27 sierpnia 2014

Sięgnąłem po najnowszą książkę Wojciecha Cejrowskiego w sposób równie oczywisty jak wzrok sięga po pierwsze promienie wstającego o poranku słońca. Jest to kolejna opowieść osnuta na przeżyciach bosego podróżnika, ale tym razem akcja nie rozgrywa się ani w Amazonii, ani na sawannie – Cejrowski zabiera nas tam, gdzie kończy się mapa, niedaleko granicy Meksyku i Arizony, wyznaczonej przez koryto wyschniętej rzeki bez nazwy…



Wesprzyj nas już teraz!

 

Brzmi trochę jak fragment westernowego scenariusza? Owszem, ponieważ Wyspa na prerii opisuje świat, który niewiele różni się od tego, jaki znamy z filmów z Johnem Waynem i Clintem Eastwoodem. Świat twardej rzeczywistości i twardych zasad. Konserwatywnych, honorowych mężczyzn wyznających zasadę, w myśl której „na prerii im kto mniej gada o sobie, tym go bardziej szanują” – mówiących zawsze do rzeczy, lakonicznie i przez zęby (z powodu wszechobecnego wiatru, kurzu i piachu). Czytając warto posłuchać muzyki, którą poleca sam autor (np. Randy Travis, Wind in the Wire) – jest to oczywiście country, jedyne brzmienie, jakie można usłyszeć w tamtych stronach.

 

Książka stanowi zbiór krótkich opowiastek wziętych z preriowego życia. Cejrowski dość dokładnie opisuje okoliczności, w jakich otrzymał swoje ranczo z małym domkiem na prerii oraz barwne perypetie towarzyszące stopniowemu akceptowaniu go przez miejscową ludność – wiemy wszak, że WC nie pisze książek podróżniczych, dopóki nie zostanie przyjęty za swego przez tubylców. Autor z zachwytem wtapia się w miejscowy klimat, podziwia krajobraz (rozległe połacie czerwonej ziemi, kaktusy i Krzaki Nijaki, kurz i rdza) siedząc na swym porczu (czyli amerykańskiej przyzbie), z nie mniejszym zachwytem i nieraz zadziwieniem przejmuje miejscowe obyczaje.

 

WC z satysfakcją „stylizuje” nawet przedmioty codziennego użytku. Nową skrzynkę pocztową, która wygięła się w bagażniku rozklekotanego forda mustanga posypał jeszcze żwirem i piachem, żeby nowością nie zaburzała integralności krajobrazu. Następnie z zachwytem wpatruje się w ów krajobraz ze skrzynką.

Książka pełna jest podobnych poetycznych obrazków, przy czym jest to poezja charakterystyczna – preriowa, poezja dnia codziennego w egzotycznych realiach dawnego Dzikiego Zachodu, który „już dawno przestał być dziki, ale mieszkańcy prerii wciąż o tym zapominają”. Jest to poezja prerii z kojotem tle.

 

Oprócz opisów nicnierobienia na ranczo – gdzie „słońce syci niebo pierwszą czerwienią poranka”, w dzień regularnie przyprawia listonosza o udar mózgu, zaś wieczorem można kąpać się w wielkim korycie pod baldachimem gwiazd – w książce znajdziemy przede wszystkim opis życia i mentalności Amerykanów. Czytelnik przechodzi swego rodzaju wtajemniczenie – wnikając stopniowo w sposób myślenia mieszkańców prerii ceniących nade wszystko daną im od Boga wolność. Z tego powodu moim zdaniem nowa książka Cejrowskiego stanowi przede wszystkim refleksję nad stanem współczesnej cywilizacji (która nie miała jak zadomowić się w miejscu, gdzie jedyny nadajnik komórkowy jest w miasteczku otoczonym tysiącami hektarów samotnie stojących rancz). Stanowi apologię wolności i honorowego traktowania bliźniego, czyli tych wartości, które były cenione również w Europie. Ale wydają się to czasy odległe.

 

Niektóre ustępy są prawdziwym szokiem dla mieszkańca Starego Kontynentu przyzwyczajonego do wszechwładzy państwa i potulnej bierności obywateli. Tam, na prerii, nikt się nie „patyczkuje”. Naprzykrzający się urzędnicy są „odprowadzani” na motorze przez Cichego Joe (jednego z miejscowych oryginałów) – tzn. uciekają w popłochu, z wybitymi szybami w samochodzie. I nie wracają więcej, by zakłócać porządek spokojnego preriowego życia niewygodnymi dla mieszkańców uchwałami z Waszyngtonu. Z drugiej strony – gdy już przekroczymy granicę tego świata i nie podpadniemy niczym – okazuje się, że jest on pełen rzadko już dziś spotykanej życzliwości. Jest to świat, w którym świąteczne zakupy można zwrócić po roku, bez paragonu, mimo iż były nabyte w innym sklepie, a jedyne dodatkowe pytanie, jakie zada nam ekspedientka, to czy smakowała nam kawa, którą podano nam na czas oczekiwania…

 

Cejrowski opisuje Amerykę oryginałów, indywidualistów, a nawet dziwaków, dzięki którym świat jest barwniejszy, bez których byłoby nudno; opiewa amerykańską prowincję, w której barman nalewa twojego ulubionego drinka, zanim wejdziesz do baru, mimo że… wchodzisz tam po raz pierwszy; świat, w którym szeryf śmieje się słysząc, że nowy mieszkaniec chce zamontować alarm w domu i doradza, by po prostu kupił „pompkę” (czyli shot guna), która stanowi najlepszą obronę – świat, w którym przy domach zamiast naklejek firm ochroniarskich wiszą tabliczki z podobizną pistoletu i podpisem: we don’t dial 911 („nie dzwonimy na policję”).

 

W Wyspie na prerii znajdziemy też sporo informacji o ustroju prawnym i gospodarczym Stanów Zjednoczonych, dzięki którym sam autor oduczył się współczesnego „europejskiego” (można by raczej użyć brzydkiego określenia: „unio-europejskiego”) myślenia. Jest więc o podatkach i prawie ziemi, o sprawiedliwości dla wszystkich (np. niezwykle skuteczne kary wstydu zamiast zapychania więzień drobnymi przestępcami), o cenach produktów (nieraz do czterech razy tańszych, niż w Polsce) i płacach (trzy razy wyższych), czy też o amerykańskim optymizmie dyktującym eleganckie i rozsądne podejście do biznesu oraz do drugiego człowieka. Podsumowując można powiedzieć, że Pierwszy Kowboj Rzeczypospolitej w nienarzucającej się formie uczy nas myśleć w kategoriach, o których w Europie dawno zapomnieliśmy.

 

Książka jest napisana lekkim, gawędziarskim stylem, pięknie wydana (znakomita szata graficzna i dobrze dobrane zdjęcia). Tytuły rozdziałów stanowią połączenie swoistego patosu („Księga…) i codziennej szarzyzny preriowej (…kurzu, gwoździ i rdzy”), a sam tekst opowiadań jest do tego stopnia sugestywny i absorbujący wyobraźnię, że zamykając książkę mamy ochotę odruchowo strzepnąć kurz, słyszymy jeszcze przez chwilę milknący wiatr i widzimy gwiazdy gasnące nad Arizoną. Taki jest urok prostych, krótkich opowieści o wszystkim i o niczym, jakby w książce żył swoim życiem mały rezerwat arizońskiego życia, z którym nie sposób nie zżyć się podczas lektury.

 

Zatem, Drogi Czytelniku, jeśli chcesz dowiedzieć się, ile różnorakich zębów ma preria (i co robić, gdy próbują cię pokąsać), w jaki sposób przywędrował tam z Luizjany tajemniczy gulasz zwany gumbo, jaki był ostatni prezent, który pan Wojciech dostał od swego ojca (piękna, wzruszająca historia) oraz wielu innych rzeczy… Jeśli chcesz samemu przekonać się, jak spełniło się dziecięce marzenie WC („jest ranczo, mam kolta, kowbojki, krowy, kojota, mustanga, są skunksy i termit, było tornado, kapelusz wieszam na gwoździu i mogę legalnie zastrzelić każdego, kto spróbuje mi to odebrać. A w dodatku mówią do mnie Mr. Gringo”)… to nie zwlekając udaj się do najbliższej księgarni i wyjdź z książką Wyspa na prerii, a zapewniam, że lekturę zakończysz entuzjastycznym okrzykiem Jii-haa! pojawiającym się co chwilę na jej kartach.


Filip Obara


Wyspa na prerii, Cejrowski Wojciech, Wydawca: Zysk i S-ka, 2014 r.


Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 104 290 zł cel: 300 000 zł
35%
wybierz kwotę:
Wspieram