8 kwietnia 2019

Jemen: Niegdyś Arabia Felix, dziś Brama Łez

(REUTERS/Khaled Abdullah /Forum)

Rzymianie kiedyś nazwali tę ziemię Arabia Felix – Szczęśliwą Arabią. Nawiązywali w ten sposób do łagodnego klimatu tutaj panującego oraz względnej zamożności lokalnej ludności. Dziś kraina ta jest terytorium jednego z najuboższych państw arabskich, co gorsza, ogarniętego pogłębiającym się konfliktem, który coraz napastliwiej upomina się o życie, zdrowie i majątek kolejnych ofiar. Jemen, bo o tym państwie mowa, dawno już przestał być szczęśliwą Arabią. Brama Łez, względnie Brama Lamentu, czyli nazwa nadana pobliskiemu przesmykowi morskiemu o wiele trafniej oddawałaby dzisiejszy obraz kondycji tej krainy. Co przywiodło dzisiejszy Jemen do domowego konfliktu? Jakie są jego przyczyny i szanse na przezwyciężenie?

 

Wojna domowa w Jemenie wybuchła jako bezpośrednia konsekwencja odsunięcia prezydenta Aliego Abdullaha Saleha od władzy w 2012 roku Saleh, choć, mówiąc delikatnie, nie był postacią kryształową, to znalazł sposób na trwanie nowego tworu politycznego w postaci zjednoczonego po 1990 roku. Jemenu we względnym spokoju. Pod władzą Saleha znalazł się dziwaczny twór polityczny, składający się z jednej strony z szyickiej północy, przejawiającej ambicję do odtworzenia imamatu oraz radykalizującego się sunnickiego południa. Niezwykle skomplikowana sytuacja wewnętrzna rodziła konflikty, jak choćby ten z Husseinem Badr Eddinem al-Houthim, duchownym i politykiem, twardo stawiającym kwestię szyickiego prymatu w jemeńskim państwie. To od jego nazwiska wzięło nazwę fundamentalistyczne ugrupowanie religijno-polityczne, które w przyszłości przejęło kontrolę nad całą północą. Póki co, w pierwszych latach po zjednoczeniu państwa przekupstwem, fortelem lub strachem jemeńskiemu prezydentowi udawało się kłaść tamę politycznym ambicjom Houthiego i jego akolitów. 

Wesprzyj nas już teraz!

    

Tymczasem na południu przez całe lata dziewięćdziesiąte i później to, co stało się jedną z najlepiej rozpoznawalnych marek terrorystycznych na świecie, al-Kaida, otrzymało cieplarniane warunki w postaci działających bez większych przeszkód baz szkoleniowych, finansowania i logistyki. Była to dla jemeńskiego prezydenta cena względnego spokoju na południu i utrzymującej się przynajmniej formalnie lojalności południa względem jemeńskiego państwa.

 

Układ, jako gwarantujący stabilność w obrębie Bramy Łez był do przyjęcia przez międzynarodowe siły tak długo, jak bojownicy al-Kaidy – radykalni sunnici oraz zwolennicy Husseina al-Houthiego pozwalali trzymać się na łańcuchu. Z chwilą, gdy sunniccy radykałowie zerwali się spod kurateli i uzbrojeni w pasy szahidów, poszli w świat, układ przestał być akceptowalny. Prezydent Saleh stał się dla USA jednym z pionków do usunięcia z szachownicy. Wiosna arabska miała go, podobnie jak wielu innych przeżytych przywódców państw arabskich, zdmuchnąć bezpowrotnie z politycznej sceny dziejowej.

  

Zadanie podmiany na stanowisku jemeńskiego prezydenta okazało się łatwiejsze do sformułowania, niż wprowadzenia w życie. Wybór na następcę wydawał się tyleż prosty, co oczywisty i padł na wieloletniego wiceprezydenta Jemenu P. Abd Rabbuha Mansoura Hadiego, który całą swoją polityczną karierę zbudował na byciu marionetką w rękach kolejnych mocarstw zagranicznych – wpierw Brytyjczyków, potem Sowietów, wreszcie Amerykanów. Człowiek z taką przeszłością, do tego (teoretycznie) sunnita z południa nie mógł być do zaakceptowania przez północnojemeński establishment. Nie trwało długo, zanim do urzędu prezydenta wyniesiony pozostał na nowo niezatapialny Saleh w koalicji z ruchem Houthi.

 

Rozpoczął się triumfalny pochód sił północnojemeńskich na południe zwieńczony tymczasowym zajęciem większej części kraju, co wywołało w sąsiednim Rijadzie niepokój na tyle duży, że zadecydowano o powołaniu do życia koalicji pod saudyjskim (za amerykańskim przyzwoleniem) przywództwem mającej za cel „przywrócenie pokoju” w sąsiednim Jemenie, a w efekcie do niedopuszczenia do powstania na terenie półwyspu arabskiego dużego państwa rządzonego przez szyicka sektę. Siły koalicji szybko odbiły z rąk północnojemeńskich rebeliantów ziemie tworzące niegdyś Jemen południowy. Pochód na północ został zatrzymany wskutek m.in. zaminowania przez bojowników z północy głównych tras przemarszu na północ. Wskutek powyższego siły koalicji wzmogły ataki lotnicze na wrogie pozycje, przeszły też do ofensywy na ostatni port morski znajdujący się jeszcze w rękach Północnego Jemenu, tj. Hudejdę, w celu odcięcia przeciwników od – i tak zbyt skąpych, jak na potrzeby – dostaw żywności i leków. Wojna głodem i minami rozpętała się w najlepsze.

 

Istnieje kilka przyczyn, dla których jemeński konflikt nie gaśnie. Główną przyczyną jest saudyjska chęć niedopuszczenia do powstania na terenie Półwyspu Arabskiego sporego państwa (o populacji liczącej blisko 30 milionów mieszkańców) kontrolowanego przez szyicką, a więc doktrynalnie wrogą wahabitom, sektę. Sęk w tym, że po śmierci prezydenta Saleha w grudniu 2017 roku, brak jest laickiego bezpiecznika mogącego być akceptowalną opcją polityczna dla szyitów z północy i sunnitów z południa.

 

Zainteresowanie przedłużeniem konfliktu okazuje także Iran, popierający ruch Houthiego ze względów doktrynalnych. W interesie Iranu jest także utrzymywanie Arabii Saudyjskiej w stanie ciągłego krwotoku w postaci ubytku środków finansowych i strat wizerunkowych w związku z prowadzoną brutalnie kampanią wojenną.

 

Naturalnie, bezpośrednie zainteresowanie podsycaniem konfliktu przejawiają także USA i Izrael, które zainwestowały wiele sił i środków, by wepchnąć Arabię Saudyjską do otwartej wojny z Iranem. Jemeński konflikt bez wątpienia przybliża je do osiągnięcia tego celu.

 

Karty w ręku niezbędne do odegrania znaczącej roli w Jemenie wydaje się mieć Rosja. Związek Radziecki przez kilkadziesiąt lat był politycznym protektorem południowego Jemenu – dzisiaj kontrolowanego przez siły prosaudyjskiej koalicji. Nie należy wątpić w to, że Rosjanie do dzisiaj mają w tej części kraju swoje „aktywa”. Z drugiej strony, protektorem ruchu Houthi jest Iran, z którym Rosja zachowuje relacje więcej niż poprawne. Formalne zaangażowanie Rosji na jakimś etapie konfliktu wydaje się zatem tylko kwestią czasu.

 

Konflikt nie ma się ku końcowi. Saudowie i Amerykanie, podobnie jak Irańczycy mogą kontynuować finansowanie swoich stronników długo. Trudno oczekiwać, by członkowie antyszyickiej koalicji byli w stanie dokonać tego, co nie udało się wcześniej Turkom i Brytyjczykom – ujarzmić zajdyckich górali na ich własnej ziemi. Brnięcie dalej w konflikt przekształcać go będzie coraz bardziej na podobieństwo konfliktu w Afganistanie, tyleż brutalnego i okrutnego, co bezsensownego i bezowocnego. To, że wszyscy mają tego świadomość nie oznacza, że tak się nie stanie.

 

Póki co, niewielu troszczy się o Jemen, biedny, górzysty kraj gdzieś na końcu świata. Oenzetowskie raporty nie przyciągają wzroku. Kilka tysięcy oficjalnie odnotowanych zgonów wskutek konfliktu w ciągu kilku lat walki nie robi dużego wrażenia. W Polsce więcej osób ginie przecież na drogach. Tu leży specyfika jemeńskiego konfliktu. Gdzie bronią na wojnie są naloty, miny czy głód, linie frontu tracą sens. Najcięższe straty często pojawiają się nie tam, gdzie padają strzały, a więc nie tam, gdzie można spodziewać się dziennikarzy, kamer względnie komórkowych telefonów z pełnym zasięgiem. Zabici to również ofiary walk i nalotów mających miejsce w obrębie wiosek położonych gdzieś w jemeńskich górach. Takie ofiary mogą nie trafić do oenzetowskich tabelek. Jedynie szacunkowo określa się śmiertelność wśród tych, którzy padli ofiarami głodu albo z braku opieki lekarskiej. Tacy ludzie umierają po cichu, z dala od kamer, a bliscy przy podobnej okazji nie zawiadamiają przecież międzynarodowych organizacji. Próżno tam szukać także ofiar min, których tysiące straszą swym fatum na polach w okolicy miast Marib, ad-Dali’ czy Ta’izz. Miny urywają kończyny, okaleczają, ale najczęściej nie zabijają. Nie zmuszają więc protektorów skonfliktowanych stron do szybszego zakończenia konfliktu. Z rzadka przyciągają tylko uwagę co bardziej ckliwych celebrytów.

 

To fatalne wiadomości dla blisko trzydziestu milionów Jemeńczyków, zamkniętych niczym w klatce między morzem, pustynią, górami i wrogą Arabią Saudyjską. Jedyną ich winą, w przeważającej większości, jest to, że urodzili się zbyt blisko Bramy Lamentu, jednej z kluczowych w światowym handlu cieśnin morskich. Ci, którzy na tym handlu korzystają najbardziej, a więc światowe potęgi ekonomiczne, chcą mieć pewność za wszelką cenę, że w obrębie Bramy panuje spokój gwarantowany przez kontrolowane przez nich siły. Coś do udowodnienia mają także ci, którzy dominację dotychczasowych potęg poddają w wątpliwość. Zniszczenie górzystego kraju i wyniszczenie jego ludności bronią, głodem i chorobą, jak pokazują fakty, jest ceną, którą tak jedni, jak drudzy gotowi są zapłacić i płacą.

 

Ksawery Jankowski

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie