23 października 2014

Gniew i pycha Sikorskiego

(fot. Lukasz Dejnarowicz / FORUM )

Jedno z ostatnich posiedzeń rządu pod przewodnictwem premiera Donalda Tuska. Nominowany na szefa Rady Europejskiej Tusk rozdaje uśmiechy na prawo i lewo, zbiera gratulacje. Podchodzi w końcu do Sikorskiego. Panowie ściskają sobie ręce. Szef MSZ uśmiecha się szeroko. Czy za tym uśmiechem skrywał chęć zemsty za utratę szansy na unijne stanowisko? Jeśli tak, to skutki tego pragnienia okażą się dla niego opłakane.

 

O rosyjskiej propozycji rozbioru Ukrainy, jaka miała paść ze strony Władimira Putina podczas spotkania z Donaldem Tuskiem w roku 2008, Sikorski nie poinformował przypadkiem. Polityk z takim doświadczeniem, piastujący przez wiele lat jedno z najbardziej eksponowanych, rządowych stanowisk potrafi ważyć słowa, doskonale zdając sobie sprawę, które z nich mogą wywołać burzę czy choćby mocniejszy podmuch wiatru, zdolny potrząsnąć polityczną układanką. Owszem, Sikorski ma wizerunek polityka nieco narwanego, zdolnego do wypowiadania ostrych słów. Czy świadczą one o jego temperamencie czy raczej samouwielbieniu, tak mile łechtanym pojawianiem się w prasie lub internecie kolejnych nagłówków bazujących na jego wypowiedziach? Trudno jednoznacznie ocenić. Jedno wydaje się pewne – wypowiedzi polityków dla mediów, o ile nie są transmitowane na żywo, mogą z łatwością podlegać manipulacji. Nie sposób więc poddać wątpliwość, że były szef MSZ chciał, aby sprawa rzekomej oferty Putina dla Tuska trafiła na medialną wokandę. Dlaczego? I co sprawiło, że podjęta przez niego akcja spaliła na panewce, pozostawiając tylko niesmak i wstyd?

Wesprzyj nas już teraz!

 

Dźganie kijaszkiem

 

Relacje polityków z tzw. wielkim biznesem pozwalają bez trudu tamować medialne przekazy. Opowiadał o tym chociażby Leszek Miller, opisując w jaki sposób – dzięki kontaktom wierchuszki SLD z medialnymi baronami – udało się uzyskać obietnicę blokowania negatywnego przekazu telewizyjnego dotyczącego jednego z „wyczynów” prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Miller opowiadał co prawda o latach 90., ale taka historyjka najlepiej obrazuje możliwości ważnych polityków, zblatowanych ze światem biznesu i mediów.

 

Skoro Miller mógł przytrzymać na smyczy telewizje, to dlaczego Sikorski, udzieliwszy – jak w pewnym momencie tłumaczył – nieco innej odpowiedzi serwisowi Politico niż opublikowana w tekście, nie miałby możliwości „uwrażliwienia” dziennikarza na opisywaną kwestię. Szczególnie, że jako wieloletni szef MSZ, doskonale zdaje on sobie sprawę z wagi wypowiadanych słów.

 

Trudno więc uwierzyć Sikorskiemu, że dziennikarz Politico, Ben Judah przekręcił jego słowa. Szczególnie, że wersja Sikorskiego nie różni się specjalnie do wyłuszczonej zagranicznemu serwisowi. Wiele wskazuje więc, że były szef MSZ działał metodycznie, obliczywszy swoje działania na konkretny cel.

 

Jaki to cel? By odpowiedzieć na to pytanie, warto postawić inne: w kogo najmocniej uderza wypowiedź Sikorskiego? Oczywiście w moszczącego sobie wygodne krzesełko w Brukseli Donalda Tuska. O nominacji byłego premiera na unijne stanowisko mówiło się bowiem głównie w kontekście jego rzekomo antyrosyjskiej postawy. Były to oczywiście jedynie deklaracje, oparte na pozorowanych w ostatnich miesiącach działaniach Polski na rzecz podgryzanej przez rosyjskiego agresora Ukrainy. W gruncie rzeczy – wyłączając nieudaną ostatecznie próbę wynegocjowania przez Sikorskiego porozumienia między Janukowyczem a Majdanem – Warszawa nie odegrała dotąd żadnej roli w toczącym się za naszą wschodnią granicą konflikcie. Nasza polityka zagraniczna jest pozbawiona podmiotowości, płynie raczej korytem wyznaczonym przez Berlin lub Waszyngton. Bliskie relacje Tuska z kanclerz Angelą Merkel pozwoliły mu jednak dojechać na jej placach do Brukseli, a pozorowanie twardej polityki Polski wobec Rosji nadało impetu argumentom świadczącym za kandydaturą polskiego premiera. W końcu ma być przeciwieństwem sympatyzującej z Putinem Włoszki, Federici Mogherini.

 

Słowa Sikorskiego o ofercie Putina przeczą jednak „wyrazistemu” wizerunkowi Tuska. Jak to bowiem możliwe, że szef polskiego rządu o niecnych planach Rosji wobec Ukrainy dowiaduje się od najważniejszego czynnika na Kremlu, po czym pokpiwszy sprawę macha na propozycję Putina ręką? Czy oznacza to, że Tusk nie rozumie istoty i wagi spotkań na szczycie, nie potrafi poruszać się po salonach i pałacach możnych tego świata? Oto szef Rady Europejskiej, słynący z sympatii dla Ukrainy, bagatelizuje słowa o rozbiorze tej, bez której „niepodległość Polski” ma być zagrożona. To kompromitacja na dyplomatycznych salonach.

 

Śladem Schetyny

 

Marszałek Sejmu zabawił się oczywiście Donaldem Tuskiem nie obliczając owej rozrywki na zrealizowanie żadnego, konkretnego interesu. Urządził pokazową scenkę, niczym kot znęcający się nad myszą, której wcale nie ma zamiaru zjeść. Sikorski, zawstydzając uczącego się pilnie języka angielskiego Tuska, zaspokoił oczywiście własne ego, urażone tym, że to właśnie byłemu premierowi – a nie jemu – dostał się intratny, unijny stołek. Starał się przecież nie mniej niż szef rządu, ściągając się z nim na podlizywanie się niemieckiemu sąsiadowi wygłaszaniem kolejnych „hołdów berlińskich” czyli deklaracji podporządkowania polskiej polityki kierunkom wytyczonym przez gabinet Merkel. W dodatku, utraciwszy szansę na europejskie stanowisko, nie otrzymał niczego w zamian. Tusk, swoim zwyczajem, wycisnął ze swojego ministra wszystkie soki, by móc stanąć na czele Rady Europejskiej, po czym zbył jego prośby o funkcję wicepremiera krótkim poleceniem: „idź z tym do Ewy Kopacz”. Takie upokorzenie wymagało zemsty, by podbudować nie tylko męską dumę, ale także polityczny wizerunek. W końcu Sikorski, by przetrwać na scenie politycznej, wzięty w kleszcze nieprzepadających za nim Kopacz i Komorowskiego, musi pokazać, że jest silny i zdolny do zdecydowanego działania.

 

Jednak słowa dla Politico, komentujące spotkanie Tuska z Putinem w 2008 roku, były czymś więcej niż tylko zemstą z niskich pobudek. Politycy na tym poziomie, na którym znalazł się Sikorski, nie bawią się w zwykłe podgryzanie przeciwników. Marszałek Sejmu zaczepiwszy Tuska, chciał przede wszystkim zademonstrować swoją niezależność i gotowość do politycznej walki. Chciał w ten sposób wejść w buty powracającego z wyganiania do platformerskiej elity, Grzegorza Schetyny, słynącego jeszcze kilka miesięcy temu z wbijania cienkich acz piekielnie ostrych szpilek Donaldowi Tuskowi.

 

Wielki poślizg

 

Sikorski jednak przelicytował. Takie są prawa politycznej walki: nie idź na starcie z silniejszym, jeśli nie masz asa w rękawie. Marszałek zbywszy te prawidła wzruszeniem ramion, chcąc nie chcąc, dał się skompromitować. Wściekły Tusk oderwał się bowiem od podręczników języka angielskiego i ruszył do ataku. Zażądał dymisji Sikorskiego, a będąc nadal szefem PO, utrzymuje niebagatelny wpływ na to, co dzieje się w partii. Marszałek Sejmu z kwaśną miną musiał więc odwołać wypowiedziane dla Politico słowa, obawiając się strącenia w niebyt.

 

Dlaczego Sikorski tak łatwo pozwolił się zwasalizować Tuskowi? Bo podjął grę, przerastającą jego polityczne możliwości. Chęć zemsty zaślepiła Sikorskiego, a prowadzenie bitwy wymaga przecież stałej czujności. Marszałek Sejmu wie doskonale, że jest samotnym elektronem, w PO mało kto mu sprzyja, zabrakło mu również kolejnej karty do rozegrania ruchu byłego premiera.

 

Rozdęte ego Sikorskiego, żądne władzy i politycznej dominacji nad przeciwnikami, przysłoniło mu cały świat. Zaatakował desperacko, dając upust frustracji. Tusk niewiele napracował się nad tym, by go pogrążyć. Pycha i gniew to bowiem dwa z siedmiu grzechów głównych, niebezpiecznych nie tylko dla duszy, ale mających swoje konsekwencje również w doczesności. Dopuszczając się ich, Sikorski stoczył się coraz niżej. Zapamiętał się w politycznych ambicjach i rozpędziwszy się w zapiekłości wpadł w gwałtowny poślizg. Ten zapewne nie wyrzuci go z trasy, ale niebezpiecznie skierował wprost na czołowe zderzenie z silniejszymi od siebie. A to oznacza, że kariera Sikorskiego wraz z jego wielkimi planami budowy pseudokonserwatywnej partii do spółki z Michałem Kamińskim i Romanem Giertychem, może trafić do kasacji.

 

 

Krzysztof Gędłek

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie