3 grudnia 2014

Jak Zachód obłaskawia Rosję?

(fot. Sebastian Kocon/FORUM )

Myślę, że Putin odrobił lekcję historii z polityki Hitlera. Niemiecki przywódca po 1938 roku przekroczył linię ekspansji, wyznaczoną mu niejako przez kraje Zachodu. Putin będzie więc postępował podobnie, z tym, że zatrzyma się na tym „1938 roku” – mówi PCh24.pl prof. Andrzej Nowak, sowietolog.


 

Wesprzyj nas już teraz!

Proszę wyobrazić sobie, że jest Pan przywódcą najpierw Wielkiej Brytanii, potem Francji i w końcu Niemiec. Jak postrzega Pan rolę Polski?

 

Jako polityk brytyjski powiedziałbym pewnie tak: Polska się nie liczy, nie ma ona dla nas żadnego znaczenia, bowiem w jej regionie nie mamy żadnych interesów.

 

Czyli może w ogóle nie istnieć?

 

Jeśli patrzyć z punktu widzenia brytyjskich interesów, to istnienie Polski może być istotne jedynie o tyle, że rozdziela ona dwie kontynentalne potęgi – Niemcy i Rosję. W interesie Brytyjczyków jest, aby Moskwa i Berlin zbytnio się do siebie nie zbliżyły. Ale z drugiej strony, bufor między nimi może – paradoksalnie – doprowadzić do takiego zbliżenia, w myśl zasady: przeciwnik jednoczy.

 

A co na to polityk francuski?

 

Ten powiedziałby pewnie tak: nie chcę, by Niemcy zmajoryzowały mój kraj, dlatego dobrze byłoby mieć jakąś przeciwwagę dla Berlina. Ale Polska, niestety, takiej roli nie odegra. Odegrać może ją natomiast Rosja. Gra toczyć się więc będzie o to, by Niemcy nie wyprzedziły nas – Francji – w wyścigu po fawory w Moskwie. Bo kto zyska większą przychylność Kremla, ten będzie dominował w Europie.

 

I został nam jeszcze polityk niemiecki…

 

Wśród niemieckich polityków panują tak naprawdę dwie szkoły historyczne, a w związku z tym dwa zestawy polityk wobec Polski. Pierwsza to szkoła mitteleuropa, czyli projekt dominacji Niemiec w skali całej Europy Środkowo-Wschodniej. Oznacza to wypchnięcie Rosji z tego obszaru, co przyznaje Polsce istotne miejsce w planie tej polityki. Ale jest to miejsce istotne o tyle, o ile Warszawa zgadza się odgrywać rolę niemieckiego satelity. Wówczas to Polska, jako niemiecka marchia, byłaby przedmiotem nieustannej troski Niemiec.

 

A druga szkoła?

 

Ta jest silniejsza. To opcja współpracy z Rosją.

 

W tej opcji Polska nie ma racji bytu?

 

To zależy od Rosji. Jeśli ta powie, że polski bufor jej przeszkadza, to politycy niemieccy zgodzą się na podział wpływów. Bo Berlin nie zgodziłby się na to, by cała Polska trafiła w ręce Rosji. W żadnym wypadku!

 

Czym w takim razie jest obecnie Polska dla krajów trzęsących Europą, wziąwszy pod uwagę wojnę, jaka toczy się na wschodzie Ukrainy?

 

Myślę, że w dalszym ciągu pozostaje największym krajem środkowo-wschodniego regionu Europy. Jego przyszłości nie da się rozstrzygnąć bez nas. Oczywiście tylko wtedy, gdy Zachód będzie zachowywał pewne elementy poprawności politycznej, nakazującej kierować się troską o kraje słabsze, przynależące do międzynarodowych struktur. Bo jeśli polityka zagraniczna będzie prowadzona imperialnie – co oznacza rozstrzyganie głównych kwestii na linii Berlin-Moskwa – wówczas Polska nie ma racji bytu.

 

Czy ta polityczna poprawność, o której Pan mówi, ma obecnie jakiekolwiek znaczenie?

 

Myślę, że powoli odchodzi się od reguł tej poprawności, ale w jakimś stopniu one nadal obowiązują. Odchodzenie to jest bowiem pewnym procesem, który nie jest jeszcze zbyt daleko posunięty. Proszę zwrócić uwagę, że języka imperialnej polityki nie akceptuje się w Europie czy Stanach Zjednoczonych, choć oczywiście pojawiają się pojedyncze wypowiedzi w tym stylu. I sam ten fakt stanowi dowód na tendencję odchodzenia od takiej poprawności, powszechnej chociażby w Unii Europejskiej, gdzie przez długi czas obowiązywała zasada równości głosu. Mimo jej korekty, nadal jednak możemy mówić o pewnej równości krajów w ramach Unii.

 

Z naszego punktu widzenia taka poprawność jest oczywiście pozytywna. Chodzi bowiem o troskę o kraje słabsze, o to, że w polityce nie musi liczyć się naga siła.

 

Zresztą Polska ma nie tylko argumenty poprawnościowe, ale ma również znaczenie, jako element gry interesów. Na przykład dla Niemiec jest buforem, oddzielającym od rosyjskiej granicy, co uwidoczniło się w roli, jaką Berlin odegrał przy wejściu Polski do NATO. Spełnił wówczas – to nieładne słowo, ale chyba musi tutaj paść – funkcję adwokata Warszawy. Zasłużony pod tym względem niemiecki minister obrony, Manfred Werner robił to z powodów czysto pragmatycznych. Myślał w ten sposób: Rosja jest nieobliczalna, groźna, warto więc mieć taki bufor jak Polska.

 

Po drugie, Polska ma też znaczenie jako partner gospodarczy. Zachód zdaje sobie sprawę, że u nas można robić interesy do pewnego stopnia bezpieczniejsze niż w Rosji. Owszem, tam można obracać większymi pieniędzmi, ale pieniądze te z dnia na dzień mogą być zabrane. Polska jest więc jakąś pociechą dla krajów Zachodu, nie do końca zdecydowanych na robienie wielkich interesów w Rosji. W dodatku jesteśmy pociechą wygodną, bo łatwiej niż Moskwę przekupić Warszawę, by zagwarantować sobie pewne zyski. Jakkolwiek byśmy więc nie narzekali na kurczącą się polską gospodarkę, ma ona znaczenie dla krajów Europy.

 

Sporo mówi się obecnie o analogiach historycznych między współczesnymi relacjami Zachodu z Rosją, a relacjami krajów Europy z nazistowskimi Niemcami czy Sowietami w dwudziestoleciu międzywojennym. Czy Pan dostrzega jakieś analogie?

 

Myślę, że możemy mówić o odradzającej się obecnie polityce appeasementu, czyli polityce zaspokajania mocarstwowych ambicji Rosji.

 

Podobną politykę prowadziła Wielka Brytania wobec Niemiec w latach 30. dwudziestego wieku, oraz – wraz ze Stanami Zjednoczonym – wobec Moskwy podczas II wojny światowej…

 

I odrodzenie tamtej polityki ma współcześnie miejsce. Wystarczy, że prześledzimy treści publikowane chociażby w prestiżowym czasopiśmie amerykańskim „Foreign Affairs”, czy wypowiedzi niektórych polityków.

 

Wyróżniamy generalnie dwa rodzaje appeasementu: pierwszy – moralny. W jego ramach mieszczą się argumenty padające podczas konferencji w Wersalu po I wojnie światowej, gdy usiłowano zminimalizować kary dla Niemców. Mówiono wówczas: to jest niesprawiedliwe, nie fair. To samo dotyczyło ówczesnego stosunku wobec Rosji. Po rewolucji stała się może krajem dzikim, ale to przecież ten sam partner, z którym utrzymywano dobre relacje przed 1914 rokiem. Likwidować ją? To byłoby nieuczciwe.

 

W moralnym appeasemencie duże znaczenie miał również argument kulturowy. Niemcy? To kraj Goethego, Schillera, Bacha i dlatego nie można traktować go źle. To retoryka, pojawiająca się na Zachodzie po I wojnie. A Rosja? W minionym stuleciu europejskie elity zapoznały się bliżej z jej kulturą, padają argumenty, że Rosja to nie tylko Putin, ale również Dostojewski, Tołstoj czy Czajkowski. Nie możemy więc – słyszymy – uderzać w kraj o tak wielkim dorobku.

 

W tym kontekście przypomina mi się również artykuł opublikowany w dodatku literackim do pisma „Times”, po ogłoszeniu decyzji o przyjęciu do Unii Europejskiej Polski i krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Jego autor – amerykański historyk – napisał mniej więcej tak: źle robicie przyjmując te kraje do Unii, bo odepchnęliście od Europy Rosję. A cóż przyjęte przez was państwa – pisał autor – znaczą wobec dorobku kulturowego Rosji?

 

A drugi rodzaj appeasementu?

 

To appeasement pragmatyczny. Jest on ważniejszy niż ten moralny. Na czym dokładnie polega? Otóż Rosja dla państw Europy czy Stanów Zjednoczonych to partner w interesach handlowych, kraj z wielkimi zasobami ważnych surowców. Mówiąc najprościej: Rosjanie to przeciwnik, bez którego trudno wyobrazić sobie światowy porządek.

 

Innym argumentem appeasementu pragmatycznego jest argument militarny. Stosowano go niedawno w Polsce, przy okazji dyskusji o wyjaśnianiu katastrofy smoleńskiej. Gdy różne środowiska domagały się, by polski rząd starał się u Rosjan o zwrot wraku Tu-154M, kontrowano je tymi słowy: no przecież nie wypowiemy Rosji wojny. To ucinało dyskusję na temat wyjaśniania kwestii smoleńskiej. Podobne słowa ciążą nad polityką krajów Zachodu wobec ostatnich posunięć Putina. No, nie wypowiemy im przecież wojny…

 

Najlepiej pokazały to kolejne dni po zestrzeleniu holenderskiego Boeinga, lecącego nad terytorium Ukrainy. Szybko przestano zajmować się winą tak zwanych prorosyjskich separatystów, a informacje o katastrofie zastąpiły dane o bilansie handlowym między Rosją a krajami Unii Europejskiej.

 

To pokazuje właśnie charakter tego współczesnego appeasementu. W tym przypadku rolę odegrał argument gospodarczy.

 

Twierdzi Pan, że ten appeasement się odradza. Ale z drugiej strony pojawiają się mocne napięcia na linii Zachód-Rosja.

 

Są oczywiście sankcje, które wcale nie mają całkiem symbolicznego charakteru. Ale dostrzegam też, jak one bardzo Zachód uwierają. Wpływowe środowiska gospodarcze i polityczne w Europie oraz Stanach Zjednoczonych mówią jednak językiem appeasementu, chcą też powrotu do takiej polityki. Słyszymy przecież nierzadko głosy, płynące z Zachodu: to nam się nie opłaca, to jest niemoralne, a małe kraiki europejskie nie powinny nas szantażować swoimi interesami.

 

Na przykład Ukraina, Polska…

 

W przypadku Ukrainy, zachodnie elity przekonują nierzadko, że tamtejsi politycy nie mają wyrobienia, nie są doświadczeni i w związku z tym nie wiedzą, co jest dla nich dobre. Za to my, na Zachodzie wiemy lepiej, że będą krajem bardziej stabilnym, gdy podporządkują się Rosji. Podobne argumenty, ograniczające się do hasła „my wiemy, co dla was dobre”, w przyszłości mogą być używane także wobec Polski.

 

Ukraina – a przynajmniej Donbas – to dzisiaj gorący kartofel, którego Zachód najchętniej by się pozbył?

 

Myślę, że tak. Zachód używa w tym przypadku właśnie języka appeasementu. Zresztą sam appeasement, to narządzie używane głównie przez zwolenników realizmu politycznego, który politykę międzynarodową traktuje wyłącznie w kategoriach gry sił. Argumentem w takiej polityce jest tylko naga siła.

 

Tutaj pozytywną rolę odgrywa polityczna poprawność, o której mówiliśmy. Przekonanie, że słabych trzeba chronić prawem. A waga prawa jest przecież jednym z fundamentów naszej cywilizacji.

 

I ta polityczna poprawność może wygrać z nagą siłą?

 

Obecnie widać wyraźnie, że te dwie polityki się ścierają. Niemiecka kanclerz Angela Merkel zatrzymała przecież największą inwestycję militarną europejskiego kraju w Rosji.

 

Ale Francuzi jakoś nie mogą zrezygnować z przesłania Rosjanom Mistrali…

 

I tutaj widać różnicę. Dlatego powiedziałem, że dwie polityki – realna i poprawna – ścierają się. Nie wiem, który trend wygra. Wydaje mi się, że silniejszy jest jednak ten realistyczny. Ale z drugiej strony to, na którą stronę przeważy szala, zależy od polityki Władimira Putina. Dotąd stosował on taktykę dwóch kroków wprzód i jednego w tyłu – by posłużyć się słowami Włodzimierza Ilijcza Lenina. Gdy czuł, że sytuacji staje się zbyt napięta – wycofywał się. Myślę, że Putin odrobił lekcję historii z polityki Hitlera. Niemiecki przywódca po 1938 roku przekroczył linię ekspansji, wyznaczoną mu niejako przez kraje Zachodu. Putin będzie więc postępował podobnie, z tym, że zatrzyma się na „1938 roku”.

 

Pytanie jednak czy Putinowi uda się ta strategia? Jeśli naciągnie strunę tak, że ta pęknie, to kraje Zachodu będą musiały zareagować i polityka appeasementu może się skończyć.

 

Dlaczego Rosja w ogóle napina tę strunę, konfrontując się z Zachodem?

 

To kwestia interesów, ale również kwestia cywilizacyjna. Rosja rozpoznaje Zachód jako zagrożenie cywilizacyjne, choć realnie – w sensie geopolitycznym – zagrażają jej Chiny. Innym zagrożeniem cywilizacyjnym dla Rosji jest świat islamu.

 

Dlaczego w takim razie Rosja wskazuje jako wroga Stany Zjednoczone?

 

Rosja rozpoznaje je, jako zagrożenie dla polityki wewnętrznej. Kraj Putina to państwo totalnego bezprawia i przemocy. Ów system wewnętrzny Rosji, system zupełnego podeptania praw człowieka, jest nieakceptowany przez Zachód. Myślę, że z tym wiąże się kierunek ekspansji i konfrontacji Rosji. Istnieje bowiem między Rosją a krajami Zachodu przepaść cywilizacyjna, wykluczająca trwałą współpracę. Może się to zmienić, gdy Zachód zacznie mówić językiem Władimira Putina, czyli językiem siły. On zresztą konsekwentnie to podkreśla: możemy współpracować z Zachodem, jeżeli ten zrezygnuje z odwoływania się do praw i wolności człowieka. Dla części zachodnich elit taka perspektywa realistyczna wydaje się być zresztą do przyjęcia.

 

Ale Zachód w miarę harmonijnie współpracował z Rosją w ostatnich latach. Owszem, pojawiały się napięcia, jak przy okazji tzw. sprawy Magnitsky’ego, ale generalna linia współpracy nie załamała się.

 

W ostatnim czasie jednak współpraca między Stanami Zjednoczonymi, a Rosją poważnie kuleje. I to właśnie od czasów Magnitsky’ego. Te relacje pogorszyły się także w wyniku otwartej agresji Rosji na Ukrainie. Sankcje amerykańskie – choć ograniczone – zostały wymierzone najcelniej.

 

 

Rozmawiał: Krzysztof Gędłek

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie