28 marca 2018

Czy myślisz o zmartwychwstaniu?

(fot. Wikimedia)

Bo ja myślę. Nawet często. Wszak to moja przyszłość, a tylko idiota nie myśli o własnej przyszłości.

 

Na pewno zmartwychwstanę. Nieuchronność tego faktu potwierdzono naukowo (teologia to wszak nauka sensu stricto). No, chyba żebym nie umarł, co też może się zdarzyć – w końcu Pan przyjdzie sądzić żywych i umarłych, a ja akurat mogę się wówczas znajdować w gronie żywych – ale to odrębna kwestia, do osobnego opisania.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Wróćmy zatem do zmartwychwstania, które (o ile tylko umrę) nieuchronnie mnie czeka. I innych też – czy nam się to podoba, czy nie. Tak urządził świat jego Stwórca i nie ma od tego odwołania. Wszyscy zmartwychwstaną („wszyscy ludzie, którzy umarli” – precyzuje punkt 998 Katechizmu Kościoła Katolickiego), bez względu na to, jakie życie wiedli na ziemskim padole.

 

„Ci, którzy pełnili dobre czyny, pójdą na zmartwychwstanie życia; ci, którzy pełnili złe czyny – na zmartwychwstanie potępienia” (J 5, 29) – zapowiedział Jezus Chrystus, dopełniając proroctwo Daniela, iż „wielu, co posnęli w prochu ziemi, zbudzi się: jedni do wiecznego życia, drudzy ku hańbie, ku wiecznej odrazie” (Dn 12, 2).

 

Zmartwychwstanie motorem postępu

 

Gdyby nie było zmartwychwstania, jaki sens miałoby życie? Bez perspektywy nieskończoności kim właściwie jestem? Albo raczej czym? Biologicznym bytem ograniczonym przestrzenią i czasem. Organicznym mechanizmem, owszem arcydokładnym i ultrazłożonym, niepowtarzalnym i niemal doskonałym, a jednak zdolnym przetrwać nie dłużej niż stulecie (z czego rzeczywistej aktywności nie więcej niż połowa). A cóż w historii znaczy jeden wiek? I to w samych tylko dziejach tego świata, nie w historii zbawienia.

 

Cóż jestem w stanie stworzyć, czego „mól i rdza” (Mt 6, 19) prędzej czy później nie zdołają unicestwić? Moje gmachy sypią się w gruzy, kruszeją moje pomniki, płoną moje płótna, moje książki i nuty butwieją, a moje imię w pamięci ludzkiej rozwiewa się jak „mgła wieczorem – zjawa białowłosa”. Prężę więc muskuły, wmawiając sobie: exegi monumentum, ale w istocie cóż ja mogę? „Któż z was przy całej swej trosce może choćby chwilę dołożyć do wieku swego życia” (Łk 12, 25)?

 

Owszem potrafię wygenerować liczną gromadę podobnych sobie organizmów, hołubiąc złudzenie, że oto daję życie jak sam Bóg. Tylko – jeżeli miałoby nie być zmartwychwstania – po co? Żeby je skazać na „krew, znój, pot i łzy” z perspektywą użyźnienia gleby po kilkudziesięciu latach?

 

Zmartwychwstanie nadaje cały sens naszej biologicznej egzystencji. Owoców działania podejmowanego ze świadomością, że „to, co zniszczalne, przyodzieje się w niezniszczalność, a to, co śmiertelne, przyodzieje się w nieśmiertelność” (1 Kor 15, 54), nic nie jest w stanie zniweczyć.

 

Zmartwychwstanie to motor postępu (jedynie bowiem Kościół jest na tym świecie prawdziwie postępowy, nie istnieje wszak dla ludzkości żaden inny postęp jak tylko ten na drodze do Królestwa Niebieskiego – wszelkie ideologie żonglujące takim hasłem to szatańskie mamienie). Zmartwychwstanie ciała otwiera przed nami bramę nieskończoności – w takiej perspektywie chce się żyć, działać, walczyć i umierać. Ale dość o tym na razie – jeszcze do tej kwestii wrócimy.

 

Życie wiekuiste a śmierć płonna

 

Jezus Chrystus dwa tysiące lat temu „przezwyciężył śmierć, a na życie i nieśmiertelność rzucił światło przez Ewangelię” (2 Tm 1, 10), a mimo to śmierć do dziś rządzi naszą mentalnością – jak w rozkwicie antyku. „W żadnym punkcie wiara chrześcijańska nie spotyka więcej sprzeciwu niż w stosunku do zmartwychwstania ciała” – stwierdza w Komentarzach do psalmów święty Augustyn. I bynajmniej nie tylko ze strony pogan – jak Ateńczycy, którzy „gdy usłyszeli o zmartwychwstaniu, jedni się wyśmiewali, a inni powiedzieli: Posłuchamy o tym innym razem” (Dz 17, 32) – ale także żydów („saduceusze bowiem mówią, że nie ma zmartwychwstania” – Dz 23, 8), a nawet chrześcijan. „Dlaczego twierdzą niektórzy spośród was, że nie ma zmartwychwstania?” (1 Kor 15, 12) – niepokoi się święty Paweł wątpliwościami wiernych Kościoła w Koryncie.

 

Podobnie i dziś – zacytujmy Katechizm Kościoła Katolickiego – „bardzo powszechnie jest przyjmowane przekonanie, że po śmierci życie osoby ludzkiej trwa w sposób duchowy. Ale jak wierzyć, że to ciało, którego śmiertelność jest tak oczywista, mogłoby zmartwychwstać do życia wiecznego?” (KKK 996). Owszem, niełatwo. Iluż to współczesnych katolików, praktykujących gorliwie i wierzących głęboko, podświadomie żywi równie naiwne co fałszywe wyobrażenie jakiejś eterycznej egzystencji pośmiertnej, w jakimś bliżej nie sprecyzowanym niebie – ot, z chmurki na chmurkę, coś jak aniołki w barokowym kościółku…

 

Ale skąd się to bierze? Czyżbyśmy wciąż światopoglądowo tkwili w pułapce wczesnochrześcijańskich herezji? Przecież Ojcowie Kościoła dawno się nimi rozprawili. A jednak nierzadko postawy współczesnych chrześcijan zbliżają się do tego, co opisał Teodoret z Cyru w Streszczeniu bajań heretyków:

 

„Marcjon, Cerdon, Manes i inni, którzy nie uznali zmartwychwstania ciał, odrzucili tego rodzaju życie jako zupełnie niemożliwe. Jak bowiem uwierzyli, że Bóg nie mógł stwarzać bez materii, tak też uznali, że jest zupełnie niezdolny przywieść ponownie do pierwotnej postaci to, co raz się rozpadło, zmieniło się w garstkę prochu i zostało strawione przez czas. Z drugiej strony jednak mówią, że Bóg ulepił człowieka, biorąc z ziemi jedną grudkę. Powinni więc sobie uświadomić, że jeśli wówczas Bóg wszechświata z łatwością przekształcił grudkę ziemi w ciało i uczynił liczne a różne członki, to tak samo łatwo Mu przyjdzie zbudować istotę ciała z resztek, które z nich pozostaną.”

 

Nie rozumiecie Pisma ani mocy Bożej

 

Zdumiewa mnie powyższy sceptycyzm, odkąd w pełni świadomie i ze zrozumieniem recytuję Credo, już w piątym jego słowie wyznając wiarę we wszechmoc Boga: „Wierzę w Boga, Ojca Wszechmogącego”. Co znaczy: „wszechmogący”? Taki, który wszystko może. A skoro wszystko, to również poskładać do kupy na wpół przegniłe opakowanie mojej duszy nieśmiertelnej.

 

Bo czyżby Bogu miało braknąć siły do ożywienia obumarłej i totalnie zdekomponowanej materii? Czyżby nie był w stanie ponownie postawić (bo to właśnie znaczy w biblijnym oryginale greckim słowo anastasis, czyli „zmartwychwstanie”) rozpadłego na atomy ciała? Czyżby dla Stworzyciela nieba i ziemi było coś niemożliwego…?

 

Nadto, czyż nie przemawia do nas świadectwo wielu, że Bóg nie tylko sam powrócił do tego samego ciała, z którego „wyzionął ducha” (Łk 23, 46) – łącznie z dziurami po gwoździach w rękach i nogach oraz rozciętym włócznią bokiem – ale i innych powołał z krainy umarłych do ponownego życia? I to na oczach licznych świadków. Kiedy mówił: „Dziewczynko, mówię ci, wstań!” (Mk 5, 41), „Młodzieńcze, tobie mówię wstań!” (Łk 7, 14), towarzyszyły Mu przecież tłumy. Podobnie jak wtedy, gdy kazał wyjść z grobu Łazarzowi, który notabene „już cuchnął” (J 11, 39), co znaczy, że musiał być już mocno nadpsuty. No i nie zapominajmy, że w chwili śmierci Jezusa „groby się otworzyły i wiele ciał świętych, którzy umarli, powstało. I wyszedłszy z grobów po Jego zmartwychwstaniu, weszli oni do Miasta Świętego i ukazali się wielu” (Mt 27, 52-53).

 

W proch obrócony z prochu powstanę

 

Skąd więc – powtórzmy – wzdraganie się przed przyjęciem wiary w zmartwychwstanie ciała? Może z podświadomej koncentracji na „technicznej” stronie zagadnienia: „Jak zmartwychwstają umarli? W jakim ukazują się ciele?” (1 Kor 15, 35).

 

„O niemądry!” – replikuje tu święty Paweł. – „To, co zasiewasz, nie jest od razu ciałem, którym ma się stać potem, (…) Bóg takie daje mu ciało, jakie zechciał” (1 Kor 15, 36-38).

 

„Przecież widzimy – dopowiada uczony biskup z Tyru – jak to się dzieje w matce według dawnego dzieła stworzenia. Z garstki materii nasienia wyrastają kości, błony, ścięgna, żyły, tętnice, skóra, tłuszcz, mięśnie i wszystkie pozostałe rzeczy, które składają się na ciało. Natura odbywa drogę według Boskiej reguły i niczym jakiś rzeźbiarz kształtuje żyjącą rzeźbę, a procesu tworzenia nie ogranicza ani skromność materii, ani ciasnota przestrzeni, ani panująca ciemność. Jest więc ostatnią głupotą nie wierzyć w to, co widać, a już tym bardziej, gdy to Bóg składa obietnicę.”

 

Mnie zaś szczególnie dziwi, że przy dzisiejszym stanie popularnej świadomości w zakresie nauk przyrodniczych fizyczny aspekt powrotu do cielesnej postaci (nawet wiele lat, ba wiele wieków po śmierci) wciąż może nastręczać jakichś trudności analitycznych?

 

Lubię sobie to wyobrażać: oto po moich kościach dawno już nie ma śladu, nie wspominając nawet o tkankach miękkich – te w postaci płynnej wsiąkły w glebę dużo wcześniej – gdy nagle „na dźwięk ostatniej trąby” (1 Kor 15, 52) potężna siła zaczyna wyłuskiwać z prochu ziemi moje rozproszone atomy, cząsteczki, helisy i komórki, by łączyć je na powrót w struktury organizmu. Nierozłącznie kojarzy mi się to z prostym doświadczeniem przeprowadzanym na lekcji fizyki albo przyrody w szkole podstawowej: na kupkę popiołu sypie się opiłki żelaza, dokładnie miesza się obie substancje, po czym przykłada się magnes, a ten natychmiast wyciąga opiłki z popiołu.

 

Tak samo będzie z „opiłkami” naszych ciał. „Na hasło i na głos archanioła” (1 Tes 4, 16) obumarłe szczątki mocą zmartwychwstania Chrystusowego obudzą się, poruszą, zaczną się nawzajem szukać w niepowstrzymanym parciu ku regeneracji – jak kości zalegające dolinę w proroctwie Ezechiela.

 

„Wyschłe kości, słuchajcie słowa Pana! (…) Oto Ja wam daję ducha po to, abyście się stały żywe. Chcę was otoczyć ścięgnami i sprawić, byście obrosły ciałem, i przybrać was w skórę, i dać wam ducha po to, abyście ożyły i poznały, że Ja jestem Pan. I (…) oto powstał szum i trzask, i kości jedna po drugiej zbliżały się do siebie. I patrzyłem, a oto powróciły ścięgna i wyrosło ciało, a skóra pokryła je z wierzchu (…). Wtedy prorokowałem tak, jak mi nakazał, i duch wstąpił w nich, a ożyli i stanęli na nogach – wojsko bardzo, bardzo wielkie” (Ez 37, 4-10).

 

Do pracy – by się zmartwychwstało

 

Zmartwychwstanie jest kondensatorem nadprzyrodzonej energii, którą Stwórca obdarzył ludzkość u samego jej zarania, abyśmy „na własność posiedli ziemię” (Mt 5, 5) „i uczynili ją sobie poddaną” (Rdz 1, 28). Ogromnym zatem błędem byłoby sądzić, że skoro mamy już zagwarantowane zmartwychwstanie, to należy pieczołowicie chronić ów stan rzeczy zamarłszy w mistycznym bezruchu i całkowicie zdając się na łaskę Bożą porzucić wszelką myśl o jakimkolwiek działaniu na rzecz zbawienia. Taka postawa byłaby w czystej postaci kwietyzmem, potępionym przez papieży z górą trzy wieki temu.

 

W stwórczym zamyśle Ojca bowiem wizja zmartwychwstania i życia wiecznego ma nas mobilizować ku wzmożonej aktywności doczesnej: ku wytężonej pracy na rzecz budowania królestwa Bożego, które „nie jest z tego świata” (J 18, 36), ale dla nas zaczyna się właśnie na tym świecie.

 

Dlatego naszym zadaniem jest budowa na ziemskim łez padole cywilizacji, która – jak rzecz po mistrzowsku ujmuje Plinio Corrêa de Oliveira – ma być „projekcją w sferze przyrodzonej wielkiej rzeczywistości nadprzyrodzonej, jaką jest Ciało Mistyczne Pana naszego Jezusa Chrystusa. Tę właśnie świetlistą rzeczywistość złożoną z doskonałości bardziej nadprzyrodzonej i niebieskiej niźli przyrodzonej i ziemskiej nazwano cywilizacją chrześcijańską”.

 

Cywilizacja chrześcijańska ma być – wedle słów brazylijskiego myśliciela – „pomimo uchybień nieodłącznych od tego, co ludzkie, autentycznym królestwem Chrystusa na ziemi”. Ma ona stanowić owoc ścisłego współdziałania kontemplacji i kreacji, orandi et laborandi, ducha Marii i Marty. Jako „jedyny autentyczny porządek społeczny” ma wynikać z „pełni wpływu katolickiego ducha na społeczeństwo”: na jego kulturę, obyczaje, stosunki międzyludzkie, organizację państwa, życie rodzinne i jednostkowe, aby bez trudu a nieomylnie dało się w niej dostrzec „zapowiedź rajskiego królestwa”.

 

Cywilizacja chrześcijańska ma w pełni wyrastać z Bożej logiki, czyli ze swoistego świętego paradoksu, na mocy którego im będzie ona doskonalsza tu za ziemi, tym mniej żal będzie ją opuszczać. Bo wreszcie zamiast „widzieć jakby w zwierciadle, niejasno (…) zobaczymy twarzą w twarz”; zamiast „poznawać po części (…) poznamy tak, jak zostaliśmy poznani” (1 Kor 13, 12).

 

Moje nerki mdleją z tęsknoty

 

Lubię rozmyślać o zmartwychwstaniu. Chętnie o tym rozmawiam, choć nieczęsto – z prostej przyczyny: mało kogo te rzeczy interesują. Ot, „dzisiaj żyjem, jutro gnijem, to tylko nasze, co dziś zjemy i wypijem”. Zaprawdę wśród katolików nie brak dziś saduceuszów. „Lecz ja wiem: Wybawca mój żyje, na ziemi wystąpi jako ostatni. Potem me szczątki skórą odzieje, i ciałem swym Boga zobaczę. To właśnie ja Go zobaczę, moje oczy ujrzą, nie kto inny; moje nerki już mdleją z tęsknoty” (Hi 19, 25-27).

 

Jerzy Wolak

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie