29 maja 2013

Grabież na Cyprze – będzie ciąg dalszy?

(Fot. v_hujer/sxc.hu)

W ostatnich dniach komisja ds. gospodarczych Parlamentu Europejskiego uzgodniła stanowisko dotyczące depozytów, których wartość przekracza 100 tysięcy euro. Będą one mogły być naruszane – tak jak na Cyprze – w imię ratowania banków. Politycy zapewniają, że takie kroki podjęte zostaną jedynie w ostateczności. Tylko kto będzie decydował o tym, czy ta ostateczność już nastąpiła?

 

Stanowisko przedstawicieli Parlamentu Europejskiego było poprzedzone ciągiem zdarzeń i wypowiedzi. Zdawały się one przygotowywać opinię publiczną na to wydarzenie. Pierwszym wydarzeniem były oczywiście „wypadki cypryjskie”. W połowie marca rząd cypryjski, bez jakiegokolwiek mandatu publicznego, „zawiesił” funkcjonowanie systemu bankowego na ok. tydzień. Wszystko po to, aby ograbić posiadaczy depozytów powyżej 100 tysiąca euro i uzbierać 5,8 miliarda, co było warunkiem uzyskania pomocy z Unii i Międzynarodowego Funduszu Walutowego.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Cypr – niewielkie, peryferyjne państwo – idealnie nadawał się  na poligon doświadczalny. Test wypadł pomyślnie, gdyż mieszkańcy nie wywołali rewolucji ani nawet zamieszek porównywalnych z tymi w Grecji w ubiegłym roku. Zamieszanie wokół Cypru nie zdążyło jeszcze ucichnąć, a już głos zabrał Olli Rehn, europejski komisarz ds. gospodarczych. Jego zdaniem w przyszłości europejskie prawo nie będzie chroniło posiadaczy depozytów powyżej 100 tysięcy euro. Z kolei na początku kwietnia Federico Ghizzoni, prezes UniCredit Group, która kontroluje m.in. Pekao S.A., powiedział, że w przypadku problemów banki powinny móc  korzystać z depozytów powyżej 100 tysięcy euro. Innymi słowy: „szanowni klienci, jeśli będziemy mieć kłopoty, będziemy mogli sięgnąć po wasze pieniądze, by ratować naszą skórę”.

 

Do umożliwienia w pełni legalnej nacjonalizacji depozytów potrzebna jest jeszcze zgoda Rady UE – głównego organu decyzyjnego Unii i całego Parlamentu Europejskiego. Nie powinno być z tym jednak problemów, zważywszy na fakt, że stanowisko rady Parlamentu Europejskiego jest popierane przez większość krajów członkowskich. Pomysł grabienia deponentów cieszy się sporą popularnością także w Polsce. W opublikowanych w połowie maja w „Dzienniku Gazecie Prawnej” wynikach ankiety, w której wzięło udział 33 polskich ekonomistów aż 11 z nich odpowiedziało „tak”. Przeciw było tylko o 3 więcej, a 8 stwierdziło, że „trudno powiedzieć”. Można więc spodziewać się, że gdyby zgodnie z nowym prawem unijnym polskie władze decydowały się na ratowanie swojej skóry, albo banków z pieniędzy klientów, znaczna część ekspertów poparłaby ich działania. Jak to uzasadniają? Zdaniem Janusza Jankowiaka, system bankowy powinien być oparty na zasadzie bail in, a nie bail out. Innymi słowy – lepiej jest sięgać po pieniądze klientów, zwłaszcza zamożnych, niż podatników. Ekonomista w swym etatystycznym myśleniu nie wpadł jednak na to, że podstawowym pytaniem, jakie powinniśmy sobie zadać nie brzmi: „czy aby ratować państwo/banki lepiej jest rabować wszystkich podatników czy bogatych klientów banku”?, lecz: „czy rządy państw i zarządy banków mają prawo przerzucać na kogokolwiek odpowiedzialność za swoją nieudolność?”    

Zwróćmy uwagę, że chociaż konfiskata na Cyprze miała na celu ratowanie skóry cypryjskiego rządu, to komisja PE brała już pod uwagę potrzebę ratowania banków. W tym wszystkim widać więc zgodność interesów między politykami, a bankierami. Ci ostatni nie bronią depozytów klientów, lecz zgadzają się, a nawet popierają ich konfiskatę. To co na pierwszy rzut oka wydaje się zaskakujące, nie dziwi, gdy weźmiemy pod uwagę wspólnotę interesów między państwami i bankami. Napisano już o tym wiele, jednak warto wspomnieć, że zarówno banki jak i rządy są instytucjami niezwykle potężnymi, a jednocześnie nieustannie bliskimi bankructwa. Banki nie mające pełnego pokrycia w gotówce dla swoich rezerw uzależnione są od rządowego wsparcia, zwłaszcza w sytuacjach awaryjnych. Rządy zaś również balansują na granicy finansowej ruiny. W ich przypadku przyczyny są również systemowe, a należy do nich przede wszystkim kadencyjna demokracja wykluczająca myślenie długofalowe.

 

Najsmutniejsze jest jednak nie samo stanowisko komisji PE, lecz fakt, że tak naprawdę jego zastosowanie nie będzie niczym nowym. Przynajmniej pod względem moralnym bowiem nie ma w zasadzie różnicy między sztucznie napędzaną inflacją, obniżającą wartość pieniądza i systematycznie wypłukującą oszczędności, a bezczelną konfiskatą części czy całości depozytów. Jedno i drugie ma też podobny skutek gospodarczy – zniechęca do oszczędzania, a zachęca do natychmiastowej konsumpcji. Stopy procentowe ustanowione przez Europejski Bank Centralny są realnie ujemne. W Polsce zaś są na najniższym poziomie w historii, a Rada Polityki Pieniężnej rozważa dalsze obniżki. Jakby zapominając o przyczynach kryzysu 2007-2008 dąży się do nakręcenia na siłę boomu opartego na tanim kredycie i dyskryminuje oszczędzających. Taka polityka faktycznie uniemożliwia utworzenie klasy ludzi zamożnych i niezależnych – szczególnie w krajach postkomunistycznych – w których większość osób musiała zaczynać „od zera”. Być może zresztą o to chodzi obawiającym się konkurencji oligarchom. Wywoływanie inflacji, podobnie jak ograbianie depozytów, robi z ludzi pozbawione materialnego zabezpieczenia, nie myślące o przyszłości stado bezmyślnie konsumujące coraz niższej jakości produkty. Do jakiego myślenia prowadzi taka polityka, pokazał jeden z użytkowników serwisu bankier.pl: „Vivat konsumpcjonizm!” – napisał – „przeżreć i przepić tu i teraz wszystkie pieniądze, jakie się tylko dostanie w swoje ręce i nie będzie się miało problemów, że jakiś rząd, bankster czy Amber Gold ci je zabierze”.

  

Marcin Jendrzejczak

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie