26 czerwca 2018

Skąd tylu „samotnych”? To już prawdziwa epidemia!

(fot. porah / sxc.hu)

Mój przyjaciel pracuje w klinice zdrowotnej w średniej wielkości mieście na Środkowym Zachodzie. Opowiedział mi o specyficznych pacjentach przychodzących na leczenie. Są wśród nich starzy i młodzi, bogaci i biedni. Znajdują się wśród nich zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Można śmiało powiedzieć, że reprezentują oni przekrój Ameryki.

 

Co ciekawe, owi pacjenci nie są chorzy – lecz samotni. Inni lekarze uprzedzili go, że coraz więcej pacjentów przychodzi bez żadnej choroby. Choć kryją się z tym, to pragną po prostu z kimś porozmawiać. Potrzebują uwagi kogoś dbającego o nich. Tymczasem lekarze często dostrzegają, że najlepsze lekarstwo to po prostu dobra konwersacja. Po sesji wychodzą zadowoleni z otrzymania jakiejś ogólnej porady i czekają aż do następnego spotkania.

Wesprzyj nas już teraz!

 

To samotny i przygnębiający świat. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że ta historia wskazuje na coś głębszego, co dzieje się w Ameryce. Praktykowanie cnoty i relacje społeczne zostały zerwane i coraz trudniej je naprawić.

 

Samotność – ukryta epidemia

 

Samotność to wyjątkowo realny problem. Nazywa się ją mianem ukrytej epidemii, zagrażającej rozległym grupom amerykańskiego społeczeństwa. Tymczasem znacznie powyżej 40 procent dorosłych Amerykanów czuje się samotnie. Choć technologia umożliwia nam najlepszą komunikację w historii, to wskaźnik samotności podwoił się od lat 80.

 

Samotność wpływa na zdrowie fizyczne i psychiczne, długowieczność oraz poziom stresu. Prowadzi także do szukania ucieczek w narkotykach, lekach przeciwbólowych, nadmiernym jedzeniu, piciu i rozmowie. Samotność ma wiele przyczyn. Jedną z nich jest samotne zamieszkiwanie coraz większej liczby ludzi. Według danych amerykańskiego urzędu statystycznego (US Census Bureau) co trzeci Amerykanin powyżej 65 lat i połowa tych powyżej 85 roku życia mieszka samemu. Problem pogłębia również spadający odsetek małżeństw i płodności. Co więcej, bardziej mobilny styl życia sprzyja większemu niż w poprzednich pokoleniach oddaleniu od rodziny i przyjaciół.

 

Życie w odosobnieniu to niejedyna, a może nawet nie najważniejsza  przyczyna samotności. Ta może bowiem również doskwierać, gdy jest się otoczonym przez ludzi. W tym przypadku problemem nie jest brak relacji, lecz pozbawienie ich głębi i znaczenia. Socjologowie, tacy jak Sherry Turkle użyli do opisania tej nowej samotności zapadających w pamięć terminów, takich jak „wspólna samotność”.

 

Socjolog ta zauważyła, że coraz więcej osób może żyć obok siebie, jednak odbierać rzeczywistość za pomocą urządzeń elektronicznych. Zamiast wspomagać łączność, owe sprzęty tworzą dystans między ludźmi za sprawą swej szybkości, zwięzłości i odległości. Korzystając z wirtualnej łączności, można łatwo ukryć się przed innymi. Nie jest to możliwe przy kontakcie twarzą w twarz.

 

Jak zauważył Robert Putnam w swej przełomowej książce „Grając samemu w kręgle” („Bowling alone”) ów brak zaangażowania obywatelskiego niszczy wspólnoty nawet, gdy żyjemy w ich wnętrzu. Postępujące od lat 60. dobrowolne wycofywanie się ze wspólnot pozostawia ludzi zdezorientowanymi i samotnymi.

 

Co więcej, miejsca gdzie gromadzą się dziś ludzie, są sterylne i nieprzyjazne. Centra handlowe, sklepy, lotniska stały się zwykłymi przestrzeniami zbierania się członków społeczeństwa. Ludzie przebywają tam razem, jednak nie rozmawiają ze sobą. Często zaś korzystają z urządzeń mobilnych i pozostają samotni.

 

Zerwanie praw wspólnotowych

 

Istnieje też trzeci, najbardziej powszechny i głęboki rodzaj samotności. Powoduje go złamanie starych więzi wspólnotowych. Owa izolacja zawsze stanowiła problem nowoczesnego świata. Obecnie zaś przybiera bardziej radykalne formy. Intensywne moralne więzi rodzinne, zawodowe, wspólnotowe i kościelne łączą osobę z tożsamością jasno zakorzenioną w rzeczywistości życia codziennego. Zakorzeniają one osobę we wspólnym cnotliwym życiu. Stanowią najlepsze remedia na samotność.

 

Nowoczesność skupia się na jednostkach konstruujących tożsamość na podstawie swojego otoczenia. Ludzie troszczą się tylko o siebie. Zachęca ich to do angażowania się w coś, co Thomas Hobbes określił mianem wojny wszystkich ze wszystkimi. Ludzie postrzegają wszystkich innych jako konkurentów. To zaś wzmaga napięcia.

 

Wraz z zanikiem więzi wspólnotowych nowoczesne jednostki zbudowały jakąś tożsamość na podstawie próżnego członkostwa w abstrakcyjnych i bezosobowych grupach: partiach politycznych, zespołach sportowych, organizacjach biznesowych czy ruchach społecznych. Jednak te płytkie więzi nie mogą zaspokoić naszej gorliwej potrzeby wspólnoty. Zamiast tego zachęcają one do indywidualizmu i pozostawiają ludzi samotnymi.

 

Tworząc tożsamość

 

Opisana sytuacja pomaga wyjaśnić obecną samotność. Tymczasem teraz nawet owe płytkie struktury społeczne społeczeństwa liberalnego są niszczone i łamane. Naszym problemem, zarówno na lewicy i prawicy jest niezdolność do znalezienia tożsamości poza wspólnotą i cnotą. Jeśli nie możemy znaleźć tożsamości, to ją tworzymy.

 

W ten sposób rozpad wszelkiego typu wspólnoty doprowadził do powstania polityki tożsamościowej. Ludzie identyfikują się tu ze światem, jaki ich zdaniem powinien istnieć. Gorączkowa nietolerancja panująca w naszych czasach doprowadziła do wywrócenia do góry nogami wszystkich moralnych ograniczeń. To zaś pozwoliło ludziom na utożsamianie się z czymkolwiek chcą. Idee i system ideologiczne można łatwo wypaczyć w celu dostosowania do wyobrażonej rzeczywistości, gdzie nie istnieją żadne społeczne kotwice. W efekcie ludzie nie wiedzą, kim są. Są złamani i samotni.

 

Walka o wspólnotę wciąż trwa

 

Jakie jest rozwiązanie przerażającej samotności prześladującej nasze upadłe społeczeństwo? Większość ekspertów liczy na rząd. Zatrudniliby pracowników społecznych, aby odwiedzali lub dzwonili do samotnych ludzi. Stworzyliby sieć organizacji wolontariuszy, by samotni ludzie mieli się czym zająć.

 

Przeprowadzono już mnóstwo studiów nad samotnością. W Wielkiej Brytanii utworzono nawet urząd ministra do spraw samotności. Jednak te rozwiązania dotyczą tylko objawów, a nie przyczyn. Podobnie jak pacjenci udający się do lekarza mimo braku choroby, tak i samotni ludzie nie szukają tylko byle jakiej łączności. Potrzebna im głębokich relacji wyrażających prawdziwą troskę i nadających tożsamość. Szukają wspólnoty.

 

„Poszukiwanie wspólnoty nie zaniknie” – napisał socjolog Robert Nisbet – „wywodzi się bowiem z potężnej potrzeby ludzkiej natury – potrzeby jasnego poczucia celu kulturowego członkostwa, statusu i ciągłości”. W wysiłkach na rzecz przezwyciężenia epidemii samotności brakuje tego gorliwego poszukiwania prawdziwej wspólnoty. Obecne zaś wysiłki nie zmierzają w ogóle do podważania hedonistycznej i indywidualistycznej kultury masowo produkującej samotnych ludzi.

 

 

John Horvat II

 

Źródło: tfp.org

 

tłum. mjend 

 

 

Zobacz także:

 

Jak żyć po katolicku w XXI wieku. Małżeństwo!

 

Jak żyć po katolicku w XXI wieku. Małżeństwo

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie