24 lutego 2017

Historia pewnej poprawki

Tadeusz Mazowiecki i kierowana przez niego formacja polityczna walnie przyczynili się do przyjęcia w Polsce konstytucji niejasnej, niespójnej i utrwalającej największe wady budowanego po 1989 roku państwa. Pierwszy premier III RP przeszedł jednak do historii także jako pomysłodawca poprawki, która po latach stanęła ością w gardle „tęczowej” rewolucji. I stoi dalej, blokując kolejne próby prawnego demontażu podstaw normalności w Polsce.

 

Obowiązująca od 20 lat Konstytucja RP powstawała powoli i nieudolnie, w rytmie sporów i kompromisów politycznych. Pierwsze prace nad zastąpieniem wielokrotnie zmienianej „stalinowskiej” konstytucji z 1952 roku ruszyły już pod koniec 1989 roku, ale nie doprowadziły nawet do wypracowania podstawy przyszłego reżimu politycznego. Spory o to, czy ustanowić w Polsce system parlamentarno-gabinetowy, czy też prezydencki, albo może na wzór francuski – tzw. semiprezydencjalizm – zaowocowały jedynie uchwaleniem w 1992 roku kolejnego rozwiązania tymczasowego – tzw. Małej Konstytucji.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Sprawę konstytucji postanowił rozstrzygnąć wybrany w 1993 roku parlament, w którym rządzili postkomuniści z SLD do spółki z (głównie) postkomunistami z PSL. Kluczową rolę odegrała utworzona w listopadzie 1993 roku Komisja Konstytucyjna Zgromadzenia Narodowego. Do jej składu powołano 46 posłów, 10 senatorów oraz zaproszono przedstawicieli Prezydenta, Rady Ministrów i Trybunału Konstytucyjnego.

 

Front jedności postkomuny

Przewodniczący Komisji Aleksander Kwaśniewski miał osobiste motywacje w kwestii doprowadzenia spraw do końca przed 1997 rokiem. Słabnące z czasem poparcie dla postkomunistów i konsolidacja postsolidarnościowej centroprawicy to jedno, ale Kwaśniewski przede wszystkim celował w prezydenturę – chciał stanąć na czele państwa bez znaku sierpa i młota, ale za to z konstytucją „europejską”, „nowoczesną”, gwarantującą lewicy i jej politycznym partnerom utrwalenie przemian gospodarczych i stawiającą mocny fundament pod rewolucję społeczno-kulturową. Nie dziwi zatem, że lider SLD poszedł na niewielkie ustępstwa wobec parlamentarnej opozycji i doprowadził do powstania w Komisji koalicji Sojuszu i Ludowców z Unią Wolności i Unią Pracy – to w zupełności wystarczało do osiągnięcia większości 2/3 liczby głosów, potrzebnej do uchwalenia wpierw projektu, a następnie końcowego brzmienia konstytucji.

 

W roli szefa Komisji Kwaśniewski dał się poznać jako zwolennik ograniczenia uprawnień i pozycji ustrojowej prezydenta w stosunku do parlamentu i rządu, co było natenczas poglądem modnym i atrakcyjnym na tle koncepcji Lecha Wałęsy, wyblakłej i ośmieszonej podskokami Falandysza. Choć discopolowe „Ole Olek” triumfalnie zabrzmiało w wyborach prezydenckich jesienią 1995 roku i prezydent-elekt nagle zmienił część swych poglądów w kwestii prezydentury, to jednak w sprawach światopoglądowych konsekwentnie dążył do stworzenia konstytucji typowo socjaldemokratycznego państwa. Wraz z grupą polityków SLD zaproponował m.in. zupełnie obły zapis o rodzinie, która – tak jak małżeństwo i macierzyństwo – miała znaleźć się „pod ochroną państwa”. Czym miała być tak rozumiana rodzina – tego projekt SLD definiować nie chciał. Podobnie dwie inne koncepcje: wspólny projekt UP-PSL oraz projekt kierowanej przez Tadeusza Mazowieckiego Unii Wolności nie wykraczały poza stwierdzenie o ochronie prawnej rodziny.

 

Wołanie zza burty

Wobec braku przedstawicieli jakiejkolwiek partii prawicowej w pracach konstytucyjnych, swoją walkę o kształt konstytucji stoczyła „Solidarność”. Związek, korzystając z przepisu o obywatelskiej inicjatywie konstytucyjnej popartej podpisami pół miliona obywateli, forsował własny projekt, częściowo zakorzeniony w wartościach chrześcijańskich. Choć daleki był od zapewnienia gwarancji trwałości samej instytucji małżeństwa, to w innych sprawach – jak np. władza rodzicielska i surowe normy sankcjonujące jej ograniczanie – prezentował aksjologię zgoła odmienną od lewicowej.

 

Reprezentujący stronę „solidarnościową” Marian Krzaklewski nie wykorzystał jednak wątłych szans na pozyskanie opinii liczniejszego grona członków Komisji Konstytucyjnej. Zaproszony przez Marszałka Sejmu Józefa Zycha na jedno z posiedzeń, wdał się w ostrą awanturę z postkomunistami.

 

Więcej w kwestii transpolowania choćby cząstki z projektu obywatelskiego do prac Komisji uzyskał sam Episkopat, stosując długimi miesiącami strategię rozważania możliwości poparcia oficjalnego projektu, jeśli wprowadzone zostaną do niego zapisy przychylniejsze katolikom. Głos Kościoła chwilami dolatywał do uszu przygłuchych kreatorów nowego ładu, co spowodowało, iż pożeniono ze sobą dwa warianty ujęcia rozdziału o rodzinie, przewidziane w Projekcie Jednolitym Konstytucji ze stycznia 1995 roku. W końcowym rozrachunku Zgromadzenie Narodowe uznało w art. 18 Konstytucji małżeństwo za związek kobiety i mężczyzny.

 

Kościół tym bliższy im dalszy

Równocześnie w rozdziale dotyczącym relacji między państwem a Kościołem rozpatrywany był „świecki” pakiet propozycji z projektu SLD, które zmierzały głównie do tego, by wygonić Kościół do kruchty i zakneblować mu usta w potencjalnych sporach politycznych. Domagano się zapisu: „Rzeczpospolita Polska jest państwem świeckim” oraz równouprawnienia wszystkich związków wyznaniowych, bez wspominania o zawarciu umowy konkordatowej ze Stolicą Apostolską.

 

W marcu 1995 roku do gry o rozdział Kościół-państwo osobiście włączył się Kwaśniewski, domagając się wprowadzenia zasad: współdziałania, neutralności światopoglądowej państwa, niezależności i autonomii Kościoła, równouprawnienia kościołów i związków wyznaniowych, a także de facto wykluczenia Kościoła ze współpracy z organami państwa przy sprawowaniu władzy. Sidła zastawił bardzo umiejętnie, zapisy pobieżnie wyglądały na wewnętrznie spójne i umiarkowane, ale słuszny niepokój Kościoła wzbudziła „neutralność światopoglądowa” jako pojęcie bardzo szerokie, niedookreślone i z punktu widzenia ochrony praw osób wierzących bardzo niebezpieczne.

 

Już w 1976 roku rewolucyjna Portugalia pokazała, jak rozumie ową „neutralność”, zakazując używania przez partie polityczne w programach choćby pojedynczych wyrażeń nawiązujących do jakiejkolwiek religii. Inne reperkusje ułudy uczynienia państwa neutralnym, a w istocie podatnym na legalizację całego zbioru niegodziwości, przyniosła pierwsza dekada XXI wieku, kiedy to w 2005 roku Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu uznał, że państwo nie musi rozstrzygać o tym, czy ochrona życia ludzkiego obejmuje okres ciąży, a więc może uznać, że życie chroni się tylko od momentu narodzenia, a do tego momentu – „róbta co chceta”. Dwa lata wcześniej szwedzki sąd rejonowy z bolszewicką gorliwością skazał pastora, który śmiał homoseksualizm nazwać dewiacją i zjawiskiem nabytym. Choć uzyskał w Sądzie Najwyższym uniewinnienie, to dowiedział się, że… mimo tego złamał szwedzkie prawo.

 

Bezstronne, nie neutralne

Zostawmy jednak europejskich „geniuszy” dialektyki i powróćmy do wiosny roku 1995, kiedy to zanosiło się na ostry konflikt między kościelną hierarchią a konstytucyjną większością komisji. Mijały kolejne miesiące jałowych debat, podczas których padło 18 różnych propozycji treści rzeczonego przepisu. Kwaśniewski trwał przy swoim, mógł przeto odwoływać się do ustawy z maja 1989 roku o gwarancjach wolności sumienia i wyznania, gdzie sformułowania o świeckości i neutralności państwa już padły. Polski Kościół i polityczna prawica spoza parlamentu twardo oponowali. Prymas Glemp wykazywał w tym względzie żelazną konsekwencję – o „neutralność” w konstytucji indagowali go jeszcze Jaruzelski z Rakowskim w 1988 roku. Kompromis wydawał się więc odległy albo wręcz nieosiągalny, do czasu aż swoją propozycję zgłosił Tadeusz Mazowiecki. Zaproponował on zamianę słowa „neutralność” na „bezstronność”, ale dalej z przymiotnikiem „światopoglądowa”.

 

I stało się wówczas coś bardzo dziwnego. Dziś zapewne niebudzącego emocji, ale wówczas jednak zdumiewającego – postkomuniści przegrali głosowanie. Za propozycją Mazowieckiego głosowało 20 parlamentarzystów z: UW, PSL, „S”, KPN i BBWR. Przeciw było 16 z SLD i UP oraz trzech z PSL. Dodajmy, że kilku najbardziej zacietrzewionych na punkcie „neutralności” lewicowców celowo nie przyszło na stosowne głosowanie w Komisji. O to ostatnie zadbał sam Kwaśniewski, być może dlatego, że w sondażach prezydenckich jego kandydatura szła w górę, a kompromis Mazowieckiego uwalniał go od klinczu w tej części projektu i pozwalał skupić się na finalizacji prac w innych spornych kwestiach.

 

„Władze publiczne w Rzeczypospolitej Polskiej zachowują bezstronność w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych, zapewniając swobodę ich wyrażania w życiu publicznym.” Tak ostatecznie ukształtowano ustęp 2 w artykule 25 konstytucji. Zamiast zasady neutralności, coraz powszechniej interpretowanej jako instrument podporządkowania wspólnot wyznaniowych państwu i ograniczenia praw osób duchownych w przestrzeni publicznej, przyjęto formułę bezstronności z jej istotnym rozwinięciem – gwarancją swobody wyrażania różnorodnych poglądów.

 

Poprawka Mazowieckiego nie tylko dawała rozwiązanie ostrego sporu aksjologicznego, ale także hamowała na starcie wszelkie potencjalne zapędy wykorzystania art. 25 ust. 2 do celów ideologicznych. Takie apetyty na pożarcie wykładni cytowanego przepisu przejawiały wielokrotnie po 1997 roku partie i organizacje lewicowe, domagając się m.in. zakazu udziału członków władz państwowych w uroczystościach kościelnych, czy też usunięcia krzyży z budynków administracyjnych i sali plenarnej Sejmu RP. Do uczty jednak nie dochodziło i dojść nie może. Dla przykładu oddajmy głos Sądowi Apelacyjnemu w Warszawie w sprawie sygn. I ACa 608/13: „wolność wyznania obejmuje również wolność do uzewnętrzniania swych przekonań, indywidualnie i prywatnie, lecz także wspólnie z innymi oraz publicznie”. Takie orzeczenia, interpretacje i opinie po 20 latach funkcjonowania konstytucji można już liczyć w kilogramach.

 

Łabędzi śpiew „salonu”

Był wieczór 4 kwietnia 1995 roku. Członkowie Komisji opuszczali gmach Sejmu. Nawet jeśli odczuwali jakąś ulgę związaną z „przyklepaniem” trudnej części projektu konstytucji, to musiała ona szybko minąć, bo już następnego dnia alarm i gniew podniósł ówczesny mainstream medialny na czele z „Gazetą Wyborczą”. Padały m.in. złośliwe pytania o to, czy konstytucja ma być pisana pod dyktando Episkopatu. Dziś takie paniczne pokrzykiwania już raczej nie zaskakują, ale w czasach świetności imperium z Czerskiej ich rezonans był spory…

 

Co działo się dalej z poprawką Mazowieckiego? Przyjęte rozwiązanie oczekiwało na kolejne kompromisy w kilkudziesięciu innych kwestiach z nim powiązanych, w tym także w tej dotyczącej preambuły. Tutaj również swoją rolę odegrał Mazowiecki jako architekt projektu, który później na życzenie SLD, PSL i UP wielokrotnie przeredagowano aż osiągnął obecne, dość kuriozalne brzmienie. Ostatecznie projekt konstytucji opuścił Komisję Konstytucyjną 16 stycznia 1997 roku.

 

„Bezstronność światopoglądowa” autorstwa Mazowieckiego ostała się także w całości prac Zgromadzenia Narodowego, które między 24 lutego a 2 kwietnia 1997 roku w trzech czytaniach uchwaliło nową konstytucję.

 

W powszechnym referendum na 12 mln głosujących poparcia konstytucji spod znaku SLD-PSL-UP-UW  udzieliło 6,4 mln obywateli, a więc ponad milion mniej niż liczba głosujących na wymienione partie w wyborach 1993 roku. To jednak wystarczyło, by nowa konstytucja weszła w życie. Tadeusz Mazowiecki w swoim stylu uznał, że „lepszy rydz niż nic”. Doceniał, zachwalał i bronił obowiązującej konstytucji bezapelacyjnie, do samego końca – jego lub jej. Wypadło na to pierwsze.

 

Benedykt Witkowski

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie