4 lipca 2014

Bluźniercy a demokracja

Pseudosztuka Golgota Picnic wywołała poważną dyskusję w skali całego kraju. Naprzeciwko chrześcijan stają samozwańczy obrońcy demokracji, powołujący się na nieograniczone prawo do bluźnierstw, rzekomo dawane im przez ten system. Problem w tym, że demokracja, przy swoich licznych wadach, wcale nie gwarantuje tego prawa.


Jak opisuje Danuta Kucharska na stronie stopaborcji.pl, w trakcie tego uwłaczającego Bogu, człowiekowi, rozumowi i wszelkim kryteriom dobrego smaku spektaklu można było zobaczyć przedstawienie śmierci Jezusa, jako zmielenia mięsa i oblepienia nim głowy mężczyzny, leżącego na świetlistym krzyżu na ziemi, pokrytej bułkami hamburgerowymi. Rozebrano go do naga, ubrano w skąpy kobiecy kostium i szpilki. Ta „dekonstrukcją” Męki Pańskiej ma ponoć – według deklaracji jej twórców – służyć krytyce „zachodniego konsumpcjonizmu”, wymierza jednak przy okazji policzek milionom ludzi, których problemem nie jest konsumpcjonizm, lecz bieda. Najedzeni za publiczne pieniądze reżyserzy i aktorzy, lubujący się w modnych tematach, tego problemu jednak nie dostrzegają.

Wesprzyj nas już teraz!

Ponadto, jak czytamy w opisie Golgota Picnic, w kontekście męki i śmierci pokazywano nagich ludzi, ocierających się o siebie genitaliami, głowami, a także wijących się w dziwnych maziach. Nikt z nas nie chciałby, aby bliskiej mu osobie uwłaczano. Wydaje się, że właśnie wykpienie Jezusa i jego śmierci było celem owego przedstawienia – pisze Danuta Kucharska. I to by było na tyle, jeśli chodzi o stosunek chrześcijan do wątpliwego dzieła.

Innego zdania są jednak sam twórca i jego obrońcy, którzy z prowokacyjnego i obscenicznego widowiska starają się sklecić szaniec obrony demokracji. Sam reżyser, Argentyńczyk Rodrigo Garcia powiedział: Co z tego, że moja sztuka kogoś obraża? To demokracja. Mam prawo tworzyć sztukę, która obraża. Tę samą linię argumentacji zaprezentowała także organizacja „Obywatele Kultury”. W liście otwartym, podpisanym m.in. przez Magdalenę Środę, Jacka Żakowskiego, Joannę Kos-Krauze, Krzysztofa Krauzego, Agnieszkę Odorowicz i Andrzeja Mleczko przeczytać można m.in.: „Wolność słowa i poglądów, wolność ekspresji artystycznej i wolność kultury – fundamenty demokratycznego, wolnego państwa – są dziś bardzo poważnie zagrożone, ponieważ ludzie, którzy gotowi są użyć przemocy, by zdławić wolność słowa i ekspresji artystycznej, chcą decydować o kształcie publicznej dyskusji i o naszych sumieniach”. List miał stanowić protest przeciwko decyzji dyrekcji poznańskiego Malta Festiwal, która ustąpiła wobec licznych sprzeciwów i wycofała bluźnierczy spektakl z programu festiwalu.

Demokratyczna zgoda na bluźnierstwo?

Chociaż demokracja nie jest wartością absolutną, a zaledwie dalekim od doskonałości jednym spośród wielu systemów politycznych, to jednak niemal cała debata publiczna zdominowana została przez demokratyczną retorykę. Warto więc zastanowić się, czy demokracja rzeczywiście wymaga zgody na bluźnierstwo? Czy wymaga tego wolność słowa? Czy tak rozumiana jest (lub była) demokracja i wolność w innych krajach?

W argumentach obrońców Garcii widać pomieszanie pojęć – mylenie demokracji z liberalizmem. Choć obecnie dominuje system będący połączeniem obydwu, to tradycyjnie tak nie było. Demokracja, czyli władza ludu (od greckiego demos – lud; kratos – władza) i liberalizm, czyli ideologia głosząca wolność jako wartość fundamentalną (od łacińskiego liber – wolny) to odrębne pojęcia. Rządzący lud wcale nie musi popierać liberalizmu – ten na ogół jest ideologią elit. Demokracja ateńska, uważana za pierwotną demokrację nie była bynajmniej liberalna w dzisiejszym rozumieniu. Przeciwnie, jak zauważył XIX-wieczny francuski myśliciel Benjamin Constant, Ateńczycy za wolność uważali nie brak ingerencji władz we własne życie, lecz prawo do udziału w bezpośrednim sprawowaniu władzy. Demokracja ateńska, w przeciwieństwie do współczesnej cechowała się ponadto przekonaniem o zbieżności interesów wszystkich obywateli (a nie – jak obecna – pozostawaniem ich interesów w konflikcie) i uznaniu potrzeby jednorodności etnicznej, politycznej, kulturowej oraz religijnej. Ideały „laickie” obce były ateńskim władzom demokratycznym, które praktykowały publiczny kult Polis Ateny (opiekunki polis), a na oddawanie czci bogom przeznaczały 8 pierwszych dni każdego miesiąca.

Także entuzjasta greckiej starożytności Jean Jacques Rousseau (ulubieniec Robespierre’a), mówiący o suwerenności ludu jako źródle władzy odległy był od liberalizmu. Uznawał, że po zawarciu umowy społecznej życie ludzkie jest „łaskawym darem państwa”, a rządzić powinna „wola powszechna” abstrahująca zupełnie od interesu partykularnego. Społeczeństwo powinno jego zdaniem praktykować służącą celom politycznym religię obywatelską. Francuski filozof zarówno potępiał rozdział religii od państwa (postulując właśnie wymyśloną religię obywatelską), jak i pogardzał pluralizmem. Co prawda jego wizja była sprzeczna z nauką katolicką, ale odległa także od liberalnej demokracji, do której dziś odwołuje się Garcia czy Obywatele Kultury.

Demokracja nie jest więc tożsama z liberalizmem, a tym bardziej z jego najbardziej radykalną formą, przejawiającą się w żądaniu nieograniczonego prawa do autoekspresji w imię wolności jednostki. Jej korzenie są wręcz nadmiernie anty-wolnościowe, bardziej anty-wolnościowe, niż myśl i praktyka cywilizacji chrześcijańskiej. Ponadto nawet obecna forma demokracji, opierająca się na syntezie idei demokratycznych i liberalnych nie musi oznaczać przyznania prawa do publicznych bluźnierstw.

Co na to „stare demokracje”?

W poważnych państwach o długich tradycjach demokratycznych prawo do wolności słowa nie jest bynajmniej rozumiane w absolutny sposób. W Stanach Zjednoczonych wolność słowa gwarantuje Pierwsza Poprawka do Konstytucji uchwalona już w 1791 r. Jednak nie jest ona rozumiana w sposób absolutny. Kłamstwa o innych mogą bezkarnie rozpowszechniać tylko kongresmeni. Wolność słowa nie obejmuje też m.in. gróźb, słów, które mogą wywołać przemoc czy upowszechniania materiałów chronionych prawem autorskim. Ponadto zakazane są materiały obsceniczne, jeśli nie stanowią szczególnej wartości np. naukowej, literackiej czy artystycznej. Nielegalna jest także pornografia dziecięca. Inne wyjątki dla wolności słowa to m.in. ograniczenia dla uczniów, żołnierzy czy więźniów. Ponadto w niektórych stanach istnieją konkretne prawa zwrócone przeciwko obrażaniu religii.

Z kolei w innym kraju uznawanym za wzór demokratycznych tradycji – Wielkiej Brytanii prawo karzące za bluźnierstwa obowiązywało aż do 2008 r. Czy oznacza to, że jeszcze 5 lat temu Wielka Brytania nie była krajem demokratyczno-liberalnym?

Wolność słowa nie jest też absolutna według polskiego (demokratycznie ustanowionego) prawa. Zakazane jest m.in. propagowanie totalitaryzmu (art. 212 Konstytucji RP) i znieważanie osób z powodu ich przynależności religijnej, narodowej etc. (art. 257), a także negowanie zbrodni totalitarnych. Z kolei art. 196 Kodeksu karnego zakazuje „obrażania uczuć religijnych”.


Lewica nie wierzy w pełną wolność słowa

Fakt, że wolność słowa powinna być ograniczona rozumieją zresztą doskonale sami lewicowcy, którzy walczą o nieograniczone prawo do bluźnierstw. Dążąc do zniesienia praw przeciwko bluźnierstwu czy obrazie uczuć religijnych ustanawiają równocześnie prawa nie rozszerzające wolności słowa, lecz poddające je nowym, coraz większym restrykcyjom. W końcu, jak zauważa za Chestertonem Ed West na łamach spectator.co.uk, „gdy chrześcijaństwo przestaje być święte, wszystko staje się święte”. Świętością jest więc „tożsamość zarówno rasowa, religijna, klasowa jak i seksualna. Za <bluźnierstwo> przeciwko tożsamości można zostać aresztowanym, prześladowanym, poddanym bojkotowi, zwolnionym z pracy (…)”. Z kolei Jon Gower Davies w książce New Inquisition: Religious Persecution in Britain Today zauważa, że obecnie w Wielkiej Brytanii obowiązują aż 103 prawa krajowe różnego typu i 16 dyrektyw unijnych dotyczących różnego typu „mowy nienawiści”!

Czy gdyby pseudo-artyści stworzyli „sztukę” negującą Holocaust, wykpiwającą homoseksualistów czy Romów, to Garcia i różni mniej i bardziej znani „Obywatele Kultury” również mówiliby, że „to demokracja”, a ludzie mają „prawo tworzyć sztukę, która obraża”? Wątpliwe. Zdają sobie bowiem sprawę, że również demokracja, podobnie jak każdy ustrój polityczny, potrzebuje jakiegoś systemu wartości, na jakich oprze się jej prawo. Chodzi „tylko” o to, czy będą to wartości chrześcijańskie, na których ufundowana była przez wieki cała nasza tradycja, czy też pozorne wartości libertyńskie.

Marcin Jendrzejczak

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie