28 marca 2014

Gdzie Rzym, gdzie Krym?

(fot.REUTERS/Kevin Lamarque)

Skała Piotrowa coraz bardziej przeradza się w Hyde Park nieprecyzyjnych komunikatów, wywiadów i komentarzy. Skoro nie słychać z Rzymu oceny kwestii ważnych i pilnych, które z katolickiego punktu widzenia domagają się osądzania – „w porę i nie w porę”, jak można oczekiwać stanowiska w sprawie tak „marginalnej”, jak agresja jednego kraju na drugi?

 

Na razie Rosja zajęła Krym. Co będzie dalej – wszystko zależy od inicjatywy, którą mocno uchwycił Władimir Putin. Zachód – jak zwykle zresztą od dłuższego już czasu – jest w głębokiej defensywie. Słychać co prawda od czasu do czasu pohukiwania („Rosja za to drogo zapłaci” etc.) i tyleż górnolotne, co gołosłowne zapewnienia o „amerykańskiej przyjaźni wobec polskiego sojusznika” (Joe Biden w Warszawie). Wystarczy jednak przejrzeć w internecie wydania najważniejszych zachodnich (europejskich i amerykańskich) gazet, by dowiedzieć się, że zagadnieniami nurtującymi tamte media są: sprawa tajemniczego zaginięcia malezyjskiego samolotu pasażerskiego, proces Oskara Pistoriusa w RPA i samobójcza śmierć jednej z „partnerek życiowych” Micka Jaggera. Dopiero w następnej kolejności pojawia się sprawa ekspansji rosyjskiej na Ukrainie.

Wesprzyj nas już teraz!

Nie miejmy złudzeń, żadnej „odstraszającej” odpowiedzi Zachodu nie będzie. Bo któż zresztą miałby tej twardej, bezkompromisowej odpowiedzi udzielić – Barrack Obama, Francis Hollande, David Cameron, Angela Merkel? Dwaj pierwsi – przedstawiciele lewicy, jawnie biorącej udział w podminowywaniu najtrwalszej podstawy zachodniej cywilizacji, czyli chrześcijaństwa? Czy też ci ostatni, reprezentujący prawicę wstydzącą się swojej nazwy (i słusznie, bo miano to nie należy się im)?

Należy przyznać rację tym komentatorom, którzy wskazują, że Putin wybrał dogodny moment dla uderzenia. Ekonomiczny kryzys Zachodu i troska zachodnich (głownie niemieckich) elit politycznych, by nie odstręczać „rosyjskich inwestorów” z pewnością gra na korzyść Moskwy.

 

Kryzys Zachodu

Jednak jeszcze bardziej dotkliwy dla Zachodu i tym samym korzystniejszy z punktu widzenia Putinowskiego programu „zbierania ziem ruskich” jest kryzys duchowy i moralny naszego kręgu cywilizacyjnego. Trudno przecież oczekiwać, by Zachód, który niedawno przesądził o legalizacji eutanazji dzieci (Belgia) heroicznie, jak jeden mąż wystąpił w obronie Krymu czy Charkowa. Kto nie jest w stanie przyznać przy swoim stole miejsca dla swoich najsłabszych, nie przyzna go tym, którzy dopiero dobijają się do drzwi.

W amerykańskiej prasie neokonserwatywnej (np. „National Review”) niektórzy komentatorzy zastanawiają się czy Obama jest w stanie powtórzyć polityczną woltę, którą pod koniec swojej prezydentury przeszedł Jimmy Carter. Słaby demokratyczny prezydent, który obejmował urząd pod wzniosłymi hasłami „moralnej odnowy” (po aferze Watergate) i „wejścia na ścieżkę pokojowego współistnienia” (po niedawnej klęsce w Wietnamie), został zmuszony do radykalnej rewizji swojej polityki. Po zwycięstwie komunistów w Nikaragui, obaleniu szacha w Iranie, a zwłaszcza po sowieckiej inwazji na Afganistan (1979), Cartera stać było na ogłoszenie bojkotu moskiewskiej olimpiady, nałożenia embarga na eksport zboża do ZSRS i rozpoczęcie programu dozbrajania mudżahedinów w Afganistanie.

Obama podobnie jak Carter obejmował swój urząd z wielkimi, pozapolitycznymi nadziejami. Jak pamiętamy od razu został obwołany przez media głównego nurtu po obu stronach Oceanu Wielkim Odnowicielem. Jak wskazują jednak wspomniani amerykańscy komentatorzy właśnie ta wielka „inwestycja” mediów w Obamę jest najlepszą gwarancją dla Kremla, że nie będzie żadnej większej rewizji polityki amerykańskiej wobec zarządzonego wcześniej „resetu” stosunków z Rosją. Trudno przecież z dnia na dzień przyznać się, że prezydent, którego przedstawiano jako połączenie Martina Luthera Kinga, Mahatmy Gandhiego i J. F. Kennedyego w jednej osobie, nagle okazał się mięczakiem wyznaczającego kolejne „czerwone linie”, które Putin bez problemu przechodzi (wcześniej Syria dzisiaj Krym, jutro być może Odessa lub Tallin).

Powracają więc analogie do „zimnej wojny”. W kontekście uzależnienia się krajów UE od dostaw rosyjskiego gazu przypomina się udane wysiłki administracji Ronalda Reagana na rzecz obniżenia cen ropy na rynkach światowych, co było dotkliwym ciosem w sowiecką gospodarkę, przytłoczoną już i tak technologiczną przepaścią w przegrywanym z USA wyścigu zbrojeń (iluż tzw. poważnych komentatorów na Zachodzie, sprawnych „montażystów” naigrywało się z Reaganowskich „gwiezdnych wojen”).

To wszystko prawda. Ale nie cała. Bo przecież przywódcy „wolnego świata”, którzy w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku skutecznie stawili czoła sowieckiemu imperium zła – R. Reagan, M. Thatcher czy (na zupełnie innej płaszczyźnie) Jan Paweł II – to osoby ukształtowane w zupełnie innym świecie niż współcześnie rządzące Zachodem pokolenie albo wprost ukształtowane przez nową lewicę albo pozostające pod jej wpływem i dominacją. Aby można było powiedzieć o Sowietach „imperium zła” trzeba było wcześniej być przyzwyczajonym do tego, że istnieje dobro i zło oraz że dobro jest lepsze od zła.

 

Co na to Watykan?

Dla piszącego te słowa sceną-symbolem ilustrującym obecną sytuację kryzysową naszej cywilizacji, w samym jej rdzeniu, była abdykacja – kapitulacja Benedykta XVI w 2013 roku. Zamiast papieża, któremu nie stało nie tylko sił ciała, ale i sił ducha (wedle Jego własnych słów), otrzymaliśmy rok temu papieża, dla którego „jednym z najpoważniejszych problemów chwili obecnej” nie jest bynajmniej plaga aborcji, ekspansja sodomii, genderyzmu, prześladowania ludzi wierzących pod pozorem „prawa równościowego” itp., ale „bezrobocie wśród młodych”. Skała Piotrowa coraz bardziej przeradza się w Hyde Park nieprecyzyjnych komunikatów, wywiadów i komentarzy (słynne dictum Franciszka „A któż ja jestem, aby ich osądzać” – o homoseksualistach!). Powiernik kluczy Królestwa jakby nie pamiętał, że Pan powiedział do Piotra „Paś owce moje” i – by zacytować tu spostrzeżenie Patricka Buchanana – „nie miał On przy tym na myśli garkuchni, ale o wiele ważniejszą dla wiecznego zbawienia strawę duchową”.

Dzisiaj o wiele łatwiej zabierać głos w sprawach prawd wygodnych (ciężka dola emigrantów, światowość niektórych hierarchów i księży, „troska duszpasterska” nad rozwodnikami) aniżeli w kwestii prawd niewygodnych, które z pozycji Magisterium domagają się osądzania – „w porę i nie w porę”. Czy ktoś słyszał głos Rzymu w sprawie katastrofalnej decyzji belgijskiego parlamentu, popartej podpisem króla Belgów, sankcjonujących eutanazję dzieci? Jeśli milczy się w takich sprawach, to cóż dopiero mówić o zajmowaniu stanowiska w sprawie agresji jednego kraju na drugi. Oto odpowiedź na tytułowe pytanie.

 

Grzegorz Kucharczyk

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie