24 maja 2018

Demokracja bezpośrednia w natarciu – czy Irlandczycy poprą zabijanie nienarodzonych?

(fot. Artur Widak/NurPhoto via ZUMA Press/Forum)

Demokracja bezpośrednia nierzadko służyła do destrukcji fundamentów cywilizacji. Zdarza się jednak, że to lud zachowuje więcej zdrowego rozsądku niż lewicowe elity. Czy właśnie tak będzie podczas zaplanowanego na 25 maja referendum aborcyjnego w Irlandii?

 

Zakaz zabijania dzieci poczętych obowiązuje od 1861 roku, gdy kraj ten znajdował się pod zarządem Wielkiej Brytanii. Ochrona życia pozostała w mocy po ogłoszeniu niezależności Zielonej Wyspy w 1922 roku. W 1983 roku została ugruntowana na drodze referendum dotyczącego zapisu konstytucji. W efekcie, zgodnie z obowiązującą do dzisiaj 8. Poprawką, kobieta i dziecko posiadają jednakowe prawo do życia.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Natomiast w latach 90. XX wieku opinię publiczną poruszyła sprawa zgwałconej nastolatki. W 1992 roku Sąd Najwyższy stwierdził, że mogła ona dokonać tzw. aborcji. Istniało bowiem jakoby zagrożenie, że w przeciwnym razie popełni samobójstwo. Pięć lat temu, pod wpływem nacisku międzynarodowych sądów, uchwalono, że ryzyko odebrania sobie życia może stanowić podstawę do legalnej decyzji o zabiciu własnego dziecka. Tymczasem groźba popełnienia samobójstwa to kryterium nieprecyzyjne i podatne na liczne nadużycia.

 

To jednak nie wystarczyło zwolennikom liberalizacji prawa aborcyjnego. Wiatr w żagle złapali oni po śmierci Savity Halappanavar. Ta hinduska kobieta w ciąży zmarła wskutek sepsy. Oburzenie z tym związane przyczyniło się do ogłoszenia zaplanowanego na maj 2018 referendum.

 

Tymczasem w kwietniu 2013 roku irlandzki sąd orzekł, że to błędy lekarzy, a nie odmowa tzw. aborcji przyczyniły się do śmierci Hinduski. Pojawiły się nawet głosy, że zabicie nienarodzonego skróciłoby jeszcze życie kobiety. Nie powstrzymało to jednak lewicy.

 

Obrońcy życia skuteczni – lewica się boi

Uczestnicy plebiscytu 25 maja wypowiedzą się czy usunąć tę właśnie, wspomnianą 8. Poprawkę. Ma ją zastąpić sformułowanie uzależniające kształt prawa aborcyjnego od woli aktualnej władzy.

Obecnie rządzący – jak twierdzą – zamierzają w przypadku zwycięstwa opcji liberalnej wprowadzić swobodę prenatalnego dzieciobójstwa do 12. tygodnia ciąży. Między wstępną decyzją a jej przeprowadzeniem zostałby wprawdzie wprowadzony obowiązkowy czas do namysłu dla kobiet. Lekarzom sprzeciwiającym się mordowaniu nienarodzonych pozostanie zaś prawo do sprzeciwu sumienia. Mimo to zmiana prawa według tych wskazań znacząco oddaliłaby Irlandię od grupy państw chroniących życie.

 

Jak bowiem zauważył prymas Irlandii, arcybiskup Eamon Martin, „po uchyleniu ósmej poprawki Irlandia będzie miała w tej dziedzinie najbardziej liberalne prawodawstwo. Dziecko poczęte chroni tu bowiem jedynie Konstytucja”.

 

Zdecydowana większość partii politycznych popiera zmianę. Podobny rezultat głosowania sugerują badania opinii publicznej.

 

Warto jednak zauważyć, że wątpliwości co do własnego stanowiska częściej wyrażają zwolennicy usunięcia poprawki chroniącej życie. To właśnie, podobnie jak spora liczba osób niezdecydowanych, pozwala sądzić, że – o ile sondaże oddają stan faktyczny – sprawa wyniku referendum i tak pozostaje otwarta. To właśnie o serca i dusze niezdecydowanych toczy się zażarty bój.

 

Obrońcy życia poczętego nie ustają zatem w przekonywaniu do swego stanowiska w internecie. Ich skuteczność wywołuje popłoch w obozie liberalnym. Dziennikarz Gavin Sheridan stwierdził nawet 7 maja na Twitterze, że sondaże się mylą. Jego zdaniem, zwolennicy utrzymania obrony życia mają sporą szansę na zwycięstwo. Dzieje się tak głównie za sprawą działań w sieci.

 

Z kolei deklarująca swoją neutralność organizacja Transparent Referendum Initiative twierdzi, że na mediach społecznościowych boty mechanicznie powielają teksty z antyaborcyjnym przesłaniem. Ponadto, według organizacji, użytkownicy najpopularniejszego medium społecznościowego są zasypywani prywatnie sponsorowanymi lub anonimowymi reklamami. Jednym słowem – działania prawicy okazują się skuteczne i budzą lęk.

 

Niewykluczone, że właśnie dlatego Facebook zdecydował się na blokadę treści pro-life dotyczących referendum, a wysyłanych spoza Irlandii. „Dzisiaj, w ramach naszych działań na rzecz ochrony integralności wyborów i referendów przed bezprawnym naciskiem, zaczniemy odrzucać ogłoszenia związane z referendum, zamieszczane przez ogłoszeniodawców z siedzibą poza Irlandią” – zapowiedziała firmy Marka Zuckerberga. Z kolei 10 maja Google zablokowało wyświetlanie w firmowych serwisach (takich jak YouTube) wszelkich reklam związanych z kampanią referendalną.

 

Jednak organizacje opowiadające się za pozostawieniem 8. Poprawki skrytykowały decyzję internetowych gigantów. Iona Institute oraz organizacja Save the Eight wygłosiły w czwartek oświadczenie krytykujące politykę Google. „To jasne, że rząd, wiele mediów głównego nurtu i korporacyjna Irlandia zdecydowali się uczynić wszystko, co w ich mocy”, by Irlandczycy zagłosowali za zniesieniem chroniącej życie poprawki – twierdzą obrońcy życia. „W tym przypadku oznacza to powstrzymywanie reklamodawców, którzy nie uczynili nic nielegalnego, od prowadzenia w pełni zgodnej z prawem kampanii” – dodają (ionainstitute.ie).

 

Autorzy oświadczenia podkreślają ponadto, że decyzja ta wynika z obawy przed porażką zwolenników swobody zabijania nienarodzonych. Obrońcy życia twierdzą, iż zmniejszanie się różnic w sondażach wywołuje „strach w irlandzkim establishmencie, dotyczący porażki w referendum”. Tłumaczy to „silny nacisk wywierany na Google, Facebooka i inne platformy”, a zmierzający do przytłumienia działań obrońców życia.

 

Demokracja bezpośrednia a życie nienarodzonych

Referenda w sprawach etyczno-moralnych w Irlandii mają długą historię. W plebiscycie z 1986 roku mieszkańcy Zielonej Wyspy przyznali sobie prawo do rozwodów. Z kolei w referendum z maja 2015 roku opowiedzieli się za legalnością jednopłciowych pseudo-małżeństw. Za takim rozwiązaniem opowiedziało się 62,1 procent obywateli.

 

Irlandia jako pierwszy kraj na świecie odwołała się w tej sprawie bezpośrednio do woli ludu. Od razu rezultat okazał się „słuszny”. Światowe media nie posiadały się z zachwytu. Wszak demokracja bezpośrednia okazała się w tym przypadku taranem burzącym fundamenty cywilizacji.

Nie był to pierwszy przypadek, gdy lewica w tym kraju przeforsowała swe roszczenia na drodze referendów. Wszak już w 2002 i 2012 roku uczestnicy plebiscytów opowiedzieli się za uznaniem groźby samobójstwa za podstawę do aborcji. Wówczas chodziło o interpretację 8. Poprawki. Teraz celem jest jej całkowite zniesienie.

 

Referenda to jednak miecz obosieczny. Często przynoszą rezultaty pożądane przez lewicę. Często, jednak nie zawsze. Wówczas pozostaje przeprowadzanie plebiscytów aż do skutku, choć i tak nie zawsze udaje się go osiągnąć. Spójrzmy choćby na Norwegię. Jej mieszkańcy dwukrotnie opowiedzieli się w plebiscycie przeciwko integracji europejskiej (raz z Europejską Wspólnotą Gospodarczą). Z kolei w czerwcu 2016 roku za opuszczeniem Unii Europejskiej opowiedzieli się w referendum Brytyjczycy. Tu dopiero pojawił się płacz i zgrzytanie zębów. Dało się nawet usłyszeć głosy wzywające do powtórzenia referendum.

 

Niemniej dobitny jest casus projektu Konstytucji Europejskiej. Holendrzy i Francuzi odrzucili go w referendach w 2005 roku. Czy więc elity uszanowały wolę obydwu narodów do zachowania względnej niezależności? Skądże znowu! Receptą okazało się dokonanie niewielkich w sumie poprawek i zmiana nazwy (na Traktat Lizboński). Dokument ten uchwalono już ponad głowami obywateli. Zdecydowali „reprezentanci”.

 

Od tej reguły istniał jednak jeden wyjątek: Irlandia. Wprowadzenie traktatu wymagało bowiem zmiany konstytucji tego kraju. W takich zaś przypadkach prawo zobowiązuje do przeprowadzenia plebiscytu. Cóż się stało? Mieszkańcy Szmaragdowej Wyspy odrzucili traktat. Gdy unijne elity otrząsnęły się z przerażenia, przystąpiły do działania. Poszły na pewne ustępstwa wobec Irlandii (skądinąd w istotnych kwestiach). Władze republiki rozpisały zaś plebiscyt na nowo. W 2008 roku zwyciężyła już „słuszna” opcja.

 

Cel (według lewicy) uświęca środki

Demokracja bezpośrednia jako taka stanowi spełnienie lewicowych marzeń. Pozwala wszak – jak twierdzą postępowcy – uniknąć niedogodności związanych z rządami przedstawicielskimi, takich jak upartyjnienie polityki, niezgodność interesów parlamentarnych elit z dobrem narodu, nieproporcjonalnie wysoka reprezentacja bogatych, et cetera. Szczególnie pożądane dla lewicowca okazuje się głosowanie ludu nad sprawami niepodlegającymi dyskusji – takimi jak prawo naturalne, w tym prawo do życia.

 

Co więcej, demokracja bezpośrednia powrót do pierwotnych ideałów rządów ludu, panujących w starożytnych Atenach. Powrót, do jakiego nawoływał protoplasta współczesnego lewactwa – Jean Jacques Rousseau.

 

Jednak rzeczywistość często płata lewicy figla. Narody w sprawach etycznych okazują się niekiedy bardziej konserwatywne od pseudo-elit. Skoro jednak demokracja bezpośrednia się nie sprawdza, to postępowcy wolą decyzje reprezentantów narodu.

 

Co jednak, jeśli ludzie wybiorą złych (według lewicy) przedstawicieli? Wtedy pozostanie już tylko „liberalna” tyrania. W jej wprowadzaniu pomogą zapewne korporacje, czego przedsmak widzimy choćby w Irlandii. Tym razem jej ofiarami zostaną być może niewinne i bezbronne dzieci nienarodzone.

 

Marcin Jendrzejczak

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie