął się proces beatyfikacyjny ojca Vincenta. Zgromadzona dokumentacja obejmuje m.in. przypadki uzdrowień przypisywanych jego wstawiennictwu, w tym niewytłumaczalne z punktu widzenia medycyny uzdrowienie wietnamskiej zakonnicy chorej na zaawansowanego raka.

 

Następcy

 

W ostatnich latach od 25 do 35 proc. amerykańskich wojskowych przyznawało się do przynależności do Kościoła rzymskokatolickiego. Pociechę duchową zapewniało im około 300 kapłanów.

 

Zawsze niełatwa praca duszpasterska w tym środowisku w dzisiejszych czasach dostarcza nowych wyzwań, jak przeciwstawianie się szalejącemu marksizmowi kulturowemu i „politycznej poprawności”, uparcie szturmującym bramy koszar. Bywa, że dla duchownych rzetelnie wykonujących swe obowiązki nagrodą są szykany ze strony „postępowych” zwierzchników i agresja lewackich mediów. Jednak nikt nie obiecywał, że będzie łatwo.

 

***

 

29 maja 2004 roku eksplozja improwizowanego ładunku wybuchowego (IED) zdemolowała pojazd, którym ksiądz major Henry Timothy Vakoc wracał z odprawionej dla wojska Mszy. Dramat wydarzył się pod irackim Mosulem.

 

Ks. Vakoc w zamachu stracił oko, miał również ciężkie obrażenia mózgu. Miał żyć jeszcze pięć lat, ale rany na zawsze przykuły go do szpitalnego łóżka. Jego stronę internetową odwiedziło tysiące weteranów, zapewniając o swej pamięci.

 

– Uwielbiałem uczestniczyć w twoich Mszach – pisał jeden z żołnierzy. – Twe kazania pomagały utrzymać poczucie normalności w otaczających nas smutku i chaosie.

Kiedy tylko ksiądz Vakoc został przetransportowany na ojczystą ziemię, do wojskowego centrum medycznego w Waszyngtonie, u jego łoża boleści stawił się miejscowy kapelan. Pochylił się nad zabandażowanym, pogrążonym w śpiączce kolegą po fachu i rzekł:

 

– Tim, nadal jesteś księdzem, a to łóżko jest teraz twoim ołtarzem!

 

 

Andrzej Solak




 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie