8 sierpnia 2012

Enerdowskie pływaczki i ich „godne” następczynie

(Caster Semenya. Fot. Xinhua/ZUMA Press/Forum)

 

Tradycja igrzysk olimpijskich sięga starożytnej Grecji. To do tej tradycji nawiązują nowożytne igrzyska, reaktywowane w 1894 r. dzięki inspiracji barona Pierre’a de Coubertin. Starożytne igrzyska były – podobnie jak wojna i teatr – sprawą wyłącznie męską. Kobiety nie mogły nawet zasiadać na widowni. Współcześnie sytuacja wygląda inaczej, jednak zmiany nie nastąpiły od razu.

 

Wesprzyj nas już teraz!

 

Coubertin, kontynuując antyczną tradycję, nie dopuścił kobiet do startu. Cztery lata później płeć piękna stanowiła już jednak około 2 proc. uczestniczek. Proporcja ta zwiększała się powoli i nie bez problemów. Warto zauważyć, że w 1928 r. w biegu na 800 metrów kilka zawodniczek zasłabło. Wzbudziło to powszechne oburzenie i nawoływanie do zakazu brania udziału przez kobiety w igrzyskach. Także obecnie panie stanowią mniejszość uczestniczek, jednak ta różnica jest już o wiele mniej znacząca. Udział kobiet w sporcie i jego charakter zmienił się w XX wieku drastycznie. Ze szkodą dla dobrego smaku, normalności i zdrowia samych sportsmenek.

 

 

Klasyczny przykład patologii związanych ze sportem wyczynowym kobiet to pływaczki rodem z NRD. Wyselekcjonowane przez państwo, już od najmłodszych lat były szkolone na przyszłe mistrzynie, tak jak wielokrotna medalistka olimpijska Birgit Heukrodt. Sportsmenki faszerowane męskimi hormonami uczyniono maszynami do odnoszenia sukcesów. Państwo nie liczyło się z ich zdrowiem, lecz traktowało je jak przedmioty. Proceder wyszedł na jaw po długim czasie. Odpowiedzialni zostali skazani wiele lat po upadku muru berlińskiego, w 2000 r. Manfred Ewald, prezydent Niemieckiego Związku Gimnastyki i Sportu, dostał karę 22 miesięcy więzienia w zawieszeniu, zaś Manfred Höppner, kierownik grupy operacyjnej „UM”, odpowiedzialny za medycynę sportową, 18 miesięcy – również w zawieszeniu. Te wyroki wydają się nieproporcjonalnie niskie w stosunku do szkód wyrządzonych pływaczkom.

 

 

Niestety, walka z naturą nie jest tylko odosobnionym przypadkiem w totalitarnym państwie. I nie odeszła do lamusa historii. W XXI wieku kobiety trenują takie sporty, jak: boks, dżudo, zapasy czy podnoszenie ciężarów, by potem zdobywać olimpijskie laury. Walczą już nie o chwałę socjalistycznej ojczyzny, lecz o własną sławę i niemałe pieniądze. Coraz więcej granic jest przekraczanych, a coraz mniej osób sprzeciwia się tym występkom przeciwko naturze i dobremu smakowi. A przecież i bez niedozwolonych środków sport wyczynowy może być dla kobiet szkodliwy. Dotyczy to w zasadzie wszystkich dyscyplin. Masa serca u kobiet jest mniejsza i wynosi około 250 gramów, natomiast u mężczyzn jest to około 300 gramów. Ma to wpływ na tzw. maksymalny pobór tlenu podczas ekstremalnego wysiłku. Nakład pracy serca u sportsmenki, a co za tym idzie ryzyko utraty zdrowia, jest więc o wiele większy. Niestety, wojujące feministki forsujące sportowe równouprawnienie zdają się nie dostrzegać tego zagrożenia.

 

 

Prawdziwy horror zaczyna się jednak dopiero w przypadku sportów siłowych i sportów walki, które ze swej istoty stanowią zaprzeczenie kobiecej natury. Wymagają agresji, a tymczasem kobiety są z natury słabsze i mniej napastliwe – choćby za sprawą różnic hormonalnych. Dlatego też, jak zauważył amerykański socjolog Charles Murray, ogromna większość przestępstw i w zasadzie wszystkie wojny są „dziełem” mężczyzn. Feministki uznają ten fakt za przeszkodę na drodze do wyśnionego przez nich matriarchatu. Ich wizja świata nie toleruje bowiem żadnej różnorodności i opiera się na przyjęciu jedynie „męskich” wartości, takich jak siła, dominacja czy władza. Kobiety, ich zdaniem, mają być co najmniej równie dobrą kopią mężczyzn. Jeśli biologia stoi tu na przeszkodzie, to należy ją zmienić.

 

 

Zażywanie męskich hormonów przez sportsmenki staje się dziś coraz większym problemem. Nadmierną ilość androgenów stwierdzono np. u reprezentantki RPA, Caster Semenyi, zdobywczyni złotego medalu mistrzostw świata w lekkiej atletyce w 2009 r. (ostatecznie uwolniono ją od zarzutów dopingu). Sportsmenka była podopieczną „wybitnego” niemieckiego trenera Ekkarta Arbeita, który swoją karierę zaczynał w… NRD. Natomiast na odbywających się obecnie igrzyskach w Londynie wiele kontrowersji i domysłów budzą wyczyny 16-letniej Chinki Ye Shiwen, zdobywczyni dwóch złotych medali w pływaniu. Podejrzewa się, że w jej przypadku zastosowano doping genetyczny, polegający na manipulacji budowy mięśni, żył i dotleniania krwi.

 

 

Środowiska feministyczne próbują walczyć ze „stereotypami” związanymi z wyczynowym sportem kobiet. Niektóre z nich posuwają się nawet do twierdzeń, że sportsmenki są ładniejsze i, w pewnym sensie, bardziej kobiece. Jednak brutalna prawda jest taka, że wiele kobiet zajmujących się sportem wykazuje cechy męskie, a w skrajnych przypadkach… staje się mężczyznami. Zdjęcia sztangistek, bokserek czy zapaśniczek mówią same za siebie. Sport kobiet jest szkodliwy z punktu widzenia medycznego. Jest także nadal mniej popularny, porównajmy choćby liczbę kibiców piłkarskiej Ligi Mistrzów z futbolowymi mistrzostwami kobiet. Tym, co napędza coraz większy udział kobiet w sporcie zawodowym, a zwłaszcza w jego męskich dyscyplinach, są żądza pieniądza i obłędna ideologia feministyczna.

 

 

Marcin Jendrzejczak


Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie