28 października 2013

„Czy mogę umyć ręce z krwi księdza?”

Rannego kapłana wywleczono po schodach na pierwsze piętro. Po chwili dały się słyszeć krzyki. „Nie miałem wówczas żadnych wątpliwości, że na pierwszym piętrze trwa katowanie ks. Domańskiego. To było wstrząsające” – wspomina przyjaciel duchownego, Józef Cielecki.

 

Stanisław Domański urodził się 10 maja 1914 roku we wsi Strzyżowice. Jego rodzice byli prostymi ludźmi, prowadzili średniej wielkości gospodarstwo. Oprócz najstarszego Stanisława mieli jeszcze dwoje dzieci – Stefanię i Tadeusza. Pociechy wychowywali w duchu katolickim i patriotycznym.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Jak wspominają osoby z otoczenia Stanisława Domańskiego, seminarium było niemal młodzieńczym marzeniem chłopca. W formie dojrzalszego powołania urzeczywistniło się ono pod koniec gimnazjum, gdy podjął decyzję o tym, by wstąpić w stan duchowny. We wrześniu 1934 roku Domański został alumnem. Po święceniach, latem 1939 roku ks. Domański został wysłany na parafię w Siennie (podówczas w woj. kieleckie, obecnie mazowieckie).

 

Kaznodzieja, który walczył z Niemcami

 

Kiedy wybuchła II wojna światowa, ks. Domański zadomowiał się już powoli na swojej pierwszej parafii. Z miejsca dał się poznać parafianom jako świetny kaznodzieja. Gdy Niemcy wkroczyli na terytorium Polski, zaangażował się w konspirację. Jego praca na rzecz okupowanej Ojczyzny nie skończyła się na patriotycznych kazaniach. Wraz z grupą byłych członków Polskiej Organizacji Wojskowej zaczął organizować podziemną działalność. Ks. Domański w 1941 roku wstąpił do ZWZ. Organizatorami placówki byli ppor. Stefan Łukasik ps. „Sulimczyk”, ppor. Jan Pajączkowski ps. „Grot” i pchor. Kalikst Kwapiński ps. „Kruk”. Duchowny został kapelanem placówki Sienno i przyjął pseudonim „Cezary”.

 

Kapłan zaangażował się też w posługę na rzecz oddziału Zygmunta Kiepasa „Krzyka”, sformowanego z żołnierzy odbitych z więzienia w Starachowicach przez słynnego Antoniego Hedę „Szarego”. Ks. Domański odprawiał dla partyzantów Mszę świętą, spowiadał. „Cezary” brał udział w zaprzysięganiu kandydatów do walki w ZWZ/AK, partyzantom udzielał też ślubu. Ryzykował bardzo wiele, bo nierzadko żołnierze podziemia spotykali się u niego w domu.

 

W drugiej połowie 1944 roku komendant obwodu Iłża, kpt. Piotr Kulawiak „Dariusz”, mianował ks. Domańskiego kapelanem zgrupowań w okręgu. Ksiądz brał następnie udział w operacji „Burza”, a wraz z oddziałem por. Marka Wujkiewicza „Judyma” wyruszył na mobilizację w lasy koneckie, by tam przystąpić do I batalionu 3. pp. kpt. Jerzego Niemcewicza „Kłosa”. Zmobilizowane wojsko miało wyruszyć na pomoc powstańczej Warszawie. Okazało się to jednak niemożliwe. Żołnierze „Kłosa” dostali więc rozkaz kontunuowania „Burzy”. Stoczyli liczne walki z niemieckimi oddziałami. Ks. Domański pełnił przy batalionie posługę kapłańską. Po demobilizacji powrócił do Sienna. Tutaj, po bitewnych trudach czekała na niego kolejna i, jak się miało okazać, znacznie trudniejsza wojna.

 

„Czerwona płachta”

 

Ks. Stanisław Domański znakomicie zdawał sobie sprawę z tego, że przegrana Niemców w II wojnie światowej nie oznacza odzyskania przez Polskę niepodległości. Duchowny dostrzegał już inne straszliwe zagrożenie, które nadciągało zza wschodniej granicy. 31 grudnia 1944 roku, odprawiając Mszę św. na pożegnanie starego roku powiedział w kazaniu: „nadchodzi czerwona płachta ze wschodu”.

 

„Czerwona płachta” okryła Sienno 17 stycznia 1945 roku. Jak wynika z relacji zamieszczonych w książce Grzegorza Sado o ks. Domańskim, czerwonoarmiści byli spojeni alkoholem, „nieostrożni” w obsługiwaniu się bronią, chcieli też popuścić wodzy rozpasaniu i gwałcić kobiety. Do takich dramatów, na szczęście nie doszło, bo w porę zainterweniował sowiecki oficer, który nakazał rozbroić niekarnych żołnierzy.

 

Pozycja ks. Domańskiego w Siennie była na tyle silna, że stanął na czele antykomunistycznej organizacji podziemnej – Ruch Oporu Armii Krajowej. Trudno jest dokładnie zidentyfikować tę organizację, wiadomo natomiast, że była ona związana z podziemiem poakowskim. „Cezary” utrzymywał kontakt m.in. z ppłk. Wincentym Kwiecińskim ps. „Głóg”, czwartym komendantem Obszaru Centralnego WiN.

 

W ROAK walczyli żołnierze, którzy płynnie przeszli z oporu wobec niemieckiego agresora do zbrojnego sprzeciwu wobec wroga spod znaku czerwonej gwiazdy. Przeprowadzali oni akcje wymierzone w posterunki milicji i chronili miejscową ludność przed opresją ze strony komunistów.

 

Ucieczka

 

Ks. Domański nie przestawał głośno wyrażać swoich poglądów na temat nowej okupacji. W kolejnym kazaniu na zakończenie roku 1945 powiedział dobitnie: „Okupacja hitlerowska została zastąpiona nową okupacją sowiecko-komunistyczną. Flagą narodową Polaków jest flaga biało-czerwona, a nie czerwona. Jest ona bowiem symbolem reżimu komunistycznego i spływa po niej krew milionów niewinnych ofiar. Naszym godłem jest Orzeł Biały w koronie, a nie gwiazda radziecka”. I w innym miejscu: „na bohaterach naszej Ojczyzny, żołnierzach Armii Krajowej i członkach innych organizacji niepodległościowych wykonywane są wyroki sądów kapturowych”. I jeszcze apel: „daj nam Boże Polskę nie białą, nie czerwoną, tylko biało-czerwoną, a nad nią Orzeł Biały w koronie i Krzyż!”.

 

Słowa te nie uszły uwadze aparatu bezpieczeństwa. Duchownemu mniej więcej od tego momentu zaczęło grozić poważne niebezpieczeństwo, podobnie jak innym członkom jego organizacji. Wszyscy, na własną rękę, musieli się ukrywać. Ubecja zdołała mimo to zatrzymać niektórych współpracowników „Cezarego”. Poddano ich przesłuchaniu. Jeden z nich, Marian Pastuszka, wspomina w książce Grzegorza Sado, że był kopany i bity, sadzano go na odwróconej nodze od stołka. Śledczy chcieli, by złożył zeznania obciążające ks. Domańskiego. Zeznania, dodajmy, nieprawdziwe. Duchownego nie udało się zatrzymać, bo UB nie zastała go w domu.

 

„Cezary” ukrywał się wówczas wraz z grupą współpracowników we wsi Wólka Trzemecka. Potem wyjechał na kilka tygodni do śląskiej Bielawy. Wkrótce powrócił do Sienna. Wraz z nim wrócili też inni, ukrywający się na Śląsku – Józef Cielecki oraz Władysław Dmuchalski. Podczas spotkania w konspiracyjnym lokalu w Siennie, ks. Domański poinformował ich, że nawiązał kontakt z abp. Adamem Stefanem Sapiehą, który zaproponował mu objęcie jednej z parafii w podkrakowskiej miejscowości. Duchowny chciał zabrać tam ze sobą dwóch przyjaciół.

 

Wrzucony na wóz

 

9 marca 1946 roku, w godzinach wieczornych ks. Domański i Józef Cielecki udają się do zakonspirowanego lokalu. To dom Franciszka Stefańskiego w Eugeniowie, nieopodal Sienna. Zjawiają się tam około godziny 20:00. Po mniej więcej godzinie dołącza do nich Władysław Dmuchalski. Cała trójka ustala, że w domu Stefańskiego zostaną do 11 marca, a potem udadzą się do Krakowa. Broń mieli zostawić w Eugeniowie. Po naradzie postanawiają odpocząć. Jednak Cielecki śpi czujnie. W pewnym momencie się budzi. Ma wrażenie, że wokół domu ktoś chodzi. Wygląda przez okno. Widzi snujące się postacie. Obława.

 

Cielecki i Dmuchalski chwytają za broń. Mają pepeszę, automat pp-s i parabellum. Chcą się bronić. UB zasypuje ich gradem kul. Konspiratorzy odpowiadają z rzadka. Trzech „wrogów ludu” kontra mniej więcej trzydziestu „utrwalaczy ludowej władzy”. Przybiega Stefański. Jest w szoku. Krzyczy, żeby się poddali. Wybucha pożar. Stefański prosi ubeków by pozwolili mu go ugasić. Ubecy się zgadzają. Po kilkudziesięciu minutach nacierają ponownie. Tym razem ostro przypierają ogniem trójkę rozpaczliwie broniących się Polaków. W pewnym momencie strzały milkną. Dmuchalski dostał dwie kule w głowę. Nie żyje. Ks. Domański skarży się na ból pleców. Nie może się podnieść. Cielecki jest ranny w rękę. To koniec. Trzeba podjąć decyzję o poddaniu się. Walka trwała około trzech godzin. Bezpieczniacy mieli później mówić, że brakowało im już amunicji…

 

Gdy ks. Domański dostał się w ręce ubeków, ci rzucili na wóz opadającego z sił duchownego. Słowo „rzucić” nie jest przesadą. Cielecki: „wyszedłem o własnych siłach, natomiast widziałem jak dwóch ubeków chwyciło ks. Domańskiego za nogi, po czym wyciągnęli go na podwórze i wrzucili, nie położyli tylko wrzucili, na podstawiony wóz, na którym nie było nawet słomy”. Ale na tym oprawcy nie skończyli poniżania duchownego. Gdy wóz ruszył, czterech ubeków siadło na rannym. Ksiądz jęczał z bólu.

 

„O jak ciemno, jak ciemno”

 

Ubecja zawiozła złowionych „bandytów” do budynku spółdzielni gminnej w Siennie. Cieleckiemu opatrzyli ranę. Ks. Domańskiego chwycili za nogi i wciągnęli po schodach na piętro. Uderzał głową o stopnie. Następnie Cielecki wspomina, że słyszał wrzaski dobiegające z góry. „Nie miałem wówczas żadnych wątpliwości, że na pierwszym piętrze trwa katowanie ks. Domańskiego. To było wstrząsające, wydawało mi się, że trwa to całą wieczność”.

 

Potem więźniów przewieziono do szpitala w Starachowicach. Ledwie żywego, jęczącego z bólu duchownego ubeccy oprawcy ciągnęli po ziemi od samochodu do drzwi szpitalnych. Ks. kpt. Stanisław Domański miał umrzeć podczas przygotowań do zabiegu, 10 marca 1946 roku. „O, jak ciemno, jak ciemno” – powiedział podobno przed śmiercią.

 

W biografii ks. Domańskiego Grzegorz Sado zamieścił też wstrząsającą relację znajomej duchownego, działaczki ROAK, Kazimiery Bednarek. Tej nocy, której zmarł ks. Domański, w jej domu miał zjawić się milicjant. Spytał, czy może umyć dłonie. Były całe we krwi. Gdy Bednarek zapytała, skąd ta krew, ten oświadczył, że brał udział w rozbijaniu „bandy” ks. Domańskiego pod Eugeniowem. Czy milicjant zmywał z dłoni krew księdza?

 

Ks. Domańskiego ubecy oskarżyli o napad rabunkowy i poturbowanie ofiary. Wszystko po to, by ostatecznie go upodlić.

 

Krzysztof Gędłek

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie