9 lutego 2013

Gazowe kleszcze Kremla

(Grudzień 2012, oficjalne rozpoczęcie budowy gazociągu South Stream. Fot. ITAR/TASS/Forum)

Rosja przyspiesza prace na budową Gazociągu Południowego – South Streamu. W ekspresowym tempie podpisała umowy ze wszystkimi krajami, przez które ma on przebiegać. Na początku października zeszłego roku uruchomiła drugą nitkę Nord Streamu. Kreml stawia sprawę jasno: będzie walczył o swoją strefę wpływów.

 

Chociaż South Stream skonstruowany jest na podobieństwo Nord Streamu, Gazprom posiada w nim 50 proc., włoskie ENI 20 proc., niemiecki Wintershall i francuski EdF po 15 proc, to jest to w całości inicjatywa rosyjska i taką politykę realizuje. Jakie są więc cele drugiego, po Nord Streamie, „gazowego ramienia”, którym Moskwa „przytula” Europę Środkowo-Wschodnią? Nietrudno się domyślić. Już dawno Władimir Putin wyjaśniał, że to właśnie dostawa surowców będzie stanowić kluczowy element w procesie odbudowywania przez Rosję mocarstwowej pozycji. Dlatego, podobnie jak to miało miejsce w przypadku północnej rury, tak i pociągnięcie tej południowej ma nie finansowy, ale polityczny cel. Obie mają służyć do poszerzania przez Kreml strefy wpływów oraz możliwości wywierania szantażu na kraje naszego regionu.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Najpierw Kijów i Mińsk, później…

 

Gazprom posiada w większości tych państw pozycję monopolisty i nie zamierza z tego zrezygnować. Przeciwnie, pomimo niesprzyjających warunków związanych z coraz większą konkurencją na rynku surowców energetycznych, rewolucją łupkową i spadkiem cen gazu, pragnie powiększać swoją strefę wpływów. Czym kończy się uzależnienie od rosyjskiego kurka, doskonale wiedzą Ukraińcy i Białorusini, którzy co jakiś czas są „ćwiczeni” przez Władimira Putina. Dzieje się to nawet wtedy, gdy w Mińsku i w Kijowie najważniejsze stołki piastują prorosyjscy politycy. W rozmowie z PCh24 dr Przemysław Żurawski vel Grajewski nie pozostawiał złudzeń – oba „potoki” pełnią rolę kleszczy, które mają w jeszcze większym stopniu niż to dotychczas miało miejsce, uzależnić nasz region od kaprysów Kremla. Co ciekawe, w tym samym czasie, gdy Gazprom przeprowadza kolejne inwestycje, podaje informację, że w pierwszym półroczu 2012 roku zarobił o blisko 1/3 mniej niż w 2011. Wydobycie gazu w Rosji stale spada. Jaka jest więc przyczyna tak kosztowych inwestycji, które najprawdopodobniej okażą się finansową porażką?

 

 – Doświadczenia począwszy od roku 2005 (z kulminacją w latach 2008 i 2009), czyli słynne wojny gazowe rosyjsko-ukraińskie wykazują, że Rosjanie z racji tego, że sami nie posiadają rozbudowanej infrastruktury magazynowania gazu, gdy odcinają dostawy, to nie mogą jednocześnie utrzymywać tego stanu zbyt długo, gdyż musieliby tracić to cenne paliwo. Dlatego dotychczas presja na kraje Europy Środkowej nie była skuteczna – nie mogła bowiem za bardzo przedłużać się w czasie. Widzimy więc, że działalność Gazpromu jest motywowana politycznie, a nie gospodarczo. Obecna sytuacja nie zachęca do inwestycji tego typu z uwagi na kryzys w Europie, powodujący zmniejszenie zapotrzebowania na energię, a więc i surowce energetyczne – tłumaczy dr Żurawski vel Grajewski.

 

Ukraina wie co ją czeka, a Polska?

 

Sytuacja Ukrainy i Białorusi będzie nie do pozazdroszczenia, gdy Rosjanie zaczną wykorzystywać pełne moce trzech swoich gazociągów: Nord Streamu, South Streamu i biegnącego do Turcji Blue Streamu. Spowoduje to, że nie będą musieli przesyłać gazu przez te kraje. Skoro dziś  Moskwa dyktuje Kijowowi o ponad połowę wyższe ceny niż przeciętnie unijnym klientom, wlepia 7 miliardów dolarów „kary” za nieodebrany gaz i wielokrotnie zakręcała mu kurek z gazem, to jak będzie traktować tego partnera za kilka lat? Już dziś zyski z gazu wysyłanego Ukrainie ustępują jedynie tym z Niemiec, więc Rosja zrobi wszystko, by utrzymać tę zależność. W raporcie Ośrodka Studiów Wschodnich czytamy, że „działanie Gazpromu mają na celu nie tyle doprowadzenie do wypłaty przez Ukrainę żądanej kwoty – co jest nierealne, ze względu na różną interpretację przez strony postanowień kontraktu – ale wykorzystanie kwestii nieodebranego gazu jako kluczowego instrumentu presji politycznej na władze ukraińskie. Moskwa konsekwentnie zmierza bowiem do zmuszenia Ukrainy do przystąpienia do integracji w ramach Unii Celnej. Można oczekiwać, że w najbliższych miesiącach rosyjsko-ukraiński spór gazowy będzie narastał oraz że Moskwa może użyć innych instrumentów nacisku o charakterze gospodarczym”.

 

Kijów domyśla się zatem, jaka go czeka przyszłość, więc już dziś zaczął sprowadzać gaz z niemieckiego RWE (tańszy niż z Gazpromu), a do 2018 roku planuje wybudować terminal LNG koło Odessy. Stawia też na poszukiwanie łupków i własne wydobycie. Ukraińcy doskonale wiedzą, czym się kończy „uścisk” ich braci Rosjan, szkoda że polska dyplomacja wydaje się nie rozumieć grożącego nam niebezpieczeństwa.

 

Rosyjski wyścig z czasem

 

Działania Moskwy podyktowane są też chęcią, by w jak największym stopniu nawiązać współpracę z zachodnioeuropejskimi koncernami, powiązać kraje UE ze swoją infrastrukturą, a także wejść na unijny rynek. W ten sposób chce zahamować powstawanie konkurencyjnych projektów łączących Europę z surowcami znajdującymi się na Kaukazie i w Azji Centralnej. Liczy na to, że dzięki lobbingowi uda się jej postawić Brukselę przed faktem dokonanym, gdyż obawia się, że jej interesom może zagrozić wchodzący w życie na terenie UE w marcu br. Trzeci Pakiet Energetyczny, który m.in. nakazuje umożliwienie innym dostawcom korzystanie z gazociągów zbudowanych przez kraje trzecie, takie jak Rosja. Warto przypomnieć, że Komisja Europejska od września zeszłego roku prowadzi śledztwo w sprawie monopolizowania przez Gazprom rynków Europu Środkowo-Wschodniej. Czy jednak Bruksela uchroni nas przed rosyjskimi działaniami, skoro stolice z tego regionu wydają się być zainteresowane prowadzeniem jedynie krótkowzrocznej polityki i cieszą się z wynegocjowania tańszych dostaw gazu? Co z tego, że w 2011 r. komisarz UE ds. energii, Niemiec Guenther Oettinger, krytykował projekt budowy South Streamu, jako stojącego w sprzeczności z interesami UE i zagroził Gazpromowi, że jeśli jego działalność przeszkodzi powstaniu rurociągu Nabucco, to będzie miał problemy z kontraktami, skoro rok później stwierdził, że rosyjska rura to interesujący i godny poparcia przez jego komisję projekt? Jeśli Bruksela, wbrew interesowi Polski i innych państw regionu, nie przeszkodziła w realizacji Nord Streamu, to dlaczego miałaby teraz stanąć w naszej obronie? Sytuacja wydaje się być obecnie jeszcze gorsza niż poprzednio, gdyż Amerykanie osłabiają swoje zainteresowanie Europą i nie traktują niezależności energetycznej naszego regionu jako istotnego elementu w swojej politycznej układance.

 

Czy Kreml się przeliczy?

 

Co powinna zrobić polska dyplomacja, by zarówno nasz kraj, jak i region w większym stopniu niż to dotychczas ma to miejsce usamodzielnił się energetycznie? Dr Żurawski vel Grajewski radzi, by wykorzystywać prawo unijne i kontrolować przestrzeganie zakazu wykupywania przez monopolistę rosyjskiego infrastruktury w UE aż do czasu, gdy Rosja sama nie otworzy własnego rynku na swobodne inwestycje firm europejskich. Moskwa na pewno się na to nie zgodzi, gdyż będzie się bała utracić kontrolę nad tą branżą. Zdaniem naszego rozmówcy, sytuacja nie jest aż taka zła, jakby się wydawało, gdyż Kremlowi nie uda się kontrolować wszelkich procesów zachodzących na rynku energetycznym. Aby przeciwdziałać jego monopolistycznym zapędom, należy inwestować w poszukiwania łupków, zaopatrzyć się w energię z atomu (ale nie z elektrowni budowanych przez Rosję!), zdywersyfikować dostawy i, przede wszystkim, uzyskać poparcie dla sprawy mniejszych państw regionu.

 

Czy jednak uda się to osiągnąć  rządowi, który utrzymuje, że energetyczne bezpieczeństwo udało się załatwić byłemu wicepremierowi Waldemarowi Pawlakowi, który podpisując ostatnią umowę z Rosją w jeszcze większym stopniu niż to do tej pory uzależnił nas od dostaw z tego państwa? Nie tylko opozycja, ale i niezależni eksperci załamują ręce zarówno nad rządowymi planami dywersyfikacji źródeł uzyskiwania energii, jak również nad procesem poszukiwania oraz wydobywania gazu łupkowego. Rząd Donalda Tuska już chwalił się, ile to pieniędzy nasz kraj zarobi na gazowym Eldorado, a w rzeczywistości nie potrafi nawet stworzyć warunków do przeprowadzania badań i inwestycji.

 

Dr Piotr Naimski, były członek Zespołu ds. Bezpieczeństwa Energetycznego w Kancelarii Prezydenta RP, pisał w „Gazecie Polskiej”, że obowiązujące obecnie prawo geologiczne i górnicze jest złe, gdyż naraża skarb państwa na straty, a inwestorom nie zapewnia stabilnych warunków działalności. „Może odsunąć w czasie zagospodarowanie złóż i ich komercyjną eksploatację, zapowiadaną przez rząd już na lata 2015–2016. Stwarza poważne zagrożenia dla interesów skarbu państwa – pozwala na sprzedaż udziałów spółek posiadających koncesje poza jakąkolwiek kontrolą państwa, które tych koncesji udziela. W efekcie koncesje mogą się znaleźć w rękach podmiotów Polsce wrogich” – przestrzegał dr Naimski. Niestety, jeśli rządzący będą nadal uważać, że wszystko jest pod kontrolą, to gdy Rosja osiągnie swoje gazowe cele, nie tylko w Kijowie czy w Mińsku kaloryfery mogą być zimne. Kto wtedy wytłumaczy Polakom, czemu nie ma „ciepłej wody w kranie”?

 

Aleksander Kłos

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie