17 kwietnia 2018

Inwigilacja – (nie)spełniony sen o kontroli i bezpieczeństwie

(źródło: pixabay.com)

Nowoczesna technika stwarza ogromne możliwości. Niestety także w zakresie inwigilacji. Skwapliwie korzystają z nich rządy i korporacje, czerpiąc z dostępu do treści komunikatów w sieciach społecznościowych, danych na temat rozmów czy zachowania obywateli. Wszystko to dla „zapewnienia bezpieczeństwa”. Do czego jednak prowadzi obsesja na jego punkcie?

 

Według sondażu Monmouth University Poll (monmouth.edu) „większość amerykańskiego społeczeństwa wierzy, że rząd prowadzi rozszerzony monitoring własnych obywateli i martwi się możliwością dokonania inwazji na ich prywatność”. 8 na 10 Amerykanów wierzy, że rząd monitoruje i szpieguje działalność obywateli.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Zdaniem większości ankietowanych aktywność ta jest zakrojona na szeroką skalę. Jak bowiem zauważył Patrick Murray, dyrektor Monmouth University Polling Institute jest to smutne odkrycie. – Siła naszego rządu opiera się na wierze społeczeństwa w obronę przezeń naszych wolności. Tymczasem nie jest ona dostatecznie silna. Nie jest to problem jedynie Demokratów czy Republikanów. Te troski obejmują całe polityczne spektrum – dodał.

 

Amerykańska inwigilacja nasiliła się po zamachach na World Trade Center. Cóż bowiem lepiej nadawałoby się do uzasadnienia rosnącej kontroli obywateli? Co gorsza, problem ten nie dotyczy wyłącznie obywateli amerykańskich. Wszak w marcu 2018 roku Kongres USA przedłużył służbom Stanów Zjednoczonych prawo do elektronicznej inwigilacji wybranych osób spoza USA. Nie jest do tego potrzebny żaden nakaz sądowy.

 

Co ciekawe, przepisy te miały obowiązywać jedynie do 2017 roku. Tymczasem Amerykanie nie tylko przesunęli zakończenie tej praktyki na rok 2023, lecz również poszerzyli kompetencje organów kontrolnych. W efekcie prawo do danych uzyskają nie tylko osoby znajdujące się w kręgu zainteresowania służb, lecz również te…mówiące na ich temat.

 

Na tym jednak nie koniec. Kongres pracuje bowiem również nad tak zwanym Cloud Act. Jeśli wejdzie on w życie, to amerykańskie służby zyskają możliwość dostępu do treści komunikacji użytkowników amerykańskich serwisów społecznościowych. Obejmie to także sytuacje spoza terytorium USA. Ba, zbieranie danych od obywateli innych krajów okaże łatwiejsze. Ludzi niebędących obywatelami USA nie chroni bowiem zawarty w 4 Poprawce do amerykańskiej Konstytucji zakaz pobierania danych przez zgody sądu – informuje portal panoptykon.org.

 

Chińska specjalność

Nie warto jednak zrzucać całej winy na Amerykanów. Wszak totalna inwigilacja to specjalność Chińczyków. Wiąże się to z obsesją tego narodu na punkcie nowych technologii. „Sztuczna inteligencja stała się […] obiektem międzynarodowej konkurencji” – czytamy w komunikacie chińskiej Rady Stanu. „Musimy przejąć inicjatywę i odważnie wykorzystać następny etap rozwoju SI, do stworzenia nowej konkurencyjnej przewagi, otwarcia rozwoju nowego przemysłu i udoskonalenia ochrony bezpieczeństwa narodowego”. Władze komunistycznego kraju postulują wprowadzenie do 2020 roku systemu oceniającego zachowania obywateli. Skutkiem negatywnej oceny może okazać się nie tylko nieprzyznanie kredytu, ale i ograniczenie możliwości zatrudnienia.

 

Kontrola w Europie…

Niewiele lepiej jest jednak w Europie. Oto na przykład w holenderskich miastach, takich jak Eindhoven i Utrecht, najnowsza technologia wykorzystywana jest do zarządzania ruchem drogowym, zwalczaniem przestępczości oraz hałasem. Inwigilację uznano za doskonały środek do okiełznania dzielnic „cieszących się” złą sławą – takich jak Stratumseind w Eindhoven. Jako remedium na bójki i pijatyki zastosowano wifi trackery, kamery i 64 mikrofony. Kontrola, jako lek na całe zło.

 

…i Polsce

Niestety dzieje się to również w Polsce. Od 2003 roku polskie państwo zobowiązało operatorów telekomunikacyjnych do przechowywania danych na temat połączeń (choć bez treści rozmów). Powoływano się na możliwość wykorzystania naszego kraju przez terrorystów. A także na konieczność kontroli polskich żołnierzy w Afganistanie. Tego typu nieco histeryczne argumenty w dobie „wojny z terroryzmem” okazywały się jednak skuteczne.

 

Z kolei w 2006 roku podobne zalecenie wydała Rada Europejska. Polska wdrożyła je po trzech latach (w 2009 roku przestały obowiązywać też poprzednie reguły). W interpretacji unijnych przepisów Polska wyszła jednak przed szereg – wprowadziła bowiem okres dwuletni okres przechowywania danych (w 2013 roku skrócono go do 12 miesięcy). Ustanowiono ponadto, że dane te można wykorzystywać nie tylko do ścigania poważnych przestępstw, lecz również wykroczeń, a także w celach prewencyjnych.

 

Zresztą pół biedy, gdyby realizacja dyrektywy odbywała się zgodnie z prawem. Dzieje się jednak inaczej. Jak bowiem podaje „Gazeta Prawna”, aż 11 instytucji dysponuje prawem sprawdzania naszych połączeń telefonicznych. W 2014 roku zwracały się w tej sprawie do operatorów telefonicznych aż 2 miliony 177 tysięcy razy.

 

Z przepisów korzystają na potęgę sądy cywilne, prywatni detektywi et cetera. Jak podaje Fundacje Panoptykon – lubują się w nich także policja i służby. Bynajmniej nie chodzi tu jedynie o przypadki poważnych przestępstw. Dane te są wykorzystywane również w tak zwanych celach analitycznych – a więc bez uzasadnionego podejrzenia przestępstwa.

 

Polskie służby zwracają się też do internetowych gigantów z wnioskiem o ujawnienie danych. Często żądają tego od Google. Od stycznia do czerwca 2017 roku zażądali wydania danych 448 użytkowników posiadających 640 konta. Firma podaje na swej stronie, że spełniła te roszczenia w 40 procentach.  To najwięcej od lipca 2010 roku, odkąd znane są pełne dane.

 

Na pierwszy rzut oka przechowywanie danych o połączeniach to nic groźnego. Wszak wciąż dyrektywa retencyjna nie obejmuje treści rozmów. Wrażenie bezpieczeństwa jest jednak złudne.

 

Jak bowiem zauważył niemiecki Trybunał Konstytucyjny „przy obecnym poziomie rozwoju techniki na podstawie danych telekomunikacyjnych towarzyszących przekazom informacji można zbudować profile osobowości i śledzić mobilność nieomal wszystkich obywateli”.

 

Zmierzamy zatem do utopii świata powszechnej kontroli, monitoringu. Świata, gdzie na każdym rogu ulicy i w każdym budynku znajdują się kamery. Gdzie nikt nie ujdzie spod czujnego oka „Wielkiego Brata”. W tym świecie wszystko jest rejestrowane i przechowywane. Brakuje wprawdzie ludzi odczytujących te wszystkie dane, ale to nie jest najważniejsze. Pozostaje bowiem „świadomość bezpieczeństwa”.

 

Świadomość – czy może raczej złudzenie?

 

Marcin Jendrzejczak

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie