25 listopada 2016

Trump, Merkel i Arabia Saudyjska. Czyli kilka słów o wartościach

(FOT.REUTERS/Fabrizio Bensch/FORUM,FOT.REUTERS/Carlo Allegri/File Photo/FORUM)

Niemcy boją się, że przez Donalda Trumpa pogorszą się ich stosunki z USA. Angela Merkel stawia nowemu prezydentowi warunki współpracy. Czy w relacjach Berlina i Waszyngtonu może nastąpić rzeczywiste ochłodzenie? To mało prawdopodobne.

 

Tuż po ogłoszeniu wyborczego zwycięstwa Donalda Trumpa w Stanach Zjednoczonych z całego świata posypały się dla nowego prezydenta gratulacje. Jednymi z najdziwniejszych były te, która złożyła niemiecka kanclerz Angela Merkel. Ameryka to stara i szacowna demokracja, podkreśliła. Z żadnym innym państwem spoza Europy Niemcy nie mają tak bliskich stosunków, jak z USA. Prezydent Amerykanów ze względu na potencjał tego kraju ponosi wyjątkową odpowiedzialność, odczuwalną na całym świecie, przekonywała dalej. Niemcy będą dalej współpracować ze Stanami Zjednoczonymi. Ale czy bezwarunkowo? Nie, podkreśliła kanclerz. Tylko na bazie wartości: demokracji, wolności, poszanowania prawa i godności człowieka, niezależnie od pochodzenia, koloru skóry, religii, płci, orientacji seksualnej i poglądów politycznych. Większość niemieckich komentatorów była wyraźnie zaskoczona słowami Merkel. A zatem współpraca z Amerykanami – tak, ale tylko pod warunkiem?

Wesprzyj nas już teraz!

Czcze pogróżki?

Doskonale wiemy, że Niemcy lubią pouczać. To często właśnie niemieccy politycy zwłaszcza w pierwszej połowie tego roku nie ustawali w mówieniu nam, Polakom, jak mamy rządzić w swoim kraju. Rzucano przy tym wiele gróźb, ale… Wszystkie okazały się zupełnie czcze. Czy kanclerz Angela Merkel w swoich dwuznacznych gratulacjach zniżyła się do poziomu Schulza i Oettingera traktujących polityków z innych państw jak niesfornych uczniów w szkole demokracji? A może jej pogróżki trzeba traktować poważnie? Rzut oka na twarde związki Niemiec i Stanów Zjednoczonych wskazuje wyraźnie, że słowa Merkel Trump może spokojnie zignorować. Bo żadna ze stron nie ma najmniejszego interesu w tym, by faktycznie pogorszyć relacje. Chyba, że ktoś uważa, iż poprawnościowa gadka o prawach gejów i islamistów jest naprawdę najważniejsza…


Po pierwsze, obrona

Co prawda, wbrew powszechnemu przekonaniu, Niemcy nie mają małej armii – to prawie 180 tysięcy żołnierzy; jednak sprzęt, jakim ta armia dysponuje, pozostawia wiele do życzenia. Powszechnie znane są tragiczne wprost anegdoty o niecelności niemieckich karabinów G36. Według aktualnych sondaży zaledwie 8 proc. żołnierzy Bundeswehry ufa swojej broni i wyposażeniu. Niemcy nie wydają na armię zakładanych przez natowskie traktaty 2 proc. PKB; choć w związku z ich bogactwem tak czy inaczej przeznaczane na wojsko kwoty są ogromne, to chodzi tu przede wszystkim o wypłaty żołdu i emerytur wojskowych. Na sprzęt idzie doprawdy niewiele, a choć minister obrony Ursula von der Leyen od dawna zapowiada zmiany, doczekać się ich jakoś nie można.

 

Niemieckie społeczeństwo jest nastawione pacyfistycznie i nie chce przeznaczać dużych pieniędzy na zbrojenia. Zaczadzone nierzeczywistą ideologią pokrzykiwania Zielonych wzywających do ignorowania obronności nie padają na zupełnie jałowy grunt. Bundeswehra od lat wymaga pilnego remontu, ale Niemcom ciągle wygodniej jest polegać na Amerykanach. Na niemieckim terytorium stacjonują 32 tysiące żołnierzy zza oceanu; choć z roku na rok jest ich coraz mniej, istniejące od czasów zimnej wojny stałe bazy gwarantują, że zupełnie nie znikną jeszcze długo. Dodatkowo w okolicach lotniska wojskowego w pobliżu Büchel Waszyngton w ramach programu NATO Nuclear Sharing przechowuje broń atomową.

 

Bez wsparcia Waszyngtonu Niemcy musieliby zatem nie tylko znacząco zwiększyć liczebność  i wydać ogromne pieniądze na nowoczesne uzbrojenie, ale na gwałt szukać nowego atomowego parasola ochronnego. A tego przecież po prostu nie ma, bo ani Francja, ani Wielka Brytania, posiadające odpowiednio ok. 300 i 220 głowic jądrowych, nie mą go zagwarantować. 250 – oficjalnie, bo w praktyce może być ich znacznie więcej – głowic mają Chiny; Rosjanie nawet 8 tysięcy… Nawet lansowana przez Komisję Europejską idea armii europejskiej nie mogłaby rozwiązać tego fundamentalnego przecież problemu. 

 

Z drugiej strony także Amerykanie wiele zawdzięczają niemieckiej armii. Berlin to po Waszyngtonie najważniejszy płatnik w NATO; Niemcy biorą też coraz odważniej udział w rozmaitych zagranicznych eskapadach Ameryki, brawurowo „przywracając pokój” w Afganistanie, Syrii czy Iraku. Prezydent Stanów Zjednoczonych oddając honory przylatującym z Bliskiego i Środkowego Wschodu trumnom z amerykańskimi żołnierzami bez wątpienia zyskuje w oczach dość niechętnego zamorskim wojnom społeczeństwa, gdy może wskazać na panią Merkel, w Berlinie witającą trumny okryte czarno-czerwono-złotą flagą. Twarde niemieckie poparcie działań Amerykanów w ramach NATO obok praktycznego, bo odciążającego amerykański budżet, ma dla Waszyngtonu nieocenioną wartość propagandową.


Po drugie, gospodarka

Wprawdzie traktowane łącznie kraje Unii Europejskiej są najważniejszym partnerem handlowym Niemiec, to jednak patrząc w poszukiwaniu głównych graczy  handlowych na poszczególne państwa, znów trzeba przenieść wzrok za ocean. W ubiegłym roku po raz pierwszy od lat 40 to właśnie Stany Zjednoczone stały się największym partnerem handlowym Berlina, wyprzedzając tym samym od lat niepobitą Francję. Podczas gdy ze swoimi zachodnimi sąsiadami Niemcy wymienili towary o wartości 170,1 mld euro, z Amerykanami – o wartości o 3,1 mld więcej. To, oczywiście, może się szybko zmienić; wystarczy choćby wzmocnienie waluty euro lub pogorszenie koniunktury gospodarczej w USA. Faktem jest jednak, że Stany Zjednoczone są i bez wątpienia pozostaną jednym z głównych partnerów handlowych Niemiec i wszelkie znaczące pogorszenie stosunków gospodarczych bardzo poważnie odbiłoby się na niemieckiej ekonomii. Zwłaszcza, że wskutek sankcji gospodarczych od 2014 roku wymiana handlowa Niemiec z Rosją jest coraz słabsza. Nikt nie pozwoli sobie na problemy na kolejnym odcinku… Tym bardziej, że Niemcy sprzedają Amerykanom więcej, niż od nich kupują: w 2015 roku sprzedali do USA towarów za 113,9 mln euro, kupili za 59,2. To znowu rekord – do żadnego innego kraju Berlin nie eksportuje za taką kwotę (na drugim miejscu jest Francja, wynik: 103 mld euro).

 

A przecież wymiana handlowa to nie jedyna więź gospodarcza łącząca oba kraje. Jeszcze większe pieniądze związane są z wzajemnymi inwestycjami. Bezpośrednie niemieckie inwestycje w Stanach Zjednoczonych w 2015 roku były warte ponad 250 miliardów dolarów, amerykańskie w Niemczech – ponad 100 mld dol. W ten sposób Berlin znalazł się na siódmym miejscu najważniejszych inwestorów zagranicznych w Ameryce, Waszyngton w Niemczech – na 11.


Przyjaźń jednak dozgonna

„Niemcy i Stany Zjednoczone Ameryki łączy długa, dojrzała przyjaźń […]. Bez Stanów Zjednoczonych jako gwaranta wolności w dziesięcioleciach zimnej wojny i bez amerykańskiej pomocy w zjednoczeniu Niemiec to zjednoczenie w wolności nie zostałoby osiągnięte. Partnerstwo z USA także w przyszłości będzie mieć ogromne znaczenie dla naszej wolności, bezpieczeństwa i naszego gospodarczego sukcesu” – deklaruje w swoim oficjalnym stanowisku niemieckie Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Siła wzajemnych powiązań, a w kwestii bezpieczeństwa jednak dość jednostronnej zależności wskazuje jasno – ostrzeżenia kanclerz Merkel Donald Trump może śmiało puścić mimo uszu, nawet gdyby nie kochał uchodźców, muzułmanów i homoseksualistów tak bardzo, jak kocha ich Angela Merkel. A zresztą… skoro nawet do Arabii Saudyjskiej, bez wątpienia dość dalekiej od niemieckiego ideału liberalnej demokracji, Niemcy eksportują co roku broń i sprzęt wojskowy za setki milionów euro, to czy niemiecka kanclerz może uczciwie mówić o jakichkolwiek wartościach?


Paweł Chmielewski





Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie