1 kwietnia 2016

Europo, czas się obudzić! Bruksela na chwilę przed krwawym zamachem

Odwiedziłam Brukselę zaledwie na dwa tygodnie przed zamachami. Z pozoru miasto było spokojne. O stanie zagrożenia świadczyli żołnierze w pełnej bojowości bojowej na ulicach i w pasażach handlowych. Ciężkie karabiny automatyczne FN FNC nosili na piersiach – niemal gotowe do strzału.

 

Zaledwie wysiadłam z autobusu z lotniska Charleroi, gdy uświadomiłam sobie, co w praktyce oznacza wysoki stan zagrożenia w stolicy Unii Europejskiej. W sąsiadującym z Dworcem Południowym pasażu handlowym i przy stacji metra co chwilę mogłam się natknąć na uzbrojonych w pistolety maszynowe żołnierzy oraz policjantów. W ciągu zaledwie pięciu minut minęłam trzy uzbrojone dwu- i trzyosobowe patrole. W tym samym czasie obok mnie przeszło co najmniej kilkanaście muzułmanek, ubranych w burki. Trudniej było wyłowić wzrokiem mężczyzn wyznających islam – wielu urodą nie wyróżnia się w sposób jednoznaczny w brukselskim, multikulturowym tłumie.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Pozorny spokój

Bruksela w czasie mojego pobytu wydawała się spokojna. Zaledwie przez chwilę z okien autobusu widziałam uboższe, zaśmiecone części miasta. Najbiedniejszą dzielnicę – Molenbeek – o której mówi się dziś jako o „wylęgarni terrorystów”, poznałam jedynie z opowiadań znajomych. Podczas gdy ja spacerowałam po bogatej i bezpiecznej europejskiej dzielnicy Uccle, gdzie ani po patrolach, ani po muzułmanach nie było śladu, oni spędzili noc w hostelu prowadzonym przez wyznawców Allacha. Gdy znajomi wynajmowali pokój przez internet, nic na to nie wskazywało. Dopiero na miejscu okazało się, że bardziej niż hostel obiekt przypomina wielopokoleniowy arabski dom pełen ludzi, zapachów specyficznych dań i niekoniecznie sterylny. A co najgorsze – po paryskich zamachach czy napaściach seksualnych w Kolonii – kojarzący się jednoznacznie niebezpiecznie.

 

W metrze także było spokojnie. Przystanek od miejsca, w którym doszło do wybuchu, na stacji Schuman, w centrum Unii Europejskiej, wyznawców islamu nie widziałam w ogóle. Natomiast na stacjach metra linii 1 i 5, tych bliższych Molenbeek, muzułmankami ubranymi w burki okazało się może trzy na dziesięć oczekujących kobiet. W sympatycznych, kolorowych burkach bądź też w przyprawiających o dreszcz niepokoju czarnych chustach na głowie, z małymi dziećmi, wózkami, nastolatkami – ubrane w takie same chusty, są tu widokiem równie zwyczajnym co zarówno rdzenni Europejczycy, jak i czarnoskórzy.

 

Tak postępuje ekspansja

Widok muzułmanów na belgijskich ulicach nie zastanawia z powodu faktu, iż są oni przedstawicielami innej kultury i religii. Niepokoi co innego: ich wpływ – jak mieliśmy okazję zaobserwować w ciągu ostatnich piętnastu lat – jest nieproporcjonalnie duży w stosunku do liczebności. Doktor Peter Hammond, amerykański naukowiec specjalizujący się w kwestiach islamu, na podstawie przemian zachodzących w ostatnich latach na terenie Europy i Afryki stwierdził, iż zaledwie przy jednoprocentowym udziale w społeczeństwie muzułmanie są pokojowo nastawioną mniejszością. Gdy stanowią już 2 procent, rozpoczynają nawracanie na islam, przy 5 procentach żądają by państwo, w którym goszczą, dostosowało się do nich – przez dostępność rytualnie czystej żywności w instytucjach publicznych, programy nauczania odpowiadające ich systemowi, a także poprzez wprowadzanie kolejnych elementów prawa szariatu. Gdy co dziesiąty członek danej populacji jest muzułmaninem, wyznawcy islamu zaczynają stosować przemoc jako narzędzie nacisku. Byliśmy tego świadkami już w 2007 r., gdy odwetem za wypadek samochodowy, w którym zginęli muzułmańscy nastolatkowie, były pożary i starcia na przedmieściach Paryża. Doświadczamy tego i teraz.

 

Co jeszcze musi się stać?

Pierwszą zidentyfikowaną ofiarą terrorystów-samobójców w stolicy Belgii była 36-letnia kobieta, żona i matka. Adelma Tapia Ruiz mieszkała w Brukseli od dziewięciu lat. W dniu zamachu miała polecieć do Nowego Jorku, by odwiedzić matkę. Pozostawiła męża, osierociła dwie trzyletnie córki-bliźniaczki.

 

We wtorkowy poranek, 22 marca, życie straciły trzydzieści cztery osoby. Kolejnych blisko dwieście zostało rannych. Za każdą z tych osób kryje się dramat.

 

Szok, jakiego doznaliśmy jest równie wielki jak nasza determinacja, by pokonać terroryzm – deklarowała Angela Merkel, kanclerz Niemiec, współautorka najazdu uchodźców muzułmańskich na Europę. – Te ataki to następna nikczemność terrorystów w służbie nienawiści i przemocy – napisał przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk. – Terroryści uderzyli w Brukselę, ale celem ich ataku była Europa. A odczuje to cały świat (Francois Hollande, prezydent Francji). – Musimy razem stanąć przeciwko tym ohydnym terrorystom (David Cameron – premier Wielkiej Brytanii). – Możemy pokonać i pokonamy tych, którzy zagrażają bezpieczeństwu ludzi na całym świecie (Barack Obama, prezydent Stanów Zjednoczonych). Gdy obserwuje się kolejne posunięcia islamistów i europejskich polityków, którzy w większości wydają się spać, na myśl przychodzi pytanie: co jeszcze musi się stać, by nie kończyło się tylko na deklaracjach? By zamiast strzałów samobójczych europejskie władze powzięły działania adekwatne do faktów?

 

Nieuchronny konflikt

Na tym tle miałkości, niemożności i niezdecydowania, wyraźnie wyróżniają się Węgry: jasna postawa Viktora Orbána i zdecydowane działania, jak choćby postawienie muru, uniemożliwiającego przejście uchodźców, wzdłuż granicy Węgier z Serbią. W przemówieniu podsumowującym rok 2015 premier jednoznacznie podkreślał, że „zakończył się okres, gdy obronność i bezpieczeństwo Europy mogliśmy uważać za pewnik”.

 

Czy nam się to podoba, czy nie, wędrówki ludów nigdy nie mają charakteru pokojowego. Gdy wielkie masy ludzi szukają dla siebie nowego domu, nieuchronnie prowadzi to do konfliktów, gdyż chcą zająć teren, który już ktoś zamieszkuje, gdzie ludzie są u siebie i chcą bronić swojego domu, swojej kultury, swojego sposobu życia. Stan zagrożenia nie sprzyja wprawdzie myśleniu zniuansowanemu, a jeszcze mniej wysublimowanym uczuciom, ale nie możemy się za to gniewać na imigrantów. Oni robią to, co uważają za dobre dla siebie. Problem w tym, że my, Europejczycy, nie robimy tego, co byłoby dobre dla nas – wskazywał Orbán w dyplomatyczny sposób na jeden z aspektów problemu. Gdyby nazwać go bardziej dosadnie: biorąc pod uwagę filozofię islamu, wynikające z niego działania i sposób, w jaki się radykalizuje, od decyzji rządów europejskich zależy nasze być albo nie być.

 

Dziś mamy w Brukseli nie tylko patrole żołnierzy z karabinami maszynowymi, ale także czwarty, najwyższy poziom zagrożenia terrorystycznego. Sparaliżowane miasto, strach, ból, żałobę, jednostki antyterrorystyczne i wozy opancerzone. I pewność kolejnych walk, gwałtów, terroru.

 

– Nie znajduję lepszego słowa na określenie tego, co dzieje się w Brukseli, jak absurd – komentował niedawno sytuację w Europie premier Orbán. – To tak, jakby załoga zamiast tamować dziurę, kłóciła się na temat tego, ile wody ma się wlać do poszczególnych kabin. Europa to Hellada a nie Persja. To Rzym a nie Kartagina. To chrześcijaństwo a nie kalifat. Nie ma w tym wyliczeniu żadnego klasyfikowania, lecz tylko zaznaczenie różnic. Stwierdzenie, że istnieje samodzielna europejska cywilizacja, nie oznacza tego, iż jest ona lepsza lub gorsza, lecz tylko tyle: to jesteśmy my, a to jesteście wy.

Panie i Panowie Politycy, pobudka! Czas działać!

 

 

 

Dorota Niedźwiecka

Fot. Dorota Niedźwiecka

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie