1 maja 2013

Czerwony głód

(Komuniści obwozili po ulicach Pekinu przestępców i "przestępców" publicznie ich piętnując. Fot. Everett Collection/Forum)

Cóż jeszcze można nowego napisać o komunizmie, czego jeszcze byśmy nie wiedzieli o tej ludobójczej w swoich skutkach próbie stworzenia raju na ziemi? Czy po lekturze chociażby „Czarnej księgi komunizmu” można jeszcze coś dodać do naszej wiedzy o tej obłędnej ideologii i nieludzkim ustroju? A jednak można.

 

Obsypana nagrodami książka holenderskiego autora Franka Dikottera „Wielki głód. Tragiczne skutki polityki Mao 1958-1962”(Wydawnictwo Czarne 2013) rysuje przed nami wstrząsający obraz przebiegu i skutków ogłoszonego przez przywódcę chińskich komunistów tzw. Wielkiego Skoku Naprzód, czyli planu uczynienia w ciągu kilku lat z Chin, kraju rolniczego o słabo rozwiniętym przemyśle, obszaru w pełni zindustrializowanego, z rolnictwem o radykalnie zwiększonej wydajności. W ten sposób – jak wyjaśniał Mao swoim towarzyszom – Chiny miały uniknąć błędu, który popełnił w latach trzydziestych XX wieku Stalin, który oparł rozwój gospodarczy Związku Sowieckiego „na jednej nodze” (tj. tylko na forsownej industrializacji). Chiny pod wodzą „Wielkiego Sternika” miały pójść inną drogą – zrównoważonego rozwoju „dwóch nóg” (przemysłu i rolnictwa równocześnie).

Wesprzyj nas już teraz!

 

Mao Dze Dong rzeczywiście prześcignął Stalina – w liczbie ofiar, które w krótkim czasie pochłonęła jego polityka „Wielkiego Skoku”. Tylko w latach 1958-1962 kosztowała ona życie co najmniej 45 milionów Chińczyków. Do takiego wniosku dochodzi autor książki, opierając się w swoich badaniach – co warte podkreślenia – również na częściowo udostępnionych chińskich archiwaliach (przede wszystkim dotyczących poszczególnych prowincji). Dikotter wymienia przede wszystkim ofiary wielkiej klęski głodu będącej rezultatem z jednej strony forsownej kolektywizacji rolnictwa (od 1958 roku powstają wielkie komuny rolnicze), zaś z drugiej – strategii uprzemysłowienia Chin w ciągu kilku lat, co skutkowało tym, że większość chłopów zamiast uprawiać pola musiała, pod groźbą zesłania do obozów koncentracyjnych (tzw. laogai) – brać udział w wytopie żelaza w milionach dymarek, które na obszarze całych Chin powstawały na rozkaz towarzysza Mao.

 

Do tego dochodziły obłędne pomysły „Wielkiego Sternika” chcącego doprowadzić do radykalnego wzrostu wydajności chińskiego rolnictwa. A więc głębsza orka (prowadząca do szybkiej erozji gleby) lub gęstsze sadzenie ryżu (co sprawiało, że ryż był bardzo rachityczny). Miliony chłopów pracowały również jako niewolnicza siła robocza przy wielkich projektach irygacyjnych, które w większości okazały się zupełnie nieprzydatne. Tysiące ludzi ginęły z wyczerpania pracą ponad ludzkie siły. A w tle odbywały się „zwyczajowe” represje chińskiej bezpieki, codzienne okrucieństwo. To „imperium bicia i znęcania się” Dikotter ilustruje konkretnymi, wstrząsającymi przykładami – zaledwie próbówką zaczerpniętą z całego oceanu ludzkiego nieszczęścia.

 

Nieszczęście mnożone przez dziesiątki milionów przypadków i bezgraniczny absurd to chyba najkrótsze streszczenie obrazu komunistycznych Chin w czteroleciu, które jest przedmiotem analizy autora książki. W 1958 roku Mao zarządził kampanię przeciw wróblom jako „czynnikowi stojącemu na przeszkodzie wzrostowi chińskiego rolnictwa”. Obywatele Chińskiej Republiki Ludowej nie tylko musieli kolektywnie i systematycznie płoszyć wróble i strzelać do nich z proc. Do ptaków tych strzelano również z armat. Tylko w Nankinie w ciągu zaledwie dwóch dni zużyto w tym celu trzysta trzydzieści kilogramów prochu strzelniczego. Władze Szanghaju informowały centralę w Pekinie, że podczas jednej z „kampanii przeciw szkodnikom” udało się zlikwidować ponad milion trzysta tysięcy wróbli, a dodatkowo ponad dziewięćset tysięcy szczurów oraz ponad czterdzieści osiem ton much. Po dwóch latach komunistyczni naukowcy odkryli prawdę znaną ludzkości od wieków, że brak ptaków oznacza rozmnażanie się owadów – szkodników żerujących na zbożu. W 1960 roku Mao dał sygnał do odwrotu w kampanii przeciw wróblom.

 

Można by pękać ze śmiechu, czytając o tych aspektach „Wielkiego Skoku”, przypominających wysiłki „Sąsiadów” – nieudaczników znanych z filmików dla dzieci, gdyby nie przygnębiająca wiedza o dokonującym się w tym samym czasie ludobójstwie i towarzyszącym mu gnojeniu ludzi. O tym Frank Dikotter pisze szeroko. O dzieciach oddawanych (bądź sprzedawanych) przez rodziców niemogących ich wyżywić, o kobietach upadlanych fizycznie i moralnie (gwałty) przez komunistycznych aparatczyków rządzących „komunami ludowymi”. O zarządzanej przez tych ostatnich „walce z przeżytkami feudalnej moralności”, czego przejawem były nakazy – zwłaszcza dla kobiet – całodziennej pracy nago.

 

Francuscy rewolucjoniści robili ze skór wandejskich chłopów siodła i uprzęże. Niemieccy narodowi socjaliści robili mydło z ludzkiego tłuszczu pochodzącego od ofiar obozów koncentracyjnych. Chińscy komuniści okazali się nie mniej praktyczni. Nieludzki reżim Mao nie tylko prowadził ogólnokrajową akcję niszczenia cmentarzy w ramach poszerzania areału uprawnego. Nie zawsze ciała były ekshumowane. Raporty komunistycznych władz prowincjonalnych, do których dotarł Dikotter, ujawniają makabryczne fakty. Takie jak ten z prowincji Szantung, gdzie miejscowi działacze partyjni wykorzystywali ciała zmarłych do nawożenia pól („rzucili na pola uprawne kilka ciał w stanie nie całkiem jeszcze zakończonego rozkładu” – czytamy w raporcie z miasta Muoping). Taki sam proceder trwał również w powiecie Feng (prowincja Hunan). Tamże miejscowy sekretarz partii komunistycznej w swoim domu w czterech wielkich kotłach gotował zabrane z pobliskiego cmentarza zwłoki, które po ugotowaniu miały być wykorzystane na nawóz (s. 244-245).

 

Oto Chiny pod rządami Mao. Jak przypomina autor książki, ten sam najkrwawszy w dziejach ludobójca był idolem powstającej na Zachodzie w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku tzw. nowej lewicy oraz całkiem już doświadczonych intelektualistów i polityków lewicowych. Frank Dikotter przypomina tylko jeden epizod. W 1961 roku do Chin przybył Francois Mitterand – wschodząca gwiazda Francuskiej Partii Socjalistycznej, późniejszy prezydent. Spotkanie z Mao odbyte w czasie, gdy w całym Państwie Środka ginęły z głodu dziesiątki milionów ludzi, było dla niego objawieniem, zetknięciem się – jak sam pisał – z „wielkim mędrcem znanym na całym świecie z wielostronnego, genialnego umysłu” (s. 316). Nic więc dziwnego, że skoro tenże „mędrzec” wyjaśnił Mitterandowi, że nie ma w Chinach klęski głodu, a jedynie „okres niedoborów”, francuski socjalista uwierzył, bo chciał wierzyć. Jak tylu pożytecznych idiotów przed nim i po nim.

 

Grzegorz Kucharczyk

 

{galeria}

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie