17 lipca 2015

Fideizm wypacza wiarę

(O. Jacek Woroniecki OP)

Jeśli tylu katolików, nieraz nawet zacnych i poczciwych, nie żyje u nas pełnią modlitwy, nieraz nawet skarży się na to, że ta modlitwa tak mało im daje, to w wielu wypadkach winne tu jest, przynajmniej częściowo, pewne skrzywienie życia religijnego, bardzo rozpowszechnione wśród wyższych warstw naszego społeczeństwa, a zwane fideizmem.

Fideizm przy pozorach wywyższania wiary nie ufa jej siłom, obawiając się zawsze, że w zatargu z rozumem musi ona ulec. Stąd dąży on do uniezależnienia wiary od rozumu i kopie między nimi głęboki rów, mający na celu zabezpieczyć wiarę od destrukcyjnych wpływów rozumu.

Bardzo rozpowszechniony w Europie w 1. poł. XIX wieku, fideizm został ostatecznie potępiony przez Kościół na soborze watykańskim (I) jako nadzwyczaj szkodliwy dla życia chrześcijan. U nas, niestety, wpływ fideizmu do dziś dnia daje się odczuwać. Mamy wielu wierzących katolików, którzy żyją w przekonaniu, że o prawdach wiary lepiej jak najmniej myśleć, bo wszelkie zastanawianie się nad nimi grozi osłabieniem przekonania o ich wiarogodności. Pewną bezmyślność w dziedzinie wiary, obojętność na jej treść rozumową, nawet ślepotę, uważają oni za konieczne zalety wiary, bez których może ona być na wielkie niebezpieczeństwo narażona.

Wesprzyj nas już teraz!

Jasne jest chyba, że takie pojmowanie wiary jest dla życia duchowego fatalne. Jeśli Bóg nam objawił tajemnice Swego życia ukrytego; jeśli nam objawił tyle prawd, odnoszących się do naszego przeznaczenia; jeśli dla uprzystępnienia nam całej tej nauki objawionej zesłał Swego Syna Jednorodzonego, Swe Słowo Odwieczne – Zbawiciela, który w tak prostych a głębokich wyrazach sformułował podstawowe dane wiary; jeśli wreszcie przez tegoż Syna ustanowił Kościół Święty i obdarzył go darem nieomylnego nauczania prawd objawionych, toć chyba nie dlatego, abyśmy się starali o tych prawdach jak najmniej myśleć, abyśmy się od nich odgradzali jakimś murem bezmyślności.

Przeciwnie, już od pierwszych wieków Kościół żądał, aby wierni byli, podług słów o. Morawskiego, święcie ciekawi prawd wiary, a św. Piotr sformułował to w swoim I Liście w słowach: Bądźcie zawsze gotowi do zadośćuczynienia każdemu, kto domaga się od was sprawy o tej nadziei, która w was jest (1 P 3, 15). To znaczy, że każdy – w miarę tego, na co mu jego rozwój umysłowy pozwala – powinien być w stanie uzasadnić swoją wiarę i nadzieję i pokazać tym, którzy go o to pytają, że nie bezmyślnie przyjął te prawdy, ale że jest o nich rozumnie przekonany.

Ma się rozumieć, że obowiązek ten wzrasta wraz z rozwojem umysłowym i wykształceniem. Ludzie, posiadający wyższe wykształcenie, winni i swoje życie religijne podnieść do równego poziomu z innymi dziedzinami myśli, inaczej sami są odpowiedzialni za ten rozdźwięk, tak często spotykany wśród inteligencji, między ogólną kulturą umysłową a wiadomościami życia religijnego, pozostającymi nieraz na poziomie wprost dziecinnym.

I cóż dziwnego, że wtedy modlitwa kuleje i ciąży! Jakże tu z pełną ufnością zwracać się do Boga Ojca, skoro się nie ma jasnego pojęcia o Jego nieskończonych doskonałościach, skoro nawet nieraz te pojęcia są zanieczyszczone najróżniejszymi uprzedzeniami, którym nie potrafiło się przeciwstawić nic innego, jak strusią taktykę niemyślenia o nich wcale!

Jakże tu wytworzyć sobie serdeczny stosunek z Chrystusem i czerpać z nieskończonych skarbów Jego Najświętszego Serca otuchę i moc do walk życiowych, skoro się nie ma najmniejszego zainteresowania do prawd wiary, odnoszących się do Jego Osoby, skoro nawet nosi się może w podświadomości różne, zaczerpnięte ze współczesnej atmosfery umysłowej, wątpliwości co do Jego Boskiego charakteru i posłannictwa!

To samo można powiedzieć o Sakramentach Świętych z Eucharystią na czele, o Kościele, o Matce Najświętszej i Świętych Pańskich. Wszystkie te tak obfite źródła, mające zasilać naszą modlitwę, nic nam nie dają, skoro nie okazujemy najmniejszego zainteresowania nimi, skoro pozwalamy im porastać chwastem uprzedzeń i sądzimy, że jedynym naszym wobec nich obowiązkiem jest ślepo wierzyć i jak najmniej się nad nimi zastanawiać.

Modlitwa przetwarza się wówczas w czcze marzycielstwo, od czasu do czasu okraszone wzruszeniami natury uczuciowej. Dusza się w niej rozmazgaja, traci hart i zrozumienie służby Bożej; z czasem nawet – gdy uczucia w inną stronę się zwrócą i przestaną modlitwę zasilać – potrafi ona o Bogu zupełnie zapomnieć.

Tymczasem żywa, oświecona, utrzymana na poziomie ogólnego wykształcenia i wciąż pogłębiana gorącym zainteresowaniem prawdami objawionymi, tą świętą ciekawością rzeczy Bożych -jest wiara dla modlitwy niewygasającym nigdy źródłem odrodzenia i ochłody. Wtedy się wie, kogo się chwali i za co, wtedy nie brak pobudki do dziękowania Bogu ani do przepraszania Go, wtedy też wiadomo, o co Go prosić i jak Mu najważniejsze sprawy życia polecać. Wiara staje się prawdziwym pokarmem modlitwy, ona ją żywi, oświeca, rozgrzewa, ona nią kieruje i sprawia, że człowiek, im więcej się modli, tym więcej się do wiary przywiązuje, a im więcej się do wiary przywiązuje, tym chętniejszy się staje do modlitwy.

O. Jacek Woroniecki, Pełnia modlitwy, VIATOR, Warszawa 2003, s. 89–92

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(3)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 126 324 zł cel: 300 000 zł
42%
wybierz kwotę:
Wspieram