10 grudnia 2012

Dwa spojrzenia na koniec Europy

Otrzymaliśmy do rąk dwie interpretacje kryzysu, w którym znalazła się Europa. Autorem pierwszej jest Marcin Król, drugiej – Ryszard Legutko. Dwaj wybitni uczeni, głęboko zaangażowani także w bieżące spory polityczne (pierwszy jako publicysta, drugi jako czynny polityk i europoseł), przedstawili w swoich niedawno opublikowanych książkach analizę zjawisk kryzysowych, intensywnie ujawniających się na Starym Kontynencie.

 

Marcin Król w swojej rozprawie (Europa w obliczu końca, Wyd. Czerwone i Czarne, 2012) zauważa: Mamy do czynienia z umiarkowanym kryzysem gospodarczym, poważnym kryzysem politycznym, dramatycznym kryzysem cywilizacyjnym i być może śmiertelnym kryzysem duchowym (s. 8). I dalej: Jednak w Europie nie pojmuje się, że kryzys jest rezultatem drastycznych błędów nowożytności, a nie błędnych działań banków (s. 198).

Wesprzyj nas już teraz!

 

Nie sposób nie zgodzić się z diagnozami autora. Jednak cały problem z książką Marcina Króla polega na tym, że dla udowodnienia słusznej diagnozy posługuje się on całkowicie fałszywymi supozycjami i błędnymi analizami, a w każdym razie rzeczowa ocena problemów trapiących współczesną cywilizację europejską jest przemieszana z zadziwiającymi – jak dla tak wytrawnego badacza filozofii politycznej – uproszczeniami, sprzecznościami czy zwykłymi błędami rzeczowymi.

 

Pisze więc autor Europy w obliczu końca, że dziewiętnasty wiek nasz kontynent utracił przede wszystkim duchowo (s. 23). Jako jednego z głównych winowajców tego stanu rzeczy wskazuje on Kościół katolicki, który nie podjął polemiki z Oświeceniem, lecz przez niemal cały XIX wiek zamknął się na świat i głosił poglądy, które nie miały nic wspólnego z rzeczywistością (s. 25). Oto mamy więc do czynienia z rytualnym oskarżeniem Kościoła o „odwrócenie się od świata”. A co z dynamicznym odrodzeniem się katolicyzmu w Niemczech, Francji, w Wielkiej Brytanii, aktywnością misyjną Kościoła na wszystkich kontynentach, powstaniem i rozwojem katolickiej nauki społecznej, katolickich mediów (prasy), a co z atrakcyjnością katolicyzmu dla wielu wybitnych umysłowości (por. przykład bł. Newmana i wielu innych), owocującą konwersjami? Wszystko to wydarzyło się w dziewiętnastym wieku, ale tego autor oskarżenia zupełnie nie dostrzega.

 

Widzi natomiast zupełnie coś innego. Według Marcina Króla, dokonująca się w dziewiętnastym wieku w Europie modernizacja nie miała na celu ani walki z Kościołem (pomijając specyficzny przypadek Francji), ani faktycznie nie była skierowana przeciwko niemu, czego jednak Kościół nie chciał lub nie potrafił dostrzec (s.31). A co począć z całą serią odgórnie narzucanych kampanii laicyzacyjnych w dziewiętnastowiecznej Europie („wojny o kulturę”), które odbywały się pod hasłem modernizowania (unowocześniania), nie tylko przecież Francji. To samo działo się w Italii (poczynając od Piemontu), w Niemczech (bismarckowski Kulturkampf), a przed 1914 rokiem – w Portugalii.

 

Marcin Król powtarza w swojej książce banalną i uproszczoną krytykę nauczania dziewiętnastowiecznych papieży o zagrożeniach stwarzanych przez ideologię i program polityczny liberalizmu. Jako corpus delicti zamknięcia się Kościoła na świat wskazuje autor encyklikę Grzegorza XVI „Mirari vos”. Na dowód rzekomo nieuzasadnionych ataków papieża na liberalizm i nierozważnego straszenia wiernych „apokalipsą”, przytacza on fragment ze wspomnianej encykliki, w której papież przestrzega, że kiedy zwolniony zostałby wszelki hamulec, który utrzymywał ludzi na drodze prawdy, wówczas ich zepsuta natura skłonna do złego już na oślep rzuci się za swoim popędem. Czyżby to tylko niewczesne pogróżki papieża „zamkniętego” na liberalizm? A co mówi o tym historia XX wieku – epoka obozów koncentracyjnych, gułagów i seryjnie powtarzających się ludobójstw?

 

Czytamy w książce Marcina Króla konstatację, wedle której oficjalne instytucje religijne przestały się zajmować perspektywą eschatologiczną oraz teodyceą, a w Kościele tak jak i we wszystkich innych sferach życia, dominująca stała się obawa przed wielkimi słowami, przed wielkimi ideami (s. 140,141). W innym miejscu autor stwierdza zdradę dokonaną przez filozofię, polegającą na zaakceptowaniu powierzchownej postromantycznej subiektywizacji świata (s. 199). Wszystko zdaje się przypieczętowywać opinia autora książki, iż jedyną nadzieją na odrodzenie [Europy] jest prawda (s. 198).

 

Jednak ten sam autor, domagający się mocnego przypominania światu o perspektywie wieczności, nie unikając przy tym „wielkich słów”, inkryminujący odejście europejskiej filozofii od wielkiej tradycji filozofii realistycznej i jej pogrążanie się w bagnie subiektywizmu, szukający wreszcie w prawdzie antidotum na kryzys duchowy toczący Europę, w innym miejscu swojej książki tonem oskarżenia stwierdza: przeświadczenie, że jeżeli zawierzymy Bogu, nasze ziemskie kłopoty przestaną być kłopotami, jest iluzoryczne i niebezpieczne. Niepotrzebnie przez setki lat Kościół – na ogół pośrednio – przeświadczenie to wspierał. Kościół również niepotrzebnie chciał nam zaproponować jedyny sposób na życie, a takiego sposobu po prostu nie ma (s. 202).

 

Ten sam autor, który – całkiem słusznie przecież – stwierdza, iż nie ma katolicyzmu liberalnego i nie ma możliwości liberalizacji Kościoła (s. 193), nie szczędzi słów krytyki dla bezkompromisowej walki św. Piusa X z zagrożeniem modernistycznym (s. 38-40). No, ale jeśli za główny autorytet – co czyni autor – w interpretacji encykliki „Pascendi” czyni się… Leszka Kołakowskiego (s. 39), trudno o inny wynik egzegezy papieskiego nauczania.

 

Nie brak w książce Marcina Króla zawstydzających błędów rzeczowych. Jak na przykład, datowanie dogmatu o nieomylności papieża w kwestiach wiary i moralności na rok 1868 (s. 27), czy mylenie króla Prus Fryderyka I z jego wnukiem, Fryderykiem II (s. 55). Zastanowienie autora budzi fakt, że w nauczaniu Kościoła epitet ‘heretycy’ jest zarezerwowany dla protestantów, a nie odnosi się również do prawosławnych. I wyjaśnia, że przyczyną były nadzieje żywione przez Kościół w XIX wieku na porozumienie teologiczne z prawosławiem oraz utrzymujące się w Kościele przekonanie, że Rosja jest ostoją porządku konserwatywnego (s. 33). Król zdaje się natomiast nie znać rozróżnienia między dwoma pojęciami: „heretyk” i „schizmatyk”, o czym zawsze pamiętało Magisterium.

 

Prawdziwego „odkrycia” dokonał natomiast autor w odniesieniu do encykliki Piusa XI z 1937 roku „Mit brennender Sorge”. Otóż, mylili się wszyscy dotychczasowi badacze społecznego nauczania Kościoła jednoznacznie wskazujący na zawarte w niej potępienie ideologii i polityki niemieckiego narodowego socjalizmu. Mylił się również reżim hitlerowski, który zaraz po ogłoszeniu wspomnianej encykliki (odczytał ją jako wymierzoną przeciw niemu), w ramach odwetu rozpoczął ostre represje wymierzone w Kościół. Tymczasem, według Marcina Króla,  w tej obszernej encyklice ważne jest to, czego nie ma, a nie to, co jest. Nie ma ani słowa potępienia nazizmu czy hitleryzmu, nie pada znowu żadne imię własne (s. 44).

 

Autor Europy w obliczu końca nie definiuje słowa „Europa”. Można się jednak domyślać milczącego założenia, wedle którego jest ona równoznaczna z tradycją demokratyczno-liberalną. Jakie jest więc wyjście z sytuacji kryzysowej według Marcina Króla? Na pewno nie to zaproponowane przez św. Piusa X, który u progu XX wieku dostrzegając poważny kryzys duchowy Europy nawoływał do „odnowy wszystkiego w Chrystusie” (restaurare omnia in Christo), na pewno nie działanie na rzecz „społecznego panowania” Chrystusa Króla (encyklika Quas primas Piusa XI z 1925 roku). Na kryzys demokracji i liberalizmu, najlepszym lekarstwem – mówi autor – jest jeszcze więcej demokracji i liberalizmu, tyle, że innych, lepszych. Potrzeba nam upolitycznienia demokracji, czyli demokracji trudnej (s. 205), a generalnie nie musimy porzucać ani osiągnięć liberalizmu, czyli naszej wolności, ani osiągnięć demokracji, czyli wolnych rządów przez nas stanowionych (s. 211). Tak więc Europa, która w swoich cywilizacyjnych konturach została od niemal stu lat zdominowana przez demokrację i liberalizm, a teraz przeżywa „dramatyczny kryzys cywilizacyjny”, dla jego przezwyciężenia potrzebuje jeszcze więcej tego samego – a wszystko będzie dobrze. Trudno o bardziej miałkie zakończenie pełnej sprzeczności i uproszczeń książki.

 

Analiza kryzysu europejskiej cywilizacji demokratyczno-liberalnej dokonana przez Ryszarda Legutkę (Triumf człowieka pospolitego, Wydawnictwo Zysk i S-ka 2012) wyróżnia się na tym tle spójnością i przejrzystością wykładu. Krakowski uczony dokonuje swojej analizy zestawiając cywilizację komunizmu z cywilizacją demokratyczno-liberalną. W ten sposób dostajemy wyczerpujące studium różnych oblicz tej samej rewolucji. W zakończeniu swojej pracy Ryszard Legutko podsumowuje swoje dotychczasowe wywody, stwierdzając: Głębokim węzłem jednoczącym oba ustroje jest podobna koncepcja człowieka opisująca go jako istotę płaską, bez większych aspiracji i bez dramatyzmu, obojętnego na wielkie ideały i na lęk przed wielkim upadkiem (s. 311-312).

 

Na kartach swojej książki krakowski filozof wykazuje liczne podobieństwa między upowszechnianiem się homogenizującej pospolitości (s. 58) w wydaniu komunistycznym i liberalnym. Autor wskazuje na podobieństwa w zakresie ideologizowania ustroju politycznego i społecznego (mariaż ustroju z ideałem – s. 77), programowej wrogości do religii (zwłaszcza katolicyzmu) i walki z autentyczną kulturą duchową.

Czytając Triumf człowieka pospolitego przypomina się konstatacja z encykliki Piusa XI z 1937 roku Divini Redemptoris („O bezbożnym komunizmie”) o tym, że grunt pod nastanie komunistycznego piekła przygotowała cywilizacja liberalna. Książka Ryszarda Legutki jest właściwie obszernym komentarzem do tych słów.

 

Na koniec ostrzeżenie. Ta książka ocieka „mową nienawiści”. Bo czytamy w niej m. in. spostrzeżenie, iż nie trzeba być przesadnie przenikliwym, by dostrzec duże podobieństwo między zetempowcem czy komunistycznym aktywistą z jednej strony, a feministką, działaczem homoseksualnym czy liberalno-demokratycznym lumpeninteligentem z drugiej (s. 217). Przed taką erupcją hate speech nie uchroni żaden immunitet, choćby nawet europejski. Bo jak uczył Saint-Just, a ostatnio minister Boni: nie ma wolności dla wrogów wolności.

 

Grzegorz Kucharczyk

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie