13 stycznia 2017

Czy Rosja stara się wpłynąć na śledztwo IPN w sprawie obławy augustowskiej?

(fot. Adam Bajkowski / FORUM)

Instytut Pamięci Narodowej od wielu tygodni zwleka z wysłaniem do Rosji wniosku o pomoc prawną w związku ze sprawą obławy augustowskiej. Powód? Sukcesywne pojawiające się w internecie skany dokumentów dotyczących działań Armii Czerwonej na tamtym terenie. Czy Kreml celowo wpływa na opóźnienie polskiego śledztwa bądź próbuje skierować go na inne tory?

 
Wniosek o pomoc prawną miał trafić do Rosji już dwa miesiące temu. Białostocka prokuratura IPN jednak do tej pory wstrzymuje się z jego wysłaniem i nie określiła nawet, kiedy to uczyni. Zwłokę tłumaczy ciągłym publikowaniem przez Rosjan archiwalnych dokumentów operacyjnych Armii Czerwonej. Materiały te, publikowane od około roku, mogą dotyczyć obławy, a w związku z tym, przed skierowaniem wniosku powinni się z nimi zapoznać polscy śledczy. Czy jednak Rosja kierując uwagę historyków i prokuratorów IPN na ujawniane dokumenty nie chce opóźnić bliskiego już ponoć momentu ustalenia miejsca pochówków ofiar obławy augustowskiej?

 

Wesprzyj nas już teraz!

Skany umieszczane są na jednym z rosyjskich portali poświęconych II wojnie światowej. Pochodzą z archiwum Ministerstwa Obrony Federacji Rosyjskiej. Niektóre dokumenty dotyczą działań oddziałów sowieckich w lipcu 1945 roku, na terenach objętych operacją zwaną dziś obławą augustowską. Stąd duże zainteresowanie nimi wykazują historycy i prokuratorzy białostockiego oddziału IPN, który od szesnastu już lat prowadzi śledztwo w sprawie obławy.

 

Pierwsze skany Rosjanie opublikowali pod koniec 2015 roku. Co pewien czas zamieszczają kolejne.  Dokumenty te są przez IPN systematycznie tłumaczone na język polski i poddawane analizie historycznej oraz śledczej. Na początku lutego ubiegłego roku białostocki oddział Instytutu poinformował o około dwustu skanach. Ostatnio doliczył się około 1,5 tysiąca archiwalnych kart.

 

Analiza rosyjskich dokumentów pozwoliła historykom instytutu ustalić nieznane wcześniej fakty dotyczące obławy. Wiadomo dzięki nim, jakie jednostki Armii Czerwonej uczestniczyły w tej ludobójczej akcji. Strona polska poznała też jej dokładny zasięg terytorialny. Treść materiałów pozwala stwierdzić, że ostateczna liczba ofiar jest większa niż podawana do tej pory (od blisko sześciuset do dwóch tysięcy).

 

Prokuratorzy IPN sformułowali adresowany do władz rosyjskich wniosek o pomoc prawną. Chodziło m.in. o przekazanie potwierdzonych odpowiednimi pieczęciami i podpisami kopii 50 dokumentów Armii Czerwonej.

 

Najważniejsze z pytań wciąż bez odpowiedzi

Jak do tej pory, żaden z ujawnionych dokumentów wojskowych nie pomógł w osiągnięciu najważniejszego celu śledztwa, czyli ustaleniu miejsca lub miejsc dołów śmierci, w których spoczywają szczątki zabitych.

 

Jest to również najważniejszy cel działań rodzin zamordowanych w trakcie zbrodniczej operacji. Większość z nich zrzeszona jest w Związku Pamięci Ofiar Obławy Augustowskiej. Wiele z tych osób jest już w podeszłym wieku, m.in. prezes Związku, ksiądz Stanisław Wysocki, który stracił w obławie ojca i dwie siostry – członków AK. Bliscy zamordowanych zastanawiają się, czy dożyją chwili, w której będą mogli sprawić godny pochówek swoim krewnym. Spadają kolejne kartki z kalendarza, a termin skierowania wniosku prokuratury IPN o pomoc prawną do Rosji jest już od ponad dwóch miesięcy przesuwany i nadal nieokreślony.

 

Samoistnie nasuwa się zatem pytanie, czy rozciągnięte w czasie, systematyczne wyciąganie na światło dzienne przez Rosjan dokumentów Armii Czerwonej nie jest pewnego rodzaju grą? Czy nie chodzi o opóźnienie działań historyków oraz prokuratorów IPN? Tym bardziej, że ci ostatni są już bliscy osiągnięcia głównego celu śledztwa, czyli ustalenia miejsca pochówków ofiar obławy (wiele wskazuje, że są to okolice Kalet na Białorusi). Zastanawiająca jest zbieżność dat. Instytut przyjął, że najbardziej prawdopodobnym miejscem pochówku ofiar obławy jest uroczysko Giedź niedaleko Kalet na krótko przed początkiem publikowania w internecie przez Rosjan skanów dokumentów Armii Czerwonej. Chodzi o drugą połowę 2015 roku.

 

Kolejna dezinformacja?

Historycy wchodzący w skład zespołu IPN zajmującego się badaniem autentyczności materiałów publikowanych przez Rosję są przekonani o ich autentyczności i przydatności dla wyjaśnienia wielu zagadek dotyczących obławy augustowskiej. Jednak ujawnione skany nie zostały jeszcze przez Rosjan uwiarygodnione. Nawet zresztą gdyby okazały się autentyczne, powstaje pytanie, czy nie powstały w celu dezinformacyjnym, by zatrzeć ślady zbrodni? Podobny przypadek miał miejsce gdy pod koniec 2015 roku „odnalazły się” meldunki 50. Armii III Frontu Białoruskiego, dotyczące największej bitwy z oddziałami AK. Nad jeziorem Brożane Sowieci przeprowadzili wówczas obławę na oddziały polskiego podziemia niepodległościowego. Według wspomnianych dokumentów, 15 lipca 1945 roku doszło tam do starcia pomiędzy sowieckim 1019. pułkiem wchodzącym w skład 307. Dywizji Strzeleckiej 81. Korpusu Strzeleckiego 50. Armii 3. Frontu Białoruskiego, a oddziałem sierżanta Władysława Stefanowskiego „Groma” oraz częścią partyzantów z oddziału Józefa Sulżyńskiego „Brzozy”. Zdarzenie potwierdzają relacje świadków. Jednak opis przebiegu bitwy oraz informacje co do jej ofiar przedstawiane przez żołnierzy oddziałów „Groma” i „Brzozy” różnią się diametralnie od informacji zawartych w sowieckich dokumentach. Te ostatnie ograniczają się praktycznie jedynie do dwóch słów: „krótki bój”. Z kolei relacje akowców (m.in. Mariana Tananisa, ps. „Murka”) mówią o trzech dniach walk. Aby rozeznać, kto mówi prawdę, warto zadać sobie proste pytanie: komu bardziej zależy na powiedzeniu prawdy o zbrodni, ofierze czy katu?

 

W meldunku 50. Armii podano, iż w boju stoczonym 15 lipca Sowieci nie ponieśli żadnych strat a poległo trzech żołnierzy podziemia. Jednocześnie miało walczyć tam 175 partyzantów, zaś po bitwie do niewoli trafiło ponoć jedynie 57. Powstaje więc pytanie, co stało się z pozostałymi 118 akowcami?

 

Według relacji świadków, około czterdziestu ludziom z oddziału „Brzozy” wraz z dowódcą udało się jeszcze przed bitwą uciec z okrążenia. Kilkunastu żołnierzy przy pomocy różnych przemyślnych sztuczek zdołało przeżyć bitwę (którą należałoby raczej nazwać egzekucją), a potem uciec. Odejmując więc od podanej w sowieckim meldunku liczby 175 akowców zgrupowanych nad jeziorem Brożane (choć niektórzy historycy i świadkowie mówią, że było ich tam około dwustu) tych, którym udało się zbiec oraz 57 aresztowanych, pozostaje liczba w przedziale od 60 do 70 żołnierzy AK, o losach których meldunki Armii Czerwonej milczą. Podają przy tym wyssaną z palca liczbę trzech zabitych „bandytów”, jak Sowieci określali żołnierzy podziemia.

 

Inaczej tamto wydarzenie ukazują relacje świadków, m.in. Bolesława Rogalewskiego ps. „Sosenka” – żołnierza oddziału „Brzozy”. Nieżyjący już dzisiaj jeden z nielicznych ocalałych uczestników bitwy na jeziorem Brożane kilka lat temu powiedział: „dużo nas tam bardzo zginęło”. Inne świadectwa potwierdzają liczbę 60-70 żołnierzy podziemia poległych nad Brożanem. Zginęli oni w boju, a rannych Sowieci dobijali. Relacje te mówią też, że ciała Polaków czerwonoarmiści wrzucali na samochody wojskowe i wieźli w stronę granicy z Białorusią.

 

Śmiertelny bój

Dlaczego w meldunkach Armii Czerwonej nie znajdziemy prawdziwej liczby żołnierzy podziemia poległych nad Brożanem? Odpowiedź jest dość prosta. Gdyby podano w nich prawdziwą liczbę zabitych, automatycznie padłoby pytanie, w którym miejscu pochowano ich ciała. A przecież informacja, gdzie leżą ciała ofiar obławy augustowskiej, była najpilniej strzeżoną tajemnicą organizatorów tej ludobójczej akcji. 

 

W ujawnionych w internecie meldunkach 50. Armii równie nieprawdziwa jest informacja o zerowych stratach osobowych Armii Czerwonej w bitwie nad Brożanem. Najpewniejszą przyczyną zatajania informacji o stratach własnych (czego liczne przykłady w rosyjskich meldunkach są znane historykom) jest chęć udowadniania sprawności sowieckich żołnierzy i dowódców.

 

Relacje świadków mówią o dużej liczbie poległych nad Brożanem czerwonoarmistów. W podanej żołnierskim językiem, a utrwalonej przez historyka Zbigniewa Kaszleja relacji Bolesława Rogalewskiego ps. „Sosenka”, czytamy: „Ale tam i Ruskich leżało od cholery, oni na chama szli”.

 

Znając realia tamtych czasów relacje o dużej liczbie zabitych Polaków i Rosjan w bitwie nad jeziorem Brożane są najbardziej wiarygodne. Około 175 żołnierzy AKO, otoczonych było przez o wiele liczniejsze oddziały Armii Czerwonej. Sowieci przystąpili do walki o wiele lepiej uzbrojeni, ich amunicja była na bieżąco uzupełniana. Ostrzeliwali akowców z ciężkich karabinów maszynowych i moździerzy, co udowodniła przeprowadzona niedawno na miejscu bitwy retrospekcja. Żołnierze podziemia wiedzieli, że ich sytuacja jest tragiczna. Kończyła się amunicja, nie dysponowali bronią ciężka. Jednocześnie wiedzieli, że dla żywego wpaść w sowieckie ręce oznacza bestialskie przesłuchania i śmierć w męczarniach. Dlatego bój nad Brożanem można określić tylko jednym przymiotnikiem – „śmiertelny”.

 

Świadczy o tym tragiczne wydarzenie jakie miało miejsce podczas bitwy, opisane zarówno przez jej uczestnika Bolesława Rogalewskiego „Sosenkę” jak i autorów sowieckich meldunków. „Sosenka” opisuje je następująco: „Nie mogliśmy się przebić za nic. Tam było tak, że ludzie sobie chcieli śmierć zrobić. Widziałem, jak jeden podchorążak granat pod siebie podłożył – tylko do góry podskoczył!”.

 

Bój nad Brożanem nie mógł być ani „krótki” ani lekki. Ocalało z niego jedynie kilkunastu żołnierzy AKO, w większości miejscowych, którzy doskonale znali teren, wszystkie jego skrytki i przejścia. Ogromna zaś większość zginęła od sowieckich kul i moździerzowych odłamków. Nawet 57 pojmanych do niewoli, którzy nie mieli już amunicji żeby się bronić (wśród nich był sławny, bohaterski dowódca Władysław Stefanowski, „Grom”) po bestialskich przesłuchaniach, zamordowano i pochowano, tak jak inne ofiary obławy, w do dziś nieznanym miejscu.

 

Adam Białous

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie