17 listopada 2017

Dialog? Byle nie o Amoris Laetitia

(fot. Antonio Masiello/NurPhoto via ZUMA Press)

Postępowo nastawieni katolicy lubią mówić o dialogu – wydaje się im remedium na wszelkie bolączki. Dialogować można z wszystkimi, za wyjątkiem jednej grupy. Której? Nietrudno dostrzec, że wobec katolików trzymających się tradycyjnej nauki i dyscypliny stosuje się nieco inne kryteria. Zwłaszcza, jeśli żywią wątpliwości odnośnie interpretacji Amoris Laetitia.

 

Ojciec Thomas Weinandy, OFMCap, na przełomie października i listopada 2017 roku zrezygnował z funkcji doradcy komisji do spraw doktrynalnych amerykańskiego episkopatu. Decyzję tę podjął po upublicznieniu swojego krytycznego listu do papieża Franciszka. A także po rozmowie z sekretarzem generalnym amerykańskiego episkopatu.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Ojciec Weinandy to osoba o znacznej renomie w Kościele: członek Międzynarodowej Komisji Teologicznej, były szef komisji do spraw doktrynalnych episkopatu Stanów Zjednoczonych, w 2013 roku nagrodzony medalem „Pro Ecclesia et Pontifice”. Odznaczenie to nadał mu sam papież Franciszek.

 

Choć zakonnik wysłał swoje pismo latem, to na jego upublicznienie zdecydował się dopiero na przełomie października i listopada. Tego samego dnia poinformowano o jego ustąpieniu ze stanowiska doradcy amerykańskiego Episkopatu. Co takiego napisał ów prominentny kapucyn? Dlaczego list wywołał tyle kontrowersji?  Oddajmy głos samemu duchownemu:

 

„(…) Wasza Świątobliwość, chroniczny zamęt zdaje się naznaczać Twój pontyfikat. Światło wiary, nadziei i miłości nie jest nieobecne, ale nazbyt często przyćmiewa je niejednoznaczność Twoich słów i działań” – stwierdził w liście.

 

Wśród przyczyn tego zamętu autor wymienił nominacje biskupie dla ludzi odległych od stanowiska obrony religijnej ortodoksji, niechęć do sprawowania przywództwa w Kościele, umniejszanie znaczenia chrześcijańskiej doktryny, a także niejasność głoszonych nauk. Ten ostatni zarzut wiąże się przede wszystkim z adhortacją Amoris Laetitia, a konkretnie z jej spornym, 8. rozdziałem. Oddajmy ponownie głos kapucynowi:

 

„W Amoris Laetitia Twoje wskazania zdają się być czasami celowo wieloznaczne, w ten sposób dając możliwość zarówno tradycyjnej interpretacji katolickiej nauki o małżeństwie i rozwodzie, jak również takiej, która mogłaby wskazywać na zmianę w tej nauce” – napisał do papieża.

 

„Jak mądrze zechciałeś zauważyć, duszpasterze powinni towarzyszyć i wspierać osoby żyjące w nieuregulowanych małżeństwach; jednak niejasnym pozostaje, co to towarzyszenie właściwie ma oznaczać. Nauczanie formułowane z – jak się wydaje – celowym brakiem jasności w sposób nieunikniony niesie ryzyko grzechu przeciwko Duchowi Świętemu, Duchowi Prawdy” – dodał.

 

Dość śmiałe to słowa i zgadzać się z nimi niekoniecznie trzeba. Czy jednak zasłużonemu dla Kościoła duchownemu nie należy się odpowiedź – jeśli nie od papieża, to od kogoś z jego współpracowników? Tymczasem zakonnik doczekał się jedynie potwierdzenia przekazania listu od arcybiskupa Angelo Becciu, wicesekretarza stanu Stolicy Apostolskiej. A wszystko wskazuje na to, że po upublicznieniu dokumentu amerykański episkopat skłonił go do rezygnacji z pełnionej przy konferencji biskupów ważnej funkcji.

 

Amoris Laetitia i czysta logika

Wspomniany kapucyn to nie jedyny konserwatysta, jaki w ostatnim czasie nabawił się problemów w podobnych okolicznościach. We wrześniu znany filozof i bioetyk, profesor Josef Seifert po krytyce adhortacji Amoris Laetitia został zwolniony z Międzynarodowej Akademii Filozofii w Grenadzie. Decyzję władz uczelni wywołała publikacja artykułu zatytułowanego: Does pure logic threaten to destroy the entire moral Doctrine of the Catholic Church? („Czy czysta logika grozi zniszczeniem całego moralnego nauczania Kościoła?”). Filozof określił w niej papieską adhortację mianem teologicznej bomby zegarowej. Stwierdził, że swoimi refleksjami dzieli się „z poczucia obowiązku: zobowiązania do służby papieżowi i Kościołowi”.

 

Zdaniem profesora, tekst adhortacji Amoris Laetitia „zdaje się jasno potwierdzać, że wewnętrznie nieuporządkowane i obiektywnie ciężkie akty grzechu (…) mogą zostać dozwolone, a nawet obiektywnie nakazane przez Boga”. Jeśli to rzeczywiście głosi Amoris Laetitia, to jej krytycy skupiający się na konkretnych kwestiach, związanych z dyscypliną sakramentalną „odnoszą się tylko do wierzchołka góry lodowej, do słabego początku lawiny lub pierwszych kilku budynków zniszczonych przez teologiczno-moralną bombę atomową, mogącą zburzyć cały moralny gmach Dziesięciu Przykazań i katolickiego nauczania moralnego”.

 

Jak pisze Seifert „(…) Amoris Laetitia głosi, że możemy mieć pewne moralne przekonanie, iż to sam Bóg prosi nas byśmy kontynuowali popełnianie wewnętrznie złych czynów, takich jak cudzołóstwo i czynny homoseksualizm”.

 

Jak jednak zaznacza uczony, nie podejmuje się rozstrzygać, czy na pewno takie odczytanie adhortacji jest słuszne. Jeśli jednak tak, to konsekwencje okazują się zatrważające. Gdy bowiem stwierdzi się, że „prawdą, iż Bóg może chcieć, by cudzołożne pary żyły w cudzołóstwie, to czyż przykazanie Nie cudzołóż nie powinno zostać przeformułowane na: jeśli twoja sytuacja cudzołóstwa nie jest mniejszym złem, nie cudzołóż, lecz jeśli stanowi mniejsze zło, to pozostań w cudzołóstwie”.

 

Sęk w tym, że relatywizując w ten sposób VI Przykazanie można zrelatywizować także pozostałych dziewięć. W efekcie logiczną konsekwencją tezy zawartej być może w Amoris Laetitia okazuje się dopuszczenie i pochwała w pewnych przypadkach kłamstw, złodziejstw, a nawet morderstw czy zdrad Chrystusa. Cóż – sprawa warta jest wyjaśnienia przez Watykan. Zwolnienia naukowców nic tu nie pomogą.

 

Synowskie upomnienie i zakończenie współpracy

Kolejną ofiarą ideologicznych czystek wymierzonych przeciwko krytykom liberalnej interpretacji Amoris Laetitia okazał się profesor Thomas Heinrich Stark. Ten sygnatariusz „Synowskiego upomnienia” skierowanego do papieża Franciszka wykładał na Filozoficzno-Teologicznej Szkole Wyższej Benedykta XVI w austriackim Heiligenkreuz. Na jego wystąpienie wobec papieża zareagowały władze uczelni. W oświadczeniu z 15 października zdystansowały się one wobec tego, że „(…) pracujący tymczasowo w naszej szkole wyższej uczony podpisał upublicznioną krytykę papieża Franciszka, która nazywa się eufemistycznie Correctio filialis de haeresibus propagatis’’. Trzy dni później studenci otrzymali informację o zmianie wykładowcy na ich zajęciach. Współpraca z dotychczasowym została bowiem zakończona. Cóż, oskarżenia papieża o herezję niewątpliwie budzą wątpliwości. Dlaczego jednak nie odeprzeć ich na gruncie debaty, przynajmniej jeśli mieni się siebie progresistą?

 

Losy dwóch kardynałów

Wątpliwości budzą także losy innego krytyka Amoris Laetitia. Kardynał Raymond Burke, bo o nim mowa, od 2008 prefekt Trybunału Sygnatury Apostolskiej (najwyższego urzędu sądowniczego w kurii rzymskiej), został z niej zwolniony w listopadzie 2014 roku. W zamian za to został patronem Suwerennego Zakonu Maltańskiego, co w oczywisty sposób uznane zostało za degradację. Wprawdzie jesienią 2017 roku duchowny wrócił do Sygnatury Apostolskiej, jednak jedynie w charakterze doradcy.

 

Jak powszechnie w katolickim świecie wiadomo, kardynał Burke to jeden z sygnatariuszy „dubiów” – listu do papieża Franciszka zawierającego pięć wątpliwości w sprawie Amoris Laetitia. Ba, uznawano go za nieformalnego przywódcę grupy czterech podpisanych pod nimi hierarchów. Amerykański purpurat mówił także o potrzebie formalnej korekty papieża, w przypadku, gdyby ten nie odpowiedział na „dubia” zgodnie z dotychczasową nauką Kościoła. Z drugiej jednak strony, sam duchowny, podobnie jak kardynał Müller, deklaruje swą lojalność wobec papieża. Pewności odnośnie przyczyn jego „degradacji” nie mamy.

 

Ponadto, zdaniem niektórych komentatorów, także kardynał Gerhard Müller utracił godność prefekta Kongregacji Nauki Wiary właśnie z powodu swej krytyki wobec Amoris Laetitia. Krytyki? Wszak niemiecki purpurat nie wypowiadał się przeciwko tej adhortacji! Wskazywał jednak, że jej interpretacja powinna być zgodna z dotychczasowym nauczaniem Kościoła. To znaczy: nie ma mowy o udzielaniu Komunii świętej rozwiedzionym (współ)żyjącym w nowych związkach. W Watykanie istniała więc nietypowa sytuacja: papież popierający, jak się wydaje, liberalizację dyscypliny sakramentów i „numer dwa” w Kościele, interpretujący jego wypowiedzi w zgoła inny sposób. Rozdźwięk ten nie trwał jednak długo.

 

Niewykluczone, że jak zauważył Gerhard Müller w rozmowie z Edwardem Pentinem z „National Catholic Register”, „życzliwi” różnego autoramentu informowali papieża o rzekomej wrogości kardynała Müllera względem niego. Słowom tym wprawdzie papież nie dawał posłuchu, ale z drugiej strony kropla drąży skałę. W każdym razie, jak twierdzi były już prefekt, o nieprzedłużeniu swojej kadencji dowiedział się podczas rutynowej audiencji. Czy rolę odegrał wiek? To akurat wątpliwe, gdyż  nowy zwierzchnik Kongregacji Nauki Wiary, kardynał Luis Ladaria Ferrer jest o cztery lata starszy.

 

Tak czy owak, warto przypomnieć, że niemiecki kardynał wyraził ubolewanie z powodu obecnych kryteriów nominacji biskupich. Jego zdaniem, w znacznej mierze są nimi poglądy w kwestii interpretacji przypisu 351 adhortacji Amoris Laetitia. Wyraził też ubolewanie karierowiczostwem i działalnością szpiegów, donoszących Ojcu Świętemu na niewygodnych im hierarchów.

 

Progresiści stale głoszą potrzebę dialogu ze wszystkimi: od protestantów i Żydów, przez muzułmanów, aż po ateistów. Dialog ten jawi się im jako wartość sama w sobie. Nie zawsze jednak wiadomo, dokąd prowadzi. „Wiadomo” tylko, że jego cele są szczytne. I że jest jakoby zawsze czymś dobrym.

 

Tymczasem we współczesnym dyskursie „dialog” nie oznacza normalnej rozmowy, lecz stanowi słowo-wytrych służące „postępowi”. Dlatego też istnieje grupa, której owo „prawo do dialogu” nie obejmuje. To tradycjonaliści, konserwatyści czy po prostu zwolennicy utrzymania dotychczasowego nauczania i praktyk Kościoła. Czy uciszanie ich to naprawdę najlepsza droga do reformowania Kościoła i do przekonywania nieprzekonanych? A może wcale nie chodzi o przekonywanie, a na naszych oczach upada właśnie teza o dialogu, jako niezbędnym czynniku nowoczesności? Bo to już nie ten etap?

 

Marcin Jendrzejczak

 

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie