6 października 2016

Epopeja Kleeberczyków

(fot. Maciej Jeziorek/Forum)

6 października w okolicach Kocka nastąpiła kapitulacja Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Polesie” – ostatniej walczącej nadal w otwartym boju polskiej formacji wojskowej. Kapitulacja – więc, można zgadywać, z pewnością musiała ją poprzedzić przegrana bitwa. Nic podobnego. Ostatni bój wojny obronnej 1939 roku polskie oddziały dowodzone przez generała Franciszka Kleeberga zwyciężyły. Niestety, do dalszej walki zabrakło amunicji.

Z jednej strony, o działaniach grupy Kleeberga można powiedzieć – nic szczególnego. Kolejne moralne zwycięstwo na otarcie łez po wielkiej przegranej. Owszem, pokonano dwie niemieckie dywizje, zadając im znaczące straty, ale w obliczu przegranej wojny, było to bez znaczenia. Z resztą, co to za zwycięstwo które kończy się kapitulacją?

Z drugiej jednak strony, można również spojrzeć na całokształt działań Kleeberga. Można dostrzec wyjątkowo sprawnego dowódcę, który buduje znaczną siłę bojową z wojsk rezerwowych i odbudowuje zdemoralizowane porażkami oddziały napotkane na swojej drodze. Można dostrzec niemalże czterystu-kilometrowy przemarsz przez teren już zajęty przez dwóch przeciwników, w osamotnieniu. Z całą pewnością był to wyczyn godny pamięci. Kim więc był Kleeberg, i kim byli Kleeberczycy?

Wesprzyj nas już teraz!

Generał niezbyt mile widziany
Według tradycji rodzinnych, Kleebergowie wywodzili się od szwedzkiego żołnierza który, wzięty do niewoli podczas jednej z wojen XVII w., ostatecznie uległ urokowi polskiej kultury. Być może, pokonany w boju, został następnie zwyciężony przez cnoty jakiejś polskiej niewiasty. Tak czy inaczej, Kleebergowie byli bardzo patriotyczną rodziną. Ojciec Franciszka był powstańcem styczniowym. Sam Franciszek zaś przy pierwszej okazji zamienił austro-węgierski mundur na polski, podobnie z resztą jak jego młodszy brat Juliusz, później również generał.

Wrzesień 1939 zastał Kleeberga jako dowódcę Okręgu Korpusu nr. IX, odpowiedzialnego między innymi za raczej przestarzałą twierdzę brzeską. Biorąc pod uwagę głęboką wiedzę i doświadczenie generała, dowództwo okręgu, a więc pozycja raczej administracyjna niż bojowa, prawdopodobnie wskazywała na brak sympatii wobec Kleeberga w kręgach politycznych – bądź co bądź, był jednym z tych którzy podczas przewrotu majowego opowiedzieli się po stronie rządu. Od tego czasu uzyskał tylko jeden awans, a jego kariera raczej znajdywała się na bocznym torze. Jednak w obliczu dalszych wydarzeń, trudno wyobrazić sobie aby ktokolwiek inny mógł wywiązać się z obowiązków tego stanowiska niż Kleeberg.

Zbieranina rezerwistów i niedobitków
Okręg Kleeberga w momencie rozpoczęcia wojny był praktycznie pozbawiony wojsk z prawdziwego zdarzenia. Twierdze brzeską broniły wyłącznie rezerwy – bataliony marszowe, wartownicze, i zapasowe. Te oddziały Kleeberg zdołał błyskawicznie przekształcić w sprawną siłę bojową, która na trzy dni zatrzymała pancerne uderzenie dowodzone przez słynnego później Heinza Guderiana. Odparłszy dwa szturmy, wojska Kleeberga wycofały się w nocy z twierdzy – kierując się zgodnie z rozkazami na południe kraju, gdzie wciąż broniło się wojsko polskie. Gdy jednak te wojska przekroczyły rumuńską granicę, Kleeberg skręcił na zachód, maszerując na odsiecz Warszawy.

Ten pierwszy etap wędrówki przebiegał przez tereny dzisiejszej Białorusi oraz Ukrainy – Kleeberg dotarł aż do Kowla na Wołyniu zanim skręcił na zachód. Maszerując przez te tereny, Kleeberczycy musieli nie tylko unikać Niemców – ale również musieli liczyć się z tym iż każdy żołnierz który przez przypadek oddalał się od reszty formacji mógł zostać zamordowany przez ukraińskich zbirów. Żołnierze Kleeberga wspominali później napotykane gdzieniegdzie czerwone sztandary wywieszone w oczekiwaniu nadchodzących wojsk „wyzwoliciela” Stalina.

Do bardziej przyjaznych terenów udało się dotrzeć w rejonie Włodawy. 27 września, pod osłoną nocy, sforsowano Bug i przepędzono oddziały niemieckie z miasta. Jednak już następnego dnia padła kolejna fatalna wiadomość – kapitulacja Warszawy przekreśliła sens dalszej wędrówki.

Można wyobrazić sobie ciężar jaki odczuwał w tym momencie dowódca ostatniej dużej formacji polskiego wojska. Skoro dalsza walka była bezcelowa, mógłby się poddać bez walki. Niektórzy powiedzieliby nawet iż taki był jego obowiązek, aby nie marnować niepotrzebnie krwi polskich żołnierzy – wszak w obliczu klęski, trzeba, jak to się dziś zwykło mówić, ratować „biologiczną substancję narodu”. Jednak kapitulacja w tych okolicznościach miałaby ogromną wagę symboliczną, i Kleeberg, jako polski oficer i człowiek honoru, musiał to pojmować. Ostatnia polska grupa operacyjna musiała walczyć dalej – nie do ostatniej kropli krwi, ale do kresu swoich możliwości.

W tej sytuacji, Kleeberg wyznaczył nowy plan: najpierw błyskawiczny marsz na Stawy pod Dęblinem, gdzie znajdowała się składnica sprzętu wojskowego, aby odbudować zapasy amunicji i ciężkiego sprzętu. W dalszej kolejności Kleeberg planował przejść do wojny partyzanckiej na terenie Gór Świętokrzyskich. Ten plan jednak już się nie udał.

O jeden dzień za daleko
Podczas całego przemarszu, grupa operacyjna Kleeberga co rusz wzmacniała się o nowe oddziały napotkane po drodze – niedobitki z innych bitew, które udało się odbudować w skuteczne jednostki. Kleeberg dysponował artylerią i kawalerią. Istotnym sukcesem było znalezienie we Włodawie dwóch samolotów – za sprawą Kleeberga, polskie szachownice chociaż na parę dni znów pojawiły się na naszym niebie. Dysponując taką siłą, Kleeberg mógł osiągać imponujące sukcesy w boju, jak na przykład zwycięska bitwa pod Parczewem, gdzie zadano bardzo bolesne straty nadciągającym ze wschodu wojskom sowieckim. Gdy jednak Sowieci wycofali się z terenów przeznaczonych ich niemieckiemu sojusznikowi, grupa „Polesie” została wkrótce osaczona przez wojska niemieckie w sile dwóch zmotoryzowanych dywizji – łącznie, około 30 tysięcy dobrze zaopatrzonych Niemców przeciwko niecałym 20 tysiącom Polaków, w dużej mierze rezerwistów. W tej sytuacji, zwycięski bój pod Kockiem był czynem imponującym, nawet jeśli brak amunicji zmusił Kleeberga do zaprzestania dalszej walki. Do Stawów zabrakło jednego dnia marszu.

Generał Kleeberg i bitwa pod Kockiem nie zostały zapomniane. Jednocześnie, generał nigdy nie został doceniony w takim stopniu na jakim na to zasługuje. W pewnym sensie było to nieuniknione; wrzesień 1939 r. pamiętamy jako ciąg porażek, a nieliczne zwycięstwa tego okresu trudno przebijają się do zbiorowej pamięci. Dziś, gdy rodzi się nowa formacja Wojsk Obrony Terytorialnej, warto przypomnieć Kleeberga, który doskonale nadaje się na patrona tej formacji. Kleeberg praktycznie ze wszystkich swoich bojów wyszedł zwycięsko, nie dlatego iż walczył, a dlatego iż unikał walki tam gdzie tylko było to możliwe. Atakował tylko tam, gdzie miało to sens, a bronił się tylko wtedy, gdy nie dało się wycofać. Wiedział doskonale do czego byli zdolni zgromadzeni przezeń rezerwiści, i wiedział czego od nich nie może wymagać. Taki realizm jest potrzebny w każdej formacji wojskowej, ale w Obronie Terytorialnej – najbardziej.

 

 

Jakub Majewski

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie