12 czerwca 2017

Francuzi jak… cielęta

(Fot. PHOTOPQR / VOIX DU NORD / MAXPPP / Forum)

Wyniki wyborów do parlamentu dają obozowi prezydenckiemu olbrzymią większość, jakiej nie miała jeszcze żadna partia w historii V Republiki. Emmanuel Macron będzie mógł przeprowadzać dowolne reformy.


Były już prawicowy kandydat na prezydenta i szef ruchu „Debout la France”, Nicolas Dupont Aiganan po ogłoszeniu wyników pierwszej tury zapowiedział „masakrę socjalną”. Sięgając do słów de Gaulle’a dodał zaś, że „Francuzi są jak idące na rzeź cielęta, przy dźwiękach arabskiej muzyki…”. Według niego, zwycięzca wyborów jest przedstawicielem oligarchii finansowej wyznającej lewicową ideologię społeczną.

Wesprzyj nas już teraz!

Media pisały tymczasem o tsunami wyborczym, które zmiotło dwie główne partie Francji, czyli socjalistów i centroprawicowych Republikanów. Republika w Drodze (REM) w koalicji z centrolewicowym MoDemem może mieć od 400 do 440 deputowanych na 577 członków Zgromadzenia Narodowego. Stan posiadania Republikanów stopnieje tymczasem z 226 do co najwyżej 70-110 deputowanych. Dotyczy to partii, która wczesną wiosną mogła być niemal pewna wygranej i dojścia do władzy. Porażka Francois Fillona w walce o prezydenturę i „efekt” Macrona spowodowały tymczasem dekompozycję Republikanów i spadek jej znaczenia.

Można tu też mówić o błędach taktycznych. Wiele osób nie mogło zrozumieć, czemu kandydat „prawicowy” dziesięć minut po porażce w wyborach prezydenckich wzywał do głosowania na Macrona przeciw Le Pen? Trudno też zrozumieć dlaczego inny ważny polityk tej partii, Alain Juppe wspierał kandydatkę centrolewicowej Republiki w Drodze, przeciw kandydaturze prawicowego kandydata Poissona, którego to partia chadecka jest przecież z Republikanami w sojuszu? Podsumowując, Republikanie sami zapracowali na utratę wiarygodności.

Partia Socjalistyczna (w ostatniej kadencji miała 302 parlamentarzystów) może teraz liczyć najwyżej na 30 miejsc, a niewykluczone, że może mieć kłopot z nawet z utworzeniem odrębnej grupy w Zgromadzeniu. We wstępnej turze odpadli już: pierwszy sekretarz tej partii Cambadelis, a także jej niedawny kandydat na prezydenta – Benoit Hamon. Skrajna lewica Melenchona, czyli „Zbuntowana Francja” będzie miała od 8 do 18 deputowanych.

Porażkę poniósł także Front Narodowy. Jeszcze przed wyborami prezydenckimi, buńczucznie zapowiadał wprowadzenie do parlamentu nawet 100 przedstawicieli. Po porażce Marine Le Pen liczba ta stopniała do 25. Z kolei po I turze wyborów może to być jeden lub dwóch deputowanych (Le Pen wygrała w swoim okręgu w Nord-Pas-de-Calais I turę z wynikiem 46,02 proc.), zaś w najkorzystniejszej konfiguracji – najwyżej 5.

Przyczyną takiego stanu rzeczy jest rekordowo niska frekwencja. Zagłosowało zaledwie 48,7 procenta uprawnionych. Brak zaufania do całej już klasy politycznej okazywali głównie wyborcy Frontu Narodowego i skrajnej lewicy. Tak niskiej frekwencji wyborczej w historii V Republiki jeszcze nie było. Co trzeci głos oddany na pro-prezydencki REM oznacza w liczbach bezwzględnych zaledwie 7 na 47 milionów uprawnionych wyborców. Duża część Francji nie jest już „zbuntowana”, ale pogodzona z losem, zniechęcona i nie ma zaufania do swojej klasy politycznej. Reszta uwierzyła w Macrona, czyli w pewien powiew jego młodości i wizerunek polityka nowego, spoza tradycyjnego układu. Nie trzeba jednak zapominać, że wielu wspierających go polityków to jednak już raczej towar „drugiej świeżości”.

Nie ulega wątpliwości, że francuska scena polityczna została niemal totalnie przemodelowana. W ciągu miesiąca Macron uzyskał nie tylko stabilne poparcie w parlamencie, ale olbrzymią przewagę, która daje mu nieograniczone możliwości reform. Zaufanie społeczne już jednak tak duże nie jest i każde potknięcie nowego rządu, okraszone np. kolejnymi zamachami terroru, może przynieść rozczarowanie, którego nie da się już przykryć kolejnym wyborczym kuglarstwem. Duży zakres władzy oznacza też znacznie większą odpowiedzialność za działania. Zbuntować zaś mogą się nawet… cielęta.

Zaplanowana na 18 czerwca druga tura wydaje się tylko formalnością, spełnioną przy jeszcze niższej frekwencji. W I odsłonie wybrano zaledwie 4 deputowanych (uzyskali oni ponad połowę głosów) – dwóch z REM i po jednym z tzw. lewicy różnej oraz z centrowej UDI (koalicjant Republikanów). Reszta musi jeszcze na swój mandat poczekać.

Niska frekwencja spowodowała, że nie będzie dogrywek z udziałem trzech kandydatów (dzieje się tak, jeśli trzeci najlepszy wynik przekroczy 12,5 proc. uprawnionych do głosowania), co pośrednio premiowało np. kandydatów Frontu Narodowego. W starciu „jeden na jeden” zadziałają „republikańskie zapory” i zblokowanie głosów wszystkich przegranych przeciw kandydatom Frontu. Tym razem prognozy sondaży raczej się spełnią, a Francja powoli się „makronizuje”…

 

Bogdan Dobosz

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie