26 maja 2015

Czy Duda skończy z okupacją?

(Lukasz Dejnarowicz / FORUM )

Co oznacza wybór Andrzeja Dudy dla polskiej rodziny? Czy za jego prezydentury powstrzymana zostanie antyrodzinna ofensywa prowadzona przez skrajnie lewicowych radykałów, przebranych dla niepoznaki za polityków, urzędników, artystów i dziennikarzy? Jaka jest jego prawdziwa twarz – czy jest nią oblicze konformistycznego byłego członka Unii Wolności, czy zaangażowanego uczestnika marszów dla Życia i Rodziny?


Wyniki wyborów prezydenckich zaskoczyły wielu komentatorów politycznych, chociaż po pierwszej turze widać było wyraźnie, jak duża jest grupa wyborców, darzących niechęcią urzędującego prezydenta, a w jego osobie – „dorobek” ośmioletnich rządów Platformy Obywatelskiej. Formacji – nawet jak na warunki III RP – skrajnie pasożytniczej i żarłocznej, a przy tym w takim stopniu uległej ośrodkom zagranicznym, że w pełni zasługującej na miano okupacyjnej. Ugrupowania, które sprowadziło autorytet państwa polskiego tak nisko i tak go sponiewierało, że gdyby nawet jedynym trwałym efektem zwycięstwa Andrzeja Dudy miało być odsunięcie go od władzy, wystarczyłoby ono, by wynik tych wyborów przyjąć z ulgą, a nawet zadowoleniem.

Wesprzyj nas już teraz!

Dodajmy jednak, że oderwanie tej antyobywatelskiej – i w istocie antypolskiej – partii od koryta pełnego zniewalających i uzależniających fruktów, które równałoby się zapewne jej – notabene pożądanej – anihilacji, choć bardzo prawdopodobne, nie jest wcale stuprocentowo pewne. Wszystko zależy bowiem od tego, jak zachowa się jej główny rywal, który przez ostatnie osiem lat robił wszystko, by pozostać jedynie największą partią opozycyjną, de facto utrwalając w ten sposób rządy PO. Fakt, że działacze PiS wykorzystali wreszcie wiatr, który od dawna już bez przerwy wieje w ich żagle, świadczy albo o tym, że strategia ta świadomie, pod wpływem czynników wewnętrznych, a także – co nie mniej ważne – zewnętrznych, została oto porzucona, albo też dotychczasowy przywódca partii stracił totalną kontrolę nad sytuacją, którą niegdyś posiadał. Albo i jedno, i drugie.

Co do czynników zewnętrznych – z pewnością należą do nich ponowne zainteresowanie się Stanów Zjednoczonych naszym krajem, zupełnie – zdawałoby się – odpuszczonym przez administrację Obamy, a także – zapowiadany już coraz bardziej oficjalnie w obliczu rosnącego naporu arabskiego – „wielki powrót” mieszkańców Izraela do kraju, który niegdyś tak gościnnie przyjmował ich dziadów. W obliczu narastającego napięcia między Zachodem a Rosją niemożliwe wydaje się utrzymanie sytuacji Polski jako swoistego kondominium niemiecko-rosyjskiego, stąd też obecnie rządzącą naszym krajem polityczną mafię – skorumpowaną i w całości podległą Berlinowi, ale również całą nicią powiązań zakotwiczoną w Moskwie – przynajmniej częściowo należy zastąpić świeższym i znacznie mniej zepsutym, a równocześnie gwarantującym „odpowiedzialną” i stabilną politykę, demokratycznym ugrupowaniem.

Niezależnie jednak od ukrytych przed oczami naszymi – zwykłych śmiertelników – głębokich politycznych ruchów tektonicznych, których istnienia możemy jedynie dociekać, interesujące jest ze wszech miar to małe trzęsionko ziemi, które dane nam jest obserwować na powierzchni. PO, ratując się przed utratą tego, co dla współczesnej demokratycznej partii władzy najcenniejsze, czyli możliwości partycypacji w rabunku obywateli własnego państwa, przesunęła się w ostatnich latach zdecydowanie na lewo, przejmując zarówno najbardziej radykalne hasła „kudłatej” i antyklerykalnej lewicy rewolucyjnej, jak i interesy odzianej w garnitury najdroższych marek „konserwatywnej” lewicy postkomunistycznej. Doprowadziło to właściwie do wypchnięcia otwarcie lewicowych ugrupowań na margines sceny politycznej. Z kolei coraz bardziej centrowy i „demokratyczny” PiS (powracający zresztą tylko w ten sposób do swoich korzeni) robi po prawej stronie sceny coraz więcej miejsca dla nowych, mniej wpisanych w postokrągłostołowy system, ugrupowań. Ruchy te doprowadzić mogą – choć nie muszą – do powtrzymania, przynajmniej na pewien czas, ideologicznej ofensywy antyrodzinnych rewolucjonistów, która – pomimo rozmaitych działań zaciemniających i dezinformacyjnej polityki mediów – wyznacza dziś linie jedynego prawdziwego sporu politycznego. Notabene już w dzień po wyborach siły okupacyjne wzmogły swoją działalność i – jakby w przeczuciu rychłego końca – przyspieszyły prace nad rewolucyjnymi projektami ustaw.

Tu dochodzimy do pytania fundamentalnego: co oznacza wybór Andrzeja Dudy dla polskiej rodziny, znajdującej się pod zmasowanym atakiem lewicowych radykałów przebranych dla niepoznaki za polityków, urzędników, artystów i dziennikarzy? Były członek Unii Wolności i późniejszy minister centrolewicowego prezydenta Lecha Kaczyńskiego nie jest wszak znany z haseł zdecydowanie konserwatywnych, choć należy odnotować jego deklaracje zmiany antyrodzinnej polityki państwa i udział – jako posła z Krakowa – w lokalnych Marszach dla Życia i Rodziny. Już jako kandydat na prezydenta wielokrotnie w czasie kampanii odwoływał się do nauczania Kościoła i do postaci Jana Pawła II. W publicznym demonstrowaniu przez niego przywiązania do religii katolickiej brak jest zresztą znamion fałszu i ostentacji, które tak rażą w przypadku „katolików” autoramentu Ewy Kopacz czy Bronisława Komorowskiego, nie mówiąc już o obłudzie, jakiej dowód złożył Donald Tusk biorąc ślub kościelny w 2005 roku, 27 lat po zawarciu cywilnego związku, by wkrótce potem zostać premierem.

Z drugiej jednak strony – znane są wypowiedzi Andrzeja Dudy jako zwolennika złagodzonej wersji in vitro i obecnego tzw. kompromisu aborcyjnego oraz tak charakterystyczne dla politycznego establishmentu III RP próby rozdzielania własnych osobistych poglądów oraz stanowiska, które zajmie jako urzędnik państwowy, w tym przypadku „prezydent wszystkich Polaków”. Czy była to li tylko strategia wyborcza, czy wyraz osobistych przekonań polityka, które w sobie tylko znany sposób usiłuje on łączyć z deklarowaną wiarą, przekonamy się już wkrótce.

Jak wszyscy demokratyczni politycy, również prezydent Duda znajdzie się w polu rażenia rozmaitych, niekiedy niezwykle wpływowych sił, z których zdecydowana większość będzie starała się sprawić, by zmienił swój kurs na bardziej lewicowy. I tu właśnie pojawia się pole dla aktywności obywatelskiej katolików, którzy – wbrew pozorom – mają w swych rękach liczne narzędzia politycznego nacisku. Choć system polityczny, w którym żyjemy, został tak sprytnie skonstruowany, by narzucić nam kandydatów wybranych przez ukryte partyjne czy inne gremia i postawić nas zazwyczaj w sytuacji wyboru „mniejszego zła”, jako alternatywę pozostawiając tylko wewnętrzną banicję – nieuczestnictwo w politycznym theatrum, możemy wszak – pośrednio – wpływać nań w rozmaite sposoby. Owszem, wymagają one bardzo dużo pracy i poświęcenia, ale przynoszą niekiedy owoce większe, niż spodziewane, choćby w postaci krystalizacji pewnych idei i konsolidacji opinii publicznej wokół nich.

Najważniejsze jest uświadomienie politykom, że jesteśmy i patrzymy im na ręce. Że mamy swoje zdanie i chcemy, by oni również je reprezentowali. Że nie zawahamy się publicznie rozgłosić ich oszustw i matactw. I że będziemy o nich przypominać tym wszystkim, którzy tak łatwo zapominają. Narzędzia politycznego nacisku to nie tylko media społecznościowe i wszystkie możliwości, które daje internet. To kontakt osobisty z politykiem i z zapleczem politycznym. To rozmaite formy manifestowania poglądów. Ale również działania prawne, w tym obywatelskie projekty ustaw.

Nawet zupełnie cyniczni politykierzy nie mogą w nieskończoność odrzucać projektów składanych przez swoich wyborców, nie mogą w nieskończoność posługiwać się jednym i tym samym kłamstwem, nie mogą w nieskończoność zwodzić narodu paroma ogólnikami. Polityka to w gruncie rzeczy nauka ścisła – fałsz złej ekonomii, zaniedbania w obronności, bałagan w administracji muszą wcześniej czy później wyjść na jaw. Cóż dopiero, kiedy mamy do czynienia z politykami, którzy deklarują, że są po naszej stronie. Tym możemy dać pewien kredyt zaufania. Założyć  – z pewną konieczną ostrożnością, rzecz jasna – że mamy do czynienia z ludźmi prawymi i uczciwymi, którzy faktycznie pragną zmian na lepsze.

Ale jeśli przekonamy się, że nie różnią się niczym od swoich poprzedników, będziemy równie bezwzględni, co w stosunku do nich. Może nawet bardziej, bo czyż rodzimych kolaborantów nie traktuje się gorzej, niż okupantów?

Piotr Doerre

Redaktor Naczelny PCh24.pl

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie