20 stycznia 2015

Co leczy pigułka „dzień po”?

(Krystian Maj/FORUM )

Słynna w ostatnich dniach pigułka dla rozpustnic w medialnym przekazie awansowała do miana „leku”. Nie wiadomo wprawdzie co ów preparat ma „leczyć”, wiadomo jednak dlaczego „musi” być rozprowadzany bez recepty. Zarówno jednak lecznicze właściwości pastylki jak i „konieczność” sprzedawania jej na życzenie są zwyczajnym medialnym kłamstwem, w które włączyła się sama premier Kopacz, z wykształcenia lekarz.


Gdy przeciętny człowiek słyszy, że komuś potrzebny jest „lek” czy „lekarstwo” wie, że osoba, o której mowa, jest chora. Obojętnie czy chodzi o przeziębienie, zapalenie płuc, jaskrę czy wrzody, lek potrzebny jest w przypadku mniej lub bardziej poważnej „choroby” – każdego odstępstwa od pełni zdrowia organizmu.

Wesprzyj nas już teraz!

Śledząc trwającą od kilku dni debatę nad dostępnością „pigułki po”, zauważamy istotne zmiany w tempie owego dyskursu. Oto jeszcze tydzień temu tabletka była tylko „pigułką” właśnie, kilka dni później zwolennicy swobodnego dostępu do niej zaczęli już mówić o konieczności „umożliwienia Polakom zdobywania leków, które w Europie mogą być dostępne bez konieczności uzyskania recepty”.

W taką narrację wpisał się dr Igor Radziewicz-Winnicki, wiceminister zdrowia. Zastępca Bartosza Arłukowicza wystąpił w programie „Bez retuszu” nadawanego przez telewizję publiczną. Mówiąc o pigułce będącej antykoncepcją postkoitalną, mogącą również wywołać poronienie, kilkadziesiąt razy mówił o niej jako o leku. Nie wiadomo jednak, co pigułka miałaby leczyć. Ciążę? Pierwszą fazę ciąży? Leczyć zapłodnienie? Absurd. Przedstawiciel rządu nie poddawał się jednak utrzymując, że ministerstwo nie może Polakom zabronić dostępu do leków, których chcą zażywać. Czy aby na pewno? Czy po tych słowach recepty na prawdziwe lekarstwa w ogóle przestaną w Polsce obowiązywać? 

W pierwszych godzinach po słynnej decyzji Unii Europejskiej dopuszczającej swobodny dostęp do tego specyfiku, opublikowano komunikat następującej treści: Komisja Europejska zgodziła się, by tzw. pigułki „dzień po”, które zapobiegają zapłodnieniu po odbyciu stosunku seksualnego, mogły być sprzedawane w państwach Unii Europejskiej bez recepty. – Jeżeli jednak jakiś rząd chce utrzymać sprzedaż na recepty, to może to zrobić – wyjaśnił Enrico Brivio, rzecznik komisarza UE ds. zdrowia.


Jak ma się to do słów doktora Igora Radziewicza-Winnickiego, że „żadna decyzja administracyjna polskiego urzędu nie może zmienić decyzji Unii Europejskiej”? Swego podwładnego wsparła premier Ewa Kopacz, która zaskakująco – jak na przywódcę dużego, rzekomo suwerennego państwa – stwierdziła: – Skoro jesteśmy w UE, to mamy przepisy, które mówią o tym, że ta tabletka ma być bez recepty.


A skoro jesteśmy w Polsce, to nie możemy mieć własnych przepisów, droga Pani premier? Tym bardziej, że Komisja Europejska jasno zadeklarowała, że każdy kraj może w tej kwestii decydować sam.

Tak właśnie tworzy się narrację okłamującą rzesze Polaków. Nie dość, że mówi się o lekarstwie, które niczego nie leczy, to w dodatku wmawia się nam, że skoro coś wydarzyło się w Brukseli, musi wydarzyć się też w Warszawie. Z tej nowomowy można by się śmiać, gdyby nie fakt, iż tabletka „dzień po” może zabijać życie poczęte w łonie kobiety. Na kpinę zakrawa więc fakt, iż wiceminister Radziewicz-Winnicki jest pediatrą.

Kiedy jednak przypomnimy sobie, że Ewa Kopacz jako minister zdrowia pomagała nastolatce znaleźć szpital, który przeprowadzi aborcję jej dziecka, możemy poczuć, jak krew mrozi się nam w żyłach.

 

Krystian Kratiuk




Trwa protest przeciwko udostępnianiu tabletek „dzień po” bez recepty! I Ty możesz do niego dołączyć! 

  


Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie