22 lutego 2016

Dajmy spokój z Wałęsą – kto jeszcze siedzi w szafie Kiszczaka?

(Grzegorz Roginski/FORUM )

Dyskusja o Wałęsie uświadamia jedno: proponowani nam od ponad dwóch dekad „herosi” to banda uwikłanych kombinatorów. Czyż nie świadczy o upadku naszego państwa fakt, że za wielkich bohaterów uznano ludzi, którzy mogą zostać w jednej chwili skompromitowani przez dokumenty ukryte prawem kaduka w tekturowym pudle generała – członka służalczego wobec obcego najeźdźcy reżimu?


Ten sympatyczny dziadzio – można powiedzieć – wywinął niezły numer wszystkim tym, którzy szczerze wierzyli, że ani jeden dokument i ani jedno zdjęcie kompromitujące elity III RP nie ujrzy światła dziennego. A przynajmniej nie z woli tych, którzy III RP powołali do życia przy Okrągłym Stole. Czesław Kiszczak – szef komunistycznej bezpieki – postanowił jednak zakpić sobie okrutnie z tego, co stworzył, zdecydowawszy o ujawnieniu bezpieczniackich materiałów po swojej śmierci.

Wesprzyj nas już teraz!

Czy chciał w ten sposób uderzyć w instytucje III RP budowane, jak wiadomo, przez komunistów i solidarnościowców pospołu, czy też po prostu uczynił tak dla hecy? Trudno powiedzieć. Ale wydaje się, że ujawnienie dokumentów skrywanych dotąd w „szafie Kiszczaka” nie jest wyłącznie jego pomysłem. Z zamiarem takim nosił się bowiem już w 1996 roku, wszak właśnie z kwietnia tego roku pochodzi list, który skrobnął do szefa Archiwum Akt Nowych, informując o przekazaniu dowodów na współpracę Lecha Wałęsy z bezpieką. Co się stało, że list ów – podobnie zresztą jak sensacyjne dowody – nie trafił do adresata? Doprawdy, trudno zgadnąć. Ale ktoś lub coś skłoniło Kiszczaka do tego, by decyzję o ostatecznym zdemaskowaniu „Bolka” odłożyć ad Kalendas Graecas. A może, napisawszy list, schował go do szuflady, by zaufana mu osoba wysłała go na wypadek jego nagłej śmierci? Pytania, które pojawiają się w kontekście numeru, jaki Kiszczak wywinął ludziom określającym go mianem „człowieka honoru” (cyt. za: Adam Michnik), jest mnóstwo. Problem jednak w tym, że próba zrozumienia działań byłego szefa bezpieki wydaje się warta funta kłaków, wszak prowadzone przez tajne służby rozgrywki zwykle są dla naszych oczu głęboko ukryte. Stąd jesteśmy skazani na spekulacje i zadawanie pytań, które mogą zasiewać konieczny sceptycyzm. Ale jest coś jeszcze: stos dokumentów z domu Kiszczaka, które trafiły wreszcie w ręce IPN-owskich badaczy. A te każą postawić co najmniej dwa istotne postulaty.

Ujawnijcie wszystkie dokumenty!

To niesamowite, że od kilku dni liczni komentatorzy toczą absurdalną dyskusję o uwikłaniu Wałęsy we współpracę z bezpieką. Znalezione u Kiszczaka teczki nie są przecież żadnym wiekopomnym odkryciem, ani krokiem milowym dla polskiej historiografii. Z całą pewnością są one bezcenne dla historyków, stanowią wielką satysfakcję dla atakowanych za pisanie o współpracy przywódcy „Solidarności” z SB oraz – oby! – bezcenną motywację dla samego Lecha Wałęsy, by stanąć w końcu w prawdzie i rozliczyć się ze swoją przeszłością. Ale dla debaty publicznej czy świadomości społecznej znaczenie tych dokumentów jest po prostu znikome. Kto (obrazoburczo przyznajmy) traktuje Okrągły Stół, jako wydarzenie porównywalne w swojej mierze z chrztem Polski, uzupełnienia luk w wałęsowskich teczkach nie potraktuje poważnie, a ten, kto postrzega III RP jako twór nieuczciwego paktu w Magdalence, wzruszy ramionami. Fakty dotyczące współpracy Wałęsy z SB znane są wszak od dawna. Wiedzą o niej zarówno bliscy współpracownicy byłego prezydenta, jak historycy, a opinia publiczna miała szansę zgłębić temat gdy prof. Sławomir Cenckiewicz wraz z dr. Piotrem Gontarczykiem wydali książkę „SB a Lech Wałęsa”. Cóż nam więc z tego, że IPN ujawnia podpisane przez Wałęsę dokumenty dotyczące współpracy? Niewiele, choć – co do zasady – bardzo dobrze, że każdy będzie mógł je obejrzeć.

Zdecydowanie bardziej niepokojące jest jednak inne pytanie: co znajduje się w pozostałych materiałach znalezionych w domu Kiszczaka? I dlaczego nawet słowem nikt zająknął się dotąd o ich zawartości? Prezes IPN co prawda wspomniał o „kolejnych pakietach dokumentów”, które mają być poddawane podobnej procedurze do tych wałęsowskich, ale czy naprawdę to one muszą czekać w kolejce? Że były Polski prezydent był tajnym współpracownikiem – to żadna nowość. Można jednak przypuszczać, że Kiszczak miał w szafie znacznie ciekawsze materiały niż potwierdzenie uwikłania Wałęsy. Czy są tam informacje dotyczące takich ludzi, jak Bronisław Geremek, Tadeusz Mazowiecki czy Leszek Balcerowicz? Wszak wszyscy ci „ojcowie założyciele” mieli (lub mają, bo ostatni nadal żyje) na swoim sumieniu kooperację z wrogim komunistycznym systemem. Każdy z nich jest też wykreowany na nieskazitelną legendę, podobnie jak Wałęsa. Inna sprawa, że do szafy wszechwładnego niegdyś Kiszczaka mogły trafić też materiały kompromitujące polityków rządzącej obecnie prawicy. Przecież wszystkie formacje polityczne po 1989 roku powstawały na warunkach dyktowanych przez porozumienie z postkomunistami i w każdej znajdują się tacy, którzy co najmniej romansowali z systemem, o ile nie trzymali w szufladach swoich biurek legitymacji partyjnych. A co jeśli, obok takich legitek, znalazło się również zobowiązanie do współpracy?

Co więc dokładnie znajdowało się w szafie Kiszczaka? Dlaczego jako pierwsze otrzymujemy dokumenty dotyczące Wałęsy? Czy chodzi o rozpętanie burzy, która ułatwi przetrzebienie pozostałych teczek z „niebezpiecznej” zawartości? Dlaczego IPN nie mógł poczekać miesiąc, przeglądnąć całości materiałów i opublikować wszystkich? Po co owe igrzyska z Wałęsą w roli głównej?

Czas zabrać się z historię!

Drugi postulat nierozerwalnie wiąże się z pierwszym. Wszak sprawa dokumentów Kiszczaka uzmysławia, w jaki sposób historia minionych kilkudziesięciu lat oddziałuje na obecną sytuację polityczną. Rozliczenie z komunizmem i przełożenie historycznych akcentów z promowania wykreowanych przez słusznie miniony system elit III RP, na przypominanie o prawdziwie chwalebnych postaciach polskiej historii wydaje się być obecnie jednym z priorytetów. Dlaczego obecna władza – mimo siedzenia przez osiem lat w opozycyjnych ławach z sutą dotacją wpływającą na partyjne konto – nie ma jeszcze gotowych konkretnych propozycji dotyczących zmiany ustawy o IPN, pomysłów na promowanie polskiej historii poprzez filmy czy sztuki teatralne, a także koncepcji wielkich projektów muzealnych, jak choćby Muzeum Historii Polski? Gdzie są te obiecywane szuflady pełne ustaw? Gdzie gotowość do rządzenia? Jak dotąd bowiem słyszymy dość mgławicowe zapewnienia, że ustawa o IPN zostanie zmieniona, zaś wkrótce powstanie jakaś wielka superprodukcja związana z polską historią. Pytajmy więc: jakie są założenia tej ustawy? Czy przywrócona zostanie silna władza prezesa Instytutu na niekorzyść niesławnej Rady? Czy Instytut przestanie inwestować w durne projekty badawcze, jak np. badanie tego, co pod pierzyną wyprawiali żyjący w czasach PRL? Kiedy dokładnie ruszą prace nad wielką superprodukcją filmową o Polsce? Jaką konkretnie historię nam ona opowie?

Czas wziąć się na poważnie za Polską historię i opowiedzieć prawdę o polskich bohaterach, z których wielu zostało dzisiaj zapomnianych. Dyskusja o Wałęsie uświadamia bowiem jedno: proponowani nam od ponad dwóch dekad „herosi” to banda uwikłanych kombinatorów. Czyż nie świadczy o upadku naszego państwa fakt, że za wielkich bohaterów uznano ludzi, którzy mogą zostać w jednej chwili skompromitowani przez dokumenty ukryte prawem kaduka w tekturowym pudle generała – członka służalczego wobec obcego najeźdźcy reżimu? Naprawdę, śmiechu warte.

 

Krzysztof Gędłek

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie