7 marca 2017

Joanna Siedlecka: nie znoszę babskich spędów

Gdy wykładałam na Wyższej Szkole Dziennikarskiej imienia Melchiora Wańkowicza na Nowym Świecie w Warszawie nie raz spotykałam się z sytuacją, że feministki i różne inne „genderówy” wynajmowały studentów i płaciły im po 100 zł, za wzięcie udziału w ich marszach. Studenci często nie wiedzieli, w czym biorą udział. Po prostu cieszyli się z zarobionych pieniędzy – mówi Joanna Siedlecka – pisarka, publicystka, laureatka nagrody literackiej im. Józefa Mackiewicza.


 

Wesprzyj nas już teraz!

W swojej książce „Biografie odtajnione. Z archiwów literackich bezpieki” opisała Pani kariery rozmaitych „postępowych” kobiet w czasach PRL-u. Zacznijmy od Marty Tomaszewskiej. Czy można ją nazwać feministką?


I tak, i nie. Marta Tomaszewska (TW „Marta”) była osobą „kochającą inaczej” i przede wszystkim nastawioną na robienie kariery. Z drugiej strony łamała ona najważniejsze hasło głoszone przez ruch feministyczny, czyli: „Kobiety są siostrami, które mocno się kochają i zawsze sobie pomagają”. Tomaszewska w sposób wyjątkowo okrutny donosiła na swoje najbliższe „przyjaciółki” – pisarki, dziennikarki, poetki, wydawczynie, co stanowiło nie lada gratkę dla Służby Bezpieczeństwa, a jej pomagało w osiągnięciu życiowego „sukcesu”.

Jak więc nazwałaby pani Tomaszewską?


Pod pewnymi względami na pewno była „kobietą wyzwoloną”, w dodatku chorą z ambicji. W środowisku literackim wszyscy wiedzieli o jej skłonnościach „wyłącznie do kobiet”, co stanowiło raczej powód do pobłażliwego uśmiechu niż pogardy. Tłumaczono bowiem, że „Marta” szuka miłości i dlatego podrywa różne panie. Żarty skończyły się, gdy otwarto archiwa bezpieki i światło dzienne ujrzała jej teczka, a razem z nią wyszły na jaw motywy kierujące nią.

Donosy Tomaszewskiej pokazują jednoznacznie, że dla kariery była ona w stanie zniszczyć każdego. I tak też robiła! Najbardziej ucierpiała przez nią znakomita poetka, jej najbliższa przyjaciółka – Anna Kamieńska – osoba początkowo niewierząca, która nawróciła się po śmierci męża, Jana Śpiewaka. Przyjaźniła się ona z księdzem Twardowskim i bardzo wiele mu zawdzięczała. W środowisku literackim niektórzy złośliwcy określali ją jako neofitkę i podśmiewali się z jej nawrócenia i z jej głębokiej wiary. Nie zmienia to faktu, że religijne wiersze Kamieńskiej są po prostu przepiękne i autentyczne, a wiele z nich recytowano w kościołach.

Kamieńska chętnie pomagała innym, co nie podobało się SB, ponieważ stawała po stronie „nie tych, co trzeba”. Wszelkie formy wsparcia, głównie finansowe, miały iść „do swoich”, a nie rzeczywiście potrzebujących. Dlatego właśnie w sprawę zaangażowano Tomaszewską, którą Kamieńska obdarzyła ogromnym zaufaniem.

Profesor Paweł Śpiewak, syn Anny Kamieńskiej powiedział, że „TW Marta” w jakimś sensie „uwiodła” jego matkę.


I to jest w tym wszystkim najbardziej przerażające. Tomaszewska potrafiła psychicznie zdominować innych, zwłaszcza kobiety. Świetnie dostosowywała się do każdej ofiary swoich donosów i przed każdą z nich odgrywała kogoś innego, w zależności od sytuacji czy potrzeby chwili. Staram się nie używać mocnych słów, ale w tym wypadku inaczej nie można: Marta Tomaszewska była kobietą nikczemną!

Czy to właśnie „dzięki” swojej nikczemności TW „Marta” osiągnęła tak wielki sukces literacki? Zdobyła ona przecież kilka prestiżowych nagród literackich, a jej książki wydawano w dziesiątkach tysięcy egzemplarzy.


Niestety tak. Podam przykład jej bezwzględności: Anna Kamieńska niejednokrotnie przeżywała problemy emocjonalne, czuła się samotna i niepotrzebna. Co robiła wówczas jej „najlepsza przyjaciółka”, Marta? Przekazywała informacje SB, które natychmiast wzywały Kamieńską na przesłuchanie, jeszcze bardziej wpychając ją w psychiczny dół.

Tomaszewska była niezwykle kiepską grafomanką, ponieważ bardzo nieudolnie starała się naśladować popularne trendy ówczesnej literatury dziecięcej i młodzieżowej. Swoją karierę zbudowała głównie na krzywdzie „swoich sióstr”.

Czy Tomaszewska była taka od zawsze, czy też to system ją ukształtował?


„Marta” była córką stalinowskiego sędziego, więc najgorsze wzorce czerpała już z rodzinnego domu.  Komunizm potrzebował takich ludzi jak ona: przeciętnych i słabych, ponieważ oferował im zaszczyty i przywileje w zamian za realizowanie niegodziwości.

Tomaszewskiej to odpowiadało. Donosiła nie tylko na Annę, ale również na jej bliskich, w tym, co jest wyjątkowym okrucieństwem, na jej chorego na serce syna – Janka.

Przejdźmy do kolejnej „bohaterki” pani książki – Janiny Broniewskiej, żony Władysława Broniewskiego. Czy  mogłaby ona iść na czele każdej „Manify” i każdego „Czarnego protestu”, jako uosobienie tego wszystkiego, o co walczą feministki?


Moim zdaniem nie ma sensu przeceniać tego marginalnego ruchu. Zdecydowana większość kobiet nie bierze w tym udziału. Przyznam szczerze, że nie bardzo wiem, czego tak naprawdę chcą współczesne feministki. Oprócz walki z obecną władzą i rzucania ogólnych haseł nie mają one nic do powiedzenia ani zaproponowania. Kogo bowiem może porwać hasło „Dość wyzysku reprodukcyjnego”?

Marsze feministek zawsze wzbudzają we mnie serdeczny śmiech niż jakiekolwiek zainteresowanie. Mam poważne wątpliwości, co do ich autentyczności.

Dlaczego?


Gdy wykładałam na Wyższej Szkole Dziennikarskiej imienia Melchiora Wańkowicza na Nowym Świecie w Warszawie nie raz spotykałam się z sytuacją, że feministki i różne inne „genderówy” wynajmowały studentów i płaciły im po 100 zł, za wzięcie udziału w ich marszach. Studenci często nie wiedzieli, w czym biorą udział. Po prostu cieszyli się z zarobionych pieniędzy.

Między innymi dlatego całkowicie im nie wierzę. Kobiety mają wiele innych, dużo ciekawszych zajęć niż jakieś marsze „przeciwko wyzyskowi reprodukcyjnemu”.

Wróćmy do Janiny Broniewskiej.


Broniewska była przede wszystkim zatwardziałą komunistką, większą niż Wanda Wasilewska. Czy była feministką? W jej przekonaniu jak najbardziej.

Pochodziła ze strasznej biedy. Jej ojciec był postacią szemraną, porzucił rodzinę. Ze względu na swoją urodę i „lekkie podejście” do mężczyzn oczarowała Władysława Broniewskiego, który popełnił dla niej mezalians.

W latach stalinowskich trzęsła Związkiem Literatów Polskich i pełniła wysokie funkcje w organizacjach partyjnych. Chętnie powtarzała hasła pierwszych feministek „szalejących” już w czasach Lenina, m.in. Aleksandry Kołłontaj. „Seks to dla komunisty szklanka wody”, to tylko jedna z tych „mądrości”.

Broniewska, jak na „porządną feministkę” przystało, nie przestrzegała żadnych reguł, nawet tzw. „moralności komunistycznej”.


Zgadza się. Nienawiść do tradycji, takiej jak rodzina, po prostu emanowała z niej. Aborcję uważała za największą zdobycz kobiety, nieograniczona ilość partnerów seksualnych, wykorzystywanie innych do swoich celów – tak wyglądał katalog jej „wartości”, według których starała się wychować zarówno  córkę i wnuczkę.

Jej syn – Staś – bardzo długo nie umiał w ogóle mówić, ponieważ Broniewska zamiast zajmować się dzieckiem wolała pełnić funkcję na froncie w armii Berlinga. Jej córka – Anka – do pewnego momentu odzwierciedlała wszystko, co w Broniewskiej było najgorsze. Podam przykład: Anka dostała stypendium paryskie i bez zastanowienia porzuciła niemowlę, ponieważ wolała wyjechać i robić karierę.

Nadchodzi rok 1956. Broniewska jak i inni stalinowcy zostaje odsunięta do dalszego szeregu. Czy był w jej życiu jakikolwiek epizod wskazujący, że zrozumiała, jak wiele zła wyrządziła?


Niestety nic na to nie wskazuje. Broniewska uwiodła narzeczonego swojej córki, przez co Anka popełniła samobójstwo. To z kolei doprowadziło do zamknięcia Władysława Broniewskiego w szpitalu psychiatrycznym, po to aby milczał o tragedii i osobach za nią odpowiedzialnych, czyli Janinie, wysokich dygnitarzach partyjnych oraz Bogdanie Czeszce – narzeczonym Anki uwiedzionym przez Broniewską.

Nie tylko rodzina ucierpiała przez jej komunistyczno-feministyczną nienawiść. Ona decydowała o przydziale pieniędzy, mieszkań dla stalinowskich literatów. Wielu osobom złamała kariery, wielu literatów strasznie upokorzyła. Broniewska była niczym „pani życia i śmierci” – to ona tworzyła i niszczyła ludzi, to ona decydowała o ich przyszłości. Po 1956 roku to się skończyło. Jej książki poszły na przemiał, pozostała tylko pogarda od wszystkich, których skrzywdziła.

Czy cokolwiek zrozumiała? Być może. Przed śmiercią poprosiła bowiem, aby pochować ją obok córki.

Czego życzyłaby pani feministkom przygotowującym się do wyjścia na ulice Warszawy 8 marca?


Nie mam żadnej przyjaciółki, która chodziłaby na jakieś „manify” czy „czarne protesty” (śmiech). Powiem szczerze: nie znoszę babskich spędów ani babskich gremiów.  Lepiej czuję się w towarzystwie „mieszanym” i wydaje mi się, że większość podziela moje zdanie. Jeśli chcą maszerować, to niech to robią. Idzie wiosna, a nuż trochę się przewietrzą i ochłoną.

Gdyby jeszcze chodziło im o coś sensownego i ważnego… Niestety – im się wydaje, że są nowoczesne i wyzwolone niczym Tomaszewska i Broniewska. W rzeczywistości wykorzystuje się je do wywołania kolejnej zadymy.

 

Dziękuję za rozmowę.



Rozmawiał Tomasz Kolanek

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie