11 lipca 2017

Dlaczego lewakom udało się podpalić Hamburg? Winnych łatwo wskazać

(fot.REUTERS/Hannibal Hanschke/FORUM)

Błędy policji, złe przygotowanie miasta, zaskoczenie skalą organizacji radykałów… To wszystko listek figowy, skrywający rzeczywisty problem niemieckich elit politycznych: skrajne i dawno już udowodnione kapitulanctwo wobec lewicowych terrorystów.


Lewicowi ekstremiści z całych Niemiec umawiali się na przyjazd do Hamburga już na wiele tygodni przed szczytem G20, nie ukrywając bynajmniej, że zamierzają atakować policję, niszczyć mienie publiczne i plądrować sklepy. Choć zarówno w Berlinie jak i samym Wolnym i Hanzeatyckim Mieście doskonale wiedziano, czym skończy się wpuszczenie radykałów, oprócz sprowadzenia dziesiątek tysięcy mundurowych nie zrobiono tak naprawdę nic, by zapobiec rozruchom. Bez wątpienia, policja zawiodła. W pierwszej jednak kolejności zamieszki to pokłosie nie tylko lewicowych i z natury rzeczy tolerancyjnych dla anarchistycznej ekstremy rządów samego Hamburga, ale i powszechnego lekceważenia problemu lewackiego terroryzmu w całym kraju.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Niemal dokładnie przed rokiem z istnym festiwalem lewackiej przemocy borykał się Berlin. W czerwcu konserwatywna część miejskiego senatu próbowała wypowiedzieć radykałom wojnę, organizując potężne naloty policji na nielegalnie zajęte budynki przy słynnej ulicy Rigaer w dzielnicy Friedrichshain. Doprowadziło to do niesamowitej eskalacji konfliktu. W sobotę 9. lipca 2016 roku doszło do walnej bitwy: Ekstremiści podpalali samochody policyjne i prywatne, wyrywali kostkę brukową i rzucali nią w policjantów. Raniono łącznie 76 funkcjonariuszy. Problemu jednak nie rozwiązano. Miejskie władze, zdominowane przez lewicę, zablokowały jakiejkolwiek twarde działania, bo obawiały się wytoczenia najcięższych armat. Już za kilka miesięcy miało dojść do wyborów lokalnych… Zatrzymano się więc w pół drogi. Lewica wygrała wybory w cuglach i dziś Berlinem rządzi czerwono-czerwono-zielona koalicja, a nieśmiało próbująca wówczas walczyć z lewakami CDU została zupełnie odsunięta od władzy. Przy Rigaer jest, jak było: w połowie czerwca już tego roku kilkudziesięciu ekstremistów wzniosło barykady, zaatakowało policjantów, podpaliło samochody…

 

Ta dziwna tolerancja wobec lewicowych terrorystów to domena nie tylko polityków. Również niemieckie sądy wykazują zaskakująca łagodność wobec ekstremistów spod czerwonego sztandaru. Także w czerwcu sąd w Lipsku za fizyczny atak na policjantów podczas antynacjonalistycznej manifestacji skazał jednego radykała na 60 godzin prac społecznych, drugiego na grzywnę w wysokości jednej przeciętnej pensji. Orzekająca sędzia podkreśliła przy tym, że nie chciałaby odwodzić skazanych od politycznego zaangażowania przeciwko prawicy.

 

W Hamburgu, rządzonym przez koalicję czerwono-zieloną (premier Olaf Scholz to zatwardziały socjalista, w młodości piszący artykuły, w których nawoływał do „przezwyciężenia ekonomii kapitalistycznej), nie mogło być inaczej: wygrała tolerancja wobec lewackich terrorystów. Powszechnie sypią się gromy na złe przygotowanie siłowej strony szczytu, na błędną strategię policji. To bez wątpienia słuszne zarzuty, ale czy tak poważne błędy byłyby możliwe w najsilniejszym państwie Europy, gdyby nie pewien ideologiczny paraliż, pętający możliwości udzielenia jakiejkolwiek rzeczywiście adekwatnej reakcji na przemoc? Ostatecznie rozkazują politycy, a policyjne deklaracje o „zaskoczeniu” skalą zorganizowania ekstremistów to wobec wzmiankowanych wcześniej wielotygodniowych zapowiedzi urządzenia w Hamburgu prawdziwego „piekła” doprawdy czysta hipokryzja i byłoby obraźliwe dla funkcjonariuszy przyjmować tę linię obrony za dobrą monetę.

 

I nie wydaje się, by cokolwiek miało się zmienić. Szef SPD i kandydat na kanclerza z ramienia tej partii już odcina się od jakichkolwiek związków ideowych z ekstremistami, deklarując w prasie, że słowa „lewica” i „przemoc” po prostu się ze sobą nie łączą. To ślepe brnięcie w kłamstwo, zwłaszcza wobec – co pokazuje praktyka – całkowicie odmiennego podejścia większości polityków i nawet sądów. Lewicowi ekstremiści, owszem, są lewicowi – i właśnie dlatego mają w Niemczech taryfę ulgową. Jeżeli to się nie zmieni, nic się nie zmieni. Schulz jednak wie, co robi. Wkrótce wybory, od przemocy wypada się więc odciąć. Gdyby jednak do władzy doszedł, próżno liczyć na zmianę. Dlaczego, dobrze pokazuje porównanie reakcji dwóch niemieckich ministrów. Szef resortu sprawiedliwości, socjaldemokrata i gorliwy zwolennik „małżeństw” homoseksualnych Heiko Maas ogłosił kapitulację. „W żadnym niemieckim mieście nigdy nie odbędzie się już taki szczyt” – ogłosił w mediach. Z kolei minister spraw wewnętrznych, konserwatysta Thomas de Maizière stwierdził coś wprost przeciwnego – takie szczyty będą odbywać się w Niemczech nadal, bo co innego „byłoby po prostu kapitulacją państwa prawa”.

 

Politycy lewicowi siłą rzeczy patrzą przez palce na ekscesy lewicowych radykałów, ideologicznie im przecież pokrewnych. Obie grupy zajmują się zresztą w gruncie rzeczy tym samym. Bojówkarze niszczą kamieniami i ogniem, lewicowcy u władzy – destrukcją prawa, porządku i cywilizacji. Trudno mieć nadzieję, że wśród czerwonych elit efektem Hamburga będzie co innego, niż właśnie kapitulacja.

 

 

Paweł Chmielewski

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 133 413 zł cel: 300 000 zł
44%
wybierz kwotę:
Wspieram