26 sierpnia 2015

Czy PiS powstrzyma frakcję rozkładu?

(fot.Jerzy Dudek / Forum)

Jest niebezpieczeństwo, że w sprawach ważnych dla katolików nastąpić może po raz kolejny mobilizacja emocji w kontekście takiej czy innej sprawy, natomiast nie znajdą one przełożenia na korzystną zmianę prawodawstwa. Mimo to obecny prezydent daje pewne nadzieje na pomyślny bieg spraw w naszej ojczyźnie – mówi w rozmowie z PCh24.pl historyk idei Tomasz Rowiński.


W tytułowym tekście swojej najnowszej książki pisze Pan o Alighierim Dantem, jako jednym z prekursorów nowoczesnej polityki, której cel sprowadza się praktycznie do wymiaru doczesnego, doraźnego. Czy to uprzedzający jeszcze Machiavellego swego rodzaju patron dzisiejszych polityków, „uwolnionych” od osądu moralnego?

Wesprzyj nas już teraz!

Dante reprezentuje tendencje intelektualne, które można zaobserwować w schyłkowym okresie średniowiecza. Jako autor miał on w swojej twórczości różne okresy – moglibyśmy powiedzieć mniej lub bardziej katolickie w sensie pewnej integralności myślenia. Różnie też zapatrywał się na istotne kwestie dotyczące spraw publicznych, natomiast niewątpliwie „Monarchia” – jego główne dzieło z zakresu filozofii politycznej przekracza w myśleniu pewien Rubikon – Rubikon nowoczesności. Otóż rozdziela on sprawy, które w Christianitas – cywilizacji chrześcijańskiej, wtedy konkretnie średniowiecznej, były nierozłączne, choć oczywiście rozróżnialne. Chodzi o cel doczesny i cel wieczny człowieka oraz ludzkich społeczności. Dante mówi tymczasem, że mamy dwie władze w świecie, co owszem jest prawdą, ale w konsekwencji także dwa równoważne cele. Cel wieczny, wiążący się z Kościołem, z wiarą, z mistycyzmem, z papieżem oraz ten doczesny odnoszący się do polityki, rozumności, władzy i cesarza. Takie rozdzielenie tych rzeczywistości to oczywiście echa toczących się w tamtym okresie sporów pomiędzy papiestwem a cesarstwem. W czasach pisania „Monarchii” Dante skłaniał się ku cesarzowi i taka też była motywacja jego dzieła. Poza tym – może w nieco artystycznym porywie – chciał dać światu coś od siebie – coś nowego, coś czego jeszcze nikt nie napisał. W jakimś sensie udało mu się.  

Myślę jednak, że Dante nie do końca zdawał sobie sprawę z dalekosiężnych konsekwencji, które mogą wyniknąć z jego tekstów. Oto bowiem w dantejskim rozdzieleniu rozum przestaje być już reprezentantem wiary i teologii, ale jedynie działania politycznego i doczesnego, a religia rozpływa się w chmurze nieracjonalności, z czasem przekształca się w mit, strojną szatę pragmatycznej władzy. Znamy to z historii.

Autor „Monarchii” miał swoich naśladowców, którzy – już dużo bardziej świadomie – prowadzali tego typu rozważania. Choćby Marsyliusz z Padwy, ideolog cesarstwa w sporze z papiestwem. Ci autorzy w kwestii oderwania od rzeczywistości rozumnych aspektów wiary, związku wiary z politycznością będącej par exellence jedną z reprezentacji rozumności i, co za tym idzie, duchowości, poszli znacznie dalej.

Te idee miały swoje przełożenie również na myślenie protestantyzującej się Europy. Zwątpienie w rozum, zwątpienie w działanie sakramentalne, w naturę, która może zmierzać we współpracy z łaską ku dobremu, poszło w parze z poddaniem religii bezpośredniej woli politycznej, jako rzekomemu gwarantowi pokoju. Wtórnie utożsamiono zdolność nowoczesnej władzy do zachowania doczesnego porządku z działaniem Ducha Świętego i jego powstrzymywaniem zła w świecie. Uwolnienie od władzy tradycji, która także jest jedną z reprezentacji racjonalności skończyło się oddaniem religii pod całkowitą władzę doczesnych ludzkich pożądań traktujących ją jako pozaracjonalne uzasadnienie dla wzrastającej w nowoczesności wszechwładzy rządów. Niosło to za sobą kolejne przemiany w świecie idei i mentalności, widoczne chociażby w ideologii liberalnej, której agnostycyzm wynika z dwóch przyczyn – fałszywej irracjonalizacji samej religii i sztywnego powiązania jej w władzą polityczną w nowoczesnym układzie mocy społecznych.

Dante jest dla mnie pewnego rodzaju kluczem, reprezentującym zmianę, które staje się udziałem jego czasów. Owszem, jest zatem jednym z ojców nowoczesności, ale oprócz niego w tym samym szeregu należałoby pewnie umieścić również, Lutra, Kalwina, zaś po katolickiej stronie np. Suareza i szkołę teologii coraz mocniej rozdzielającą naturę oraz nadprzyrodzoność, formułującą teorię natury czystej, która także w pewnej mierze przyczynia się do sformułowania takiego myślenia o polityce, jako sferze doskonałej, samowystarczalnej – neutralnej, świeckiej. Oczywiście w porządku teoretycznym rozróżnienie natury i łaski jest prawdziwe i konieczne, natomiast w praktyce, mechaniczne przeakcentowywanie tej rozłączności prowadzi do oddzielenia się doświadczenia nadprzyrodzoności, religijności i wiary od rozumu i doczesnego działania czy politycznej reprezentacji. Te procesy doprowadzają nas do tego momentu, w którym dziś katoliccy politycy nie traktują już często władzy duchowej, jako władzy wyższej, opartej na przesłankach racjonalnych, co powinno być dla wierzących wręcz odruchem, a dla niewierzących wyzwaniem rozumu. Wręcz przeciwnie – wiara staje się problemem dla ich celów politycznych traktowanych w tylko pragmatycznej perspektywie, w doczesności. O doczesności zaś potrafią powiedzieć co najwyżej tyle, że Bóg być może jest, ale „nie tutaj”. Zatem skoro Bóg jest „nie tutaj” to i zasady dobrego działania pozostają dla nas nierozpoznawalne, a jedyne co możemy zrobić to pragmatyczne dzierżenie władzy „chroniącej” nasze coraz bardziej zindywidualizowane „światy”, przed całkowitym rozkładem. W tej perspektywie okazuje się, że to władza doczesna jest tą wyższą, ponieważ sugeruje tożsamość z jakąś racjonalnością. W rzeczywistości zaś jest tylko szatą przykrywającą pożądanie władzy i agnostycym już nie tylko religijny, ale powszechny, całkowity, przypominający w działaniu błądzenie okrętu na bezbrzeżnym oceanie. Tymczasem na rzeczywiste osiągniecia rozumu, na rozpoznanie Boga w religijności czy nakazy prawa naturalnego patrzy się jako na swego rodzaju, mówiąc św. Augustynem, „teologię bajeczną”, nieraz przydatną w uzasadnianiu jakichś swoich racji, ale nie wpływającą na zmianę decyzji politycznych, czyli na przykład na chęć odbudowy realnej cywilizacji chrześcijańskiej w Polsce czy Europie.

Religia może być w tym ujęciu jednym z instrumentów służących zdobyciu czy sprawowaniu władzy, jak w naszym państwie, gdzie wciąż politycy tak zwanej prawej strony chętnie prezentują się, jako katolicy po to by zagłosowały na nich szerokie masy wyborców wyznających takie właśnie wartości. Jak postrzega Pan ten „dekoracyjny” katolicyzm tutejszych polityków?

Wcale to nie jest kwestia tylko prawicy, bo uważam, że mówienie o Platformie Obywatelskiej, dzisiejszej partii władzy, jako o partii prawicowej jest pomyłką. To ugrupowanie liberalne, a więc de facto lewicowe w sensie obyczajowym – przedstawiciel cywilizacyjnej frakcji rozkładu. Z tym dodatkiem właśnie cech typowych dla „partii władzy”, czyli pragmatyzmu i chęci utrzymania władzy przy instrumentalnym traktowaniu właściwie wszystkich uzasadnień nadających polityce jej formę, a zatem rozumnych zasady działania. Oczywiście nie ma władzy pozbawionej formy, jeśli się zatem zawsze traktuje jej elementy instrumentalnie, samemu bezwiednie ulega się najbardziej niegodziwym z propozycji. Przykład Bronisława Komorowskiego pokazuje, że politycy wywodzący się właściwie z dowolnego miejsca sceny politycznej lubią „przykleić się” do religijności i wykorzystywać ją do budowania swojego wizerunku. Okazało się to znacznie bardziej skuteczne, nawet dla „frakcji rozkładu”, niż np. antyklerykalizm skrajnych, marginalnych grup określających się dziś mianem lewicy. Tworzenie swego rodzaju sojuszu tronu i ołtarza odbywa się obecnie na protestanckiej zasadzie cuius regio eius religio – to polityka ma rządzić religijnością, która nie ma być w żadnej sytuacji przewodnikiem dla życia politycznego. To powrót do antycznej teologii politycznej, a może i czasem jeszcze gorzej, do barbarzyństwa. Obserwujemy rodzaj estetycznego wykorzystywania przez osoby publiczne religii dla zarządzania emocjami Polaków – pozytywnymi czy negatywnymi, ale w dużej mierze powiązanymi z religijnością. Równocześnie w tych miejscach, gdzie katolicyzm odsłania swój racjonalny charakter jest często „korygowany”. Pamiętajmy, że Bronisław Komorowski pouczał biskupów w kwestii spraw nauki wiary i moralności. Zobaczmy prawidłowość – tam gdzie religia wiąże się z emocjami przyczyniającymi się do spójności społecznej tam jest – przynajmniej czasem – narzędziem, a tam, gdzie ujawnia się racjonalne dążenie do nadawania życiu publicznemu właściwej formy, natychmiast jest ona traktowana jak przeciwnik i sprowadzana do nieracjonalnych odruchów lub prostej rządzy władzy. Faktycznie jednak ten obraz religii w cywilizacji liberalnej jest tylko lustrzanym obrazem jej samej i jej totalnie agnostycznego traktowania świata, w którym liczy się jedynie wola mocy rozmaitych wyobrażonych tożsamości, a ostatecznie wszechogarniająca suwerenność państwa i sterujących nim grup interesu kształtujących realnie funkcjonującą w nim duchowość.   

Odwróćmy się jednak od nieobecności religii ku jej dzisiejszym widzialnym przejawom. Można się spotkać z opinią, że Kościół wchłania państwo. Warto tu zatem odnieść się to zasadniczej kwestii dla państwa katolickiego, czyli wolności religijnej.  Jako punkt odniesienia weźmy zupełnie niedawną wizytę prezydenta Andrzeja Dudy na górze Grabarce. Myślę, że w kontekście jego wcześniejszych gestów związanych z osobistą religijnością katolicką mieliśmy do czynienia z przykładem dobrego, właśnie katolickiego podejścia do obecności różnych wyznań i religii w państwie. Szczególnie w tym państwie i tym narodzie, które bez chrześcijaństwa rozpada się i właściwie znika, jako odrębna wspólnota o swoistej formie/racjonalności. Zatem propozycją jest wolność religijna zamiast totalizującej suwerenności politycznej ustrojonej w szaty pobożności. To jednak także coś innego niż suwerenność polityczna w stroju ateistycznym. Suwerenność łamiąca sumienia, usuwająca religijność wszędzie gdzie to możliwe. By obrazowo zrozumieć zasadę wolności przywołajmy jednego z najwybitniejszych katolickich myślicieli. Kardynał John Henry Newman w swojej książce o uniwersytecie zapisał kiedyś taką, moim zdaniem bardzo trafną opinię, że jeśli Anglia (w sensie wyznania państwowego i wyznania domu królewskiego) się nawróci, żadna szkoła protestancka nie zostanie zamknięta. Wyraził w ten sposób zasadę wolności religijnej zapisaną w idei państwa katolickiego. Tym też różni się ono od państwa liberalnego wyrosłego z protestantyzmu – szanuje sumienia wszystkich swoich obywateli. Dla liberalizmu wolność religijna to wypędzenie wszystkich religii ze sfery publicznej, ze szkół i zamknięcie jej w prywatnych domach, o ile tylko nie powtarza ona publicznie liberalnych twierdzeń. Na kanwie choćby dzisiejszych sporów o klauzulę sumienia widzimy, że sumienia się nie ceni, a wręcz, że jest ono wrogiem absolutystycznie rozumianej polityczności. Czym jednak jest sumienie jeśli nie zdolnością rozumnego sądu? Jeśli religia jest za sumieniem a państwo przeciw to po czyjej stronie stoi rozum? Dzisiejszy dramat sumienia dobrze pokazuje jak trudno jest chrześcijanom przeżyć nowoczesność, a także to, w jakie kłopoty popchnął nas Dante.

Zatem nie każde publiczne pojawienie się polityka w kontekście religijnym trzeba odczytywać negatywnie – to pogląd przeciwników cywilizacji chrześcijańskiej. Pytanie jakie przed nami stoi jest innego rodzaju, czy politycy, którzy przebierają się tylko od czasu do czasu, w pewien strój religijności, nie zostawią go w szatni swoich gabinetów, kiedy przyjdzie im proponować i podpisywać ustawy, kiedy będą zajmować się sprawami ustrojowymi, kwestią ochrony życia czy wolności sumienia. Mogę sobie wyobrazić nawet pobożnego i patriotycznego polityka lewicy społecznej, skupionego na problemach sprawiedliwości, tak często lekceważonych przez skolonizowaną liberalizmem ekonomicznym prawicę, który tego stroju nie zdejmie i zacznie odbudowę cywilizacji chrześcijańskiej w Polsce. Pewne elementy takiej lewicowości widzimy dziś, ale wcale nie tam gdzie stoi tzw. lewica.

Ostatnio znów odzywają się głosy, że wraz ze spodziewanym powrotem do władzy PiS nastąpi powrót wizji państwa wyznaniowego, którym straszy się podatnych na tego typu propagandę. Jakie wartości de facto spajają środowisko skupione wokół Jarosława Kaczyńskiego?

Samo określenie „państwo wyznaniowe” jest zasadniczo dziełem jego przeciwników. Można za przykład wziąć np. Wielką Brytanię, która jest formalnie państwem chrześcijańskim, ale w praktyce nic z tego nie wynika. Kiedy zbiera się tam po raz pierwszy parlament, kiedy zostaje wybrany nowy premier, w parlamencie pojawiają się biskupi a uroczystość ma swój rytuał religijny. Tylko że de facto trudno znaleźć bardziej niechętne chrześcijaństwu czy prawu naturalnemu państwo w Europie niż Zjednoczone Królestwo, gdzie zatwierdza się wszelkie możliwe szkodliwe prawa, wrogie chrześcijaństwu i sprzeczne z naturą.

Nie chcę formułować politycznych ocen, także w swojej książce skupiam się raczej na formułowaniu diagnoz na poziomie metapolitycznym, choć czasem dotykają one także wprost partii politycznych w Polsce. Historia PiS jest burzliwa, bogata w różnego rodzaju zwroty i kryzysy, także z perspektywy opinii katolickiej czy chrześcijańskiej. Mimo wszystko wydaje mi się, że jest to siła, w której możemy jeszcze pokładać dziś pewne nadzieje na powstrzymanie frakcji rozkładu. Nie sposób bowiem postawić znaku równości pomiędzy obecną partią rządzącą a główną partią opozycyjną, którą jest PiS. Owszem, jest niebezpieczeństwo, że w sprawach ważnych dla katolików nastąpić może po raz kolejny mobilizacja emocji w kontekście takiej czy inne sprawy, natomiast nie znajdą one przełożenia na korzystną zmianę prawodawstwa. Wpływy romantycznego traktowania religii i spraw etycznych i równocześnie pragmatycznej nowoczesności są w PiS duże. Mimo to obecny prezydent daje pewne nadzieje na pomyślny bieg spraw w naszej ojczyźnie – dość odważnie deklarował, że w sprawach życia ludzkiego postępowałby inaczej nich bracia Kaczyńscy odpowiedzialni politycznie za utrącenie nadziei na zmiany w konstytucji proponowane przed laty przez Marka Jurka. Jak będzie faktycznie, dopiero zobaczymy. Na razie nie widać by Duda zabiegał o poparcie katolików i sprawy podnoszone przez prawicę katolicką, a mieszczące się po prostu w obszarze rozumności i prawa naturalnego. Samo dopuszczenie religii do sfery publicznej nie determinuje jeszcze pozytywnego podjęcia katolickiego Logosu w praktyce politycznej. Poprzedni prezydent mocno nadużywał swojej władzy politycznej dla „efektu religijnego”, np. pouczał biskupów o czym wspomnieliśmy. Andrzeja Duda daje przykłady pozytywnego traktowania religii, ale nie ma tu mowy choćby o symptomach państwa wyznaniowego, które narzucałoby z góry obywatelom obowiązki religijne lub akceptowało rytuał religijny powiązany z państwowym. Taki zresztą w naszym kraju nie istnieje. W Polsce wszystkie elementy ładu chrześcijańskiego pojawiły się w ramach procedur demokratycznych i w demokratycznym porządku, poprzez głosowania parlamentarne. Tak było przecież choćby w przypadku ustawy antyaborcyjnej.

Sporo miejsca poświęca Pan, jak rozumiem, mniej więcej równolegle przebiegającym zjawiskom laicyzacji Kościoła oraz degeneracji europejskiej chadecji, która stała się w wielu przypadkach wręcz sprzymierzeńcem sił antycywilizacyjnych.

W Polsce katolicy nie mają większej reprezentacji, poza Prawicą Marka Jurka, z powodów, o których mówiliśmy. Religia w taki czy inny sposób zajmuje tu wszystkich od prawicy do lewicy, jest nieustannie obecna, a katolików spotkać możemy we wszystkich ugrupowaniach. O tym na czym polegają problemy z tą „katolickością” już także powiedzieliśmy. Można powiedzieć, że dzisiejsze partie reprezentujące Polaków parlamencie z powodzeniem zastępują zachodnioeuropejską chadecję  

Co do chrześcijańskiej demokracji zaś, to nie stała się ona niestety w czasach współczesnych drogą do realizacji zasad cywilizacji chrześcijańskiej w społeczeństwie pluralistycznym, ale sposobem na zaangażowanie katolików w budowanie cywilizacji zupełnie innej. Chadecję przenika idea liberalna, co wynika z założeń dotyczących jej sposobu zaangażowania. Jednym z wyrazicieli tych założeń był francuski filozof Jacques Maritain. Postulował on rezygnację katolików z dążenia do swoich zasadniczych celów opierających się na prawie naturalnym na rzecz konsensusu w świecie pluralistycznym, liberalnym. Towarzyszyło tej postawie przekonanie, że prawda obroni się sama, że kiedy katolicy wejdą na drogę politycznego kompromisu i udziału w liberalnych rządach to cały świat skręci w dobrym kierunku. I że odbudowana zostanie cywilizacja chrześcijańską, co prawda inna niż Christianitas dawnych wieków, ale opartą o dobrą wolę wszystkich ludzi, w tym chrześcijan. Optymizm, który legł u podstaw tego myślenia to, oczywiście swego rodzaju fantastyka polityczno-społeczna. Opierało się ono na XX-wiecznym złudzeniu co do zasadniczej jedności polityki chrześcijańskiej i liberalnej, czy nowoczesnej jako opartej o koncepcję praw człowieka. W efekcie tego złudzenia i mamiąc często polityków chadeckich zasadą odpowiedzialności lub wyborem „mniejszego zła” ich rękami rozmontowano kolejne elementy cywilizacji chrześcijańskiej w Europie. We Włoszech rozmontowywano dobre prawa argumentując, że większym złem byłoby dojście komunistów do władzy i że jakiś rodzaj równowagi społecznej wymaga katolickich ofiar dotyczących naszych elementarnych zasad. Dzisiaj chadecja to już wyłącznie rodzaj etykiety, nie ma ona prawie nic wspólnego z chrześcijaństwem. I znów, kiedy u początku działania stanął tzw. pragmatyzm i skuteczność na końcu nie zostało już absolutnie nic – żadnej skuteczności ani własnych zasad. Przy pragmatycznym założeniu skuteczności jedynym celem jest utrzymanie władzy, a nie realizacja polityki. Władza czysto pragmatyczna jest czymś zasadniczo irracjonalnym i niebezpiecznym, ponieważ po pierwsze podlega łatwym wpływom rozmaitych racjonalności reprezentujących równie rozmaite interesy, a po drugie opiera się tylko na bezrozumnej chęci dominacji i czasem mistycyzmie władzy. Tak jakby samo jej posiadanie było celem ostatecznym. Kto jednak chce dojść do szczytu takiej władzy szybko ją traci, ponieważ staje się marionetką rozumności, tradycji i interesów, których już nie wybiera, ale po których przychylności stara się serfować, byle tylko utrzymać się na powierzchni. Może niektórzy chadecy prywatnie są chrześcijanami, ale z pewnością nie realizują w przestrzeni publicznej postulatów chrześcijańskich czy choćby prawnonaturalnych. Zajmują się raczej reprodukcją systemu politycznego rozkładu. Tu dobrym przykładem będzie większość chadecji z Parlamentu Europejskiego.  


Dziękuję za rozmowę.


Rozmawiał Roman Motoła


 

Tomasz Rowiński jest historykiem idei, redaktorem kwartalnika „Christianitas”, autorem wydanego właśnie zbioru esejów, pt. Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa (Wydawnictwo TYNIEC, 2015). 


Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie